środa, 31 grudnia 2008

Zegar

Jak na ironię, nowy przyrząd [PAK: Zegar mechaniczny] podważył autorytet władzy duchownej. Choć przez całe wieki, gdy po upadku Rzymu miasta z trudem dźwigały się z ruiny, obrządek Kościoła wymagał pomiarów czasu, kalendarz kościelny zgodny był z kalendarzem antury. Dzień i noc dzieliły się na jednakową liczbę części, tak więc z wyjątkiem okresów równonocy godziny dzienne i nocne były nierówne, a ich długość różniła się zależnie od pory roku. Tymczasem zegar mechaniczny odmierzał jednakowe godziny, a z tego wynikała potrzeba mierzenia czasu po nowemu. Kościół się opierał i dlatego po upływie stu lat przyjął nowe godziny. Miasta jednak od początku uznały je za normę, a publiczne zegary na wieżach, ratuszach i placach targowych stały się symbolem nowej, świeckiej władzy miejskiej. Każde miasto chciało mieć zegar, najeźdźcy uważali je za wyjątkowo cenne łupy wojenne, turyści przybywali, by podziwiać czasomierze, tak jak kiedyś pielgrzymowali do relikwii świętych. Nowe czasy, nowe obyczaje.

darmowy hosting obrazków

Zegar stanowił największe osiągnięcie geniuszu średniowiecznych mechaników. Rewolucyjny w swych założeniach, oznaczał przełom bardziej radykalny, niż uświadamiali sobie ówcześni zegarmistrze. Stanowił pierwszy przykład narzędzia cyfrowego, tak odmiennego od analogowego: odliczał regularną, powtarzającą się sekwencję odrębnych działań, nie śledził zaś ruchu ciągłego, jak w przypadku przesuwania się cienia w zegarze słonecznym czy przelewającej się wody. […]

Zegar wniósł element porządku i kontroli, zarówno w sferę życia zbiorowego, jak i indywidualnego. Obecny w miejscach publicznych, a także jako własność osób prywatnych, położył podwaliny pod samodzielność w wymiarze czasu: ludzie mogli organizować codzienną krzątaninę bez odgórnego dyktatu. […] Zegar ustanawia znaki przestankowe dla zbiorowej działalności, umożliwiając przy tym jednostkom także porządkowanie pracy swojej i innych, by zwiększyć produktywność.

David S. Landes Bogactwo i nędza narodów (tłum. Hanna Jankowska) MUZA SA 2007

Przypomniał mi się ten fragment, gdy przechodziłem obok zegara w ratuszu (na zdjęciu) – choć nie jest on średniowieczny, jak i samo miasto będące dzieckiem rewolucji przemysłowej. Niemniej tradycja umieszczania zegarów na wieżach niesie pamięć i o wzroście samodzielności mieszczaństwa i samych miast – zapewne w sposób nieświadomy dla budowniczych. (Który to ja już raz się łapię na tym, że mijane obojętnie przedmioty i miejsca, stanowią świadectwa i znaki przeszłości?)

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Nasza boska ziemia

Nasza boska ziemia jest tam, gdzie wschodzi słońce i gdzie pierwotna energia bierze swój początek. Spadkobiercy Wielkiego Słońca zasiadli na cesarskim tronie z pokolenia na pokolenie bez przerwy od niepamiętnych czasów. Położenie Japonii na szczycie ziemi czyni ją wzorem dla narodów świata. Zaprawdę jej światło pada na świat, a zasięg jaśniejących cesarskich wpływów nie zna granic. Dziś obcy barbarzyńcy z Zachodu, te pośledniejsze narządy, nogi i stopy świata, przemierzają morza, zadeptują inne kraje i mają czelność, ze swoimi zezującymi oczyma i kulawymi stopami, podporządkowywać sobie szlachetne narody. Cóż to za buta!
Aizawa Seishisai Shinron (a cytuję za Paulem Varleyem i jego Kulturą japońską w tłumaczeniu Magdaleny Komorowskiej).

I znowu wyrywam z kontekstu. Za szogunatu Tokugawa nie tylko takie opinie pojawiały się w Japonii, istniała też niderlandystyka.

Myślę, że dla Nas -- zezujących i kulawych zachodnich barabarzyńców -- to wizja świata dość śmieszna. Ale czy rzeczywiście tak odosobniona? I jeszcze jedno -- dla mnie może ważniejsze -- opinia ta powstała w epoce izolacji, pochodzi od osoby, która nie znała dobrze kultur, nad którymi stawiała swoją własną. Myślę, że to nie przypadek, a wprost przeciwnie -- przyczyna sprawcza. Czyli izolacja jako źródło pogardy.

Obowiązek

Spoczywanie jest pierwszym obowiązkiem obywatela, a niecierpliwość przynosi jedynie szkodę.
Tomasz Mann Czarodziejska góra

niedziela, 28 grudnia 2008

Przerywnik operowy dla odpoczynku od… braku przerywników operowych (odc. 26)

Fragmenty „Les Paladins” Jeana-Philippe'a Rameau w reżyserii José Montalvo widziałem w Mezzo, oraz w YouTubie , mimo to płytę kupiłem. Tyle, że oglądanie rozpocząłem od przeczytania (u Piotra Kamińskiego) streszczenia tej komedii-baletu, nie mając nadziei, że w innym przypadku połapię się w akcji.

darmowy hosting obrazków
(Tak to wygląda na ekranie – dwa zbliżenia obok siebie, z lewej Orkan (Laurent Naouri) z tancerzem (?); z prawej służąca Argie – Nerina (Sandrine Piau).)

O stronie muzycznej nie będę pisać – zadbał o nią William Christie ze zwykłym dla siebie mistrzostwem, a i reszta obsady (Argie: Stéphanie d’Oustrac, Atys: Topi Lehtipuu, Orkan: Laurent Naouri; Nerina: Sandrine Piau; Anzelm: René Schirrer, Manta: François Piolino; Les Arts Florissants) to ‘pewniacy’. Inaczej ma się rzecz, ze stroną wizualną (reżyseria, scenografia, kostiumy) – tu reżyser, José Montalvo sprawił, że włos stanąłby mi na głowie (gdyby nie był tak krótki i leniwy).

darmowy hosting obrazków
Stéphanie d’Oustrac jako Argie i tancerka do towarzystwa.

Zresztą, czy ja coś muszę dodawać do fotosów? Tu nic ni jest ‘na miejscu’ – nie ma mowy o grzecznej realizacji baroku, o jakimkolwiek prawdopodobieństwie. To nawet nie jest uwspółcześnienie – to jest czysta fantazja, gdzie wszystko jest umowne. I jak mam się orientować, kto kogo więzi, lub z kim idzie na pielgrzymkę?

darmowy hosting obrazków
Argie (Stéphanie d’Oustrac) i Anzelm (René Schirrer).

W operze szukam czegoś innego – opowieści o ludziach, ich emocjach, które można śledzić. Tu, wśród tych strojów, barw, animacji, człowieczeństwo postaci się gdzieś gubi. Dobrze, że to komedia-balet, gdzie jest dużo miejsca na tańce (jeśli chodzi o taniec to jakiś hip-hop chyba, nie bardzo to pasuje, ale bywa dowcipne, swoje też potrafi dodać połączenie postaci ‘realnych’ z postaciami wyświetlanymi ‘z filmu’), a miej na przeżycia klasycznie operowe. I właśnie te fragmenty baletowe jakoś mnie do zakupu przekonały (choć z wahaniem), sugerując, że to przynajmniej coś innego, intrygującego, co w końcu, ostatecznie, można obejrzeć, jako pewną odskocznię od operowej normy.

darmowy hosting obrazków
Argie (Stéphanie d’Oustrac i już wiecie, kogo najbardziej lubię w tym wykonaniu?), oraz Atys (Topi Lehtipuu), nad nimi multiplikowana (wielorako) wróżka Manta (François Piolino).

Akcja w największym skrócie (po szczegóły odsyłam do „Tysiąc i jednej opery” Piotra Kamińskiego): Argie jest przetrzymywana przez Anzelma (senatora), który chce się z nią ożenić. Ona nie chce – kocha Atysa. Tenże Atys przybywa w przebraniu pielgrzyma (z towarzyszami), by zabrać Argie. Bezpośrednim strażnikiem Argie jest zaś Orkan, który podkochuje się w służącej Argie – Nerinie. Ta próbuje wykorzystać swoje względy do uwolnienia siebie i swojej pani. Na to jednak pojawia się Anzelm, więc z planów nic nie wychodzi. Szczęśliwie Atys ma w odwodzie pomoc – wróżkę/czarodziejkę Manto (tak, mężczyzna - François Piolino – w kobiecej roli), która ukazuje Anzelmowi chiński pałac i sprawną intrygą sprawia, iż ten ślubuje jej wierność, dzięki czemu Atys i Argie mogą się pobrać.

darmowy hosting obrazków
Argie (Stéphanie d’Oustrac) i Nerina (Sandrine Piau – i jak takiej nie lubić?).

sobota, 27 grudnia 2008

By nie konkurowały

Choć władze siogunatu często przypominały gejszom, by nie konkurowały z prostytutkami, i próbowały nawet prawnie ograniczyć zbytkowność ich ubioru, a także zachęcały brzydsze i starsze kobiety, by parały się tym rzemiosłem, problem gejsz i prostytucji pozostał nierozwiązany.

Paul Varley Kultura japońska (tłum. Magdalena Komorowska) Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2006


(1. Co my, z tego rozumiemy? Mimo przypominania od czasu do czasu, że gejsza to zawód umilania czasu, a nie spełniania seksualnych zachcianek. 2. Regulacje rządowe potrafią być wcale zabawne – sami mieliśmy niedawno przykład z pomysłem PSLu na ustawę o zawodzie aktora.)

piątek, 26 grudnia 2008

Zły i obrażony

Zły i obrażony
Wróciłem.
A wierzba stoi w ogrodzie.

Ryota (1707-1787)

PS.
Haiku Ryoty, to nie tylko przestrzeżenie dla mnie samego, by nie marnować świątecznego na rzeczy tego nie warte; to także jakieś odzwierciedlenie obecnych lektur -- Kultury japońskiej Paula Varleya i Kaligrafii japońskiej Yuuko Suzuki. O ile pierwsza z książek nie wymaga rekomendacji i tłumaczeń, o tyle druga serdecznie mnie właśnie rozbawiła -- cytuję:

Na rynku dostępnych jest również wiele tuszów produkowanych fabrycznie, które są dużo gorszej jakości, a ich odcieniom [PAK: chodzi o odzienie czerni, bo prawdziwy tusz jest tylko czarny] brakuje finezji. [...] Dlatego przy zakupie tuszu warto zasięgnąć porady specjalisty.

Pytanie: gdzie znajdę w Polsce specjalistę do japońskiej kaligrafii, pomocnego w wyborze tuszu? Ostatnia moja wizyta w sklepie dla plastyków (o właśnie -- kolejny przyczynek do kosztów prowadzenia bloga z wczorajszej notki, gdyż kupiłem japoński pisak w formie pędzelko-podobnej, licząc że może zdopinguje mnie on choć do nauki hiragany) i rozmowa z bardzo sympatyczną sprzedawczynią (czyli starającą się być pomocną) skończyła się jej stwierdzeniem, że japońska kaligrafia to w gruncie rzeczy to samo co chińska. No i co ja mam powiedzieć, skoro pani Suzuki zajmuje ze dwa akapity w skrócie przedstawienie samych różnic między tuszami chińskimi, a japońskimi. (Choć oczywiście tuszem chińskim można pisać japońskie znaki.) O 'wyborze' tuszy ograniczonym do chińskiej masówki nawet nie wspominam. Słowem: bardzo zabawna lektura z polskiej perspektywy.
PS.2.
Tak, wiem, istnieją sklepy internetowe, ale nie będę do nich zerkać, póki potrafię napisać tylko 'a' i 'i' w hiraganie. Na więcej zaś wyraźnie brakuje mi czasu -- mimo Świąt.

czwartek, 25 grudnia 2008

Raport świąteczny, albo lepiej nie liczyć ile kosztuje blog

Przyznaję, że trudno mi przychodzi zabranie się dzisiaj do notki. Owszem, chwalę w myślach moją Kuzynkę i innych twórców żłobka w parafialnym kościele – tegoroczny żłobek jest lepszy niż ubiegłoroczny:

darmowy hosting obrazków
(Zachęcam do pooglądania w pełnym rozmiarze, mimo pewnej nieostrości.)

Ten żłobek, mimo problemów z oświetleniem (ok. 7:50 rano w kościele, przy wyłączonych głównych światłach i bez lampy błyskowej) przyszedł w samą porę – dałem się bowiem namówić na publikowanie w Internecie codziennie zdjęć z Chorzowa. Ładna idea, nieprawdaż? Jeszcze ładniejsza, gdy w Chorzowie się mieszka, ale nie pracuje – co o tej porze roku oznacza widywanie własnego miasta przed świtem i po zmroku. Mimo ciekawego podświetlenia wielu budynków, nie jest to idealny czas na fotografowanie. Korzystając więc z urlopu postanowiłem we wtorek nadrobić ten brak i popstrykać trochę własne miasto. Choćby taki ‘żłóbek miejski’, wystawiony w samym centrum:

darmowy hosting obrazków
Trochę ‘kanciaty’ i bardzo metalowy, nieprawdaż? Aż się zastanawiałem, czy to nie podkreślenie znaczenia hutnictwa dla rozwoju miasta (mimo górniczej czapki Św. Józefa). Ale pół biedy ‘kanciatość’ – większym problemem jest to, że idąc tak przez centrum miasta, wciąż wpadałem na pomysły, by coś jeszcze pod choinkę kupić. Na przykład takie włoskie czekolady:

darmowy hosting obrazków
(Tak, w środku czekolada z chilli, choć nie wybrałem najostrzejszej; z lewej cynamon i skórka pomarańczowa zamiast cukru; i tylko z prawej tradycyjnie kawa.)

Na czekoladach się nie skończyło, ale wszystkiego co kupiłem wyliczać nie będę (tym bardziej, że nie zawsze chodziło o rzeczy smakowite). Gdy przeliczę liczbę zdjęć opublikowanych na blogu, do zdjęć pieniędzy wydanych po drodze, to wychodzą straszne sumy. I tak przez 356 dni w roku? Brrr! Zrobienie zdjęcia żłobka zdecydowanie jest tańsze.

środa, 24 grudnia 2008

Świąteczne listy

BBC Music Magazine (nie czytuję zwykle, ale ten numer wpadł mi jakoś w ręce, zachęcając Bajką (Pohádką) Josepha Suka) na Święta przygotował wybór listów świątecznych znanych kompozytorów – Feliksa Mendelssohna piszącego do siostry Rebeki, chorego już Claude’a Debussy’ego (1916), dzienników młodego Benjamina Brittena odgrywającego z bliskimi historię „Kopciuszka” (Britten pisze straszliwie ‘telegraficznie’), Sergiusza Prokofiewa (wstającego dopiero w południe), dzienników Cosimy Wagner (co prawda tylko relacja o partyturze i wykonaniu Idylli Zygfryda na urodziny), Edwarda Elgara (ale kto dba o Elgara?), oraz dwóch samotnych (w Święta) panów – Gustawa Mahlera i Johannesa Brahmsa. I jakoś te listy osób samotnych, myślących o bliskich będących gdzieś daleko najbardziej mnie poruszały – może dlatego, że list to forma najlepiej odpowiadająca oddaleniu ludzi?

Lipsk, 25 grudnia 1886 roku
Poprzedniej nocy miałem smutną Wigilię, siedząc znowu samotnie w domu, wyglądając, widząc te wszystkie okna naprzeciwko w blasku choinek i świec. I pomyślałem o moich biednych, nieszczęśnikach w domu, smutnie siedzących w mroku, czekających – i znowu ujrzałem przed sobą Ciebie i Twoją rodziną, stare genialne koło, teraz dla mnie straconym […] – i wtedy już niczego nie widziałem, bo moje oczy zasłonił woal wilgoci, a cały ten świat, po którym muszę kroczyć bez odpoczynku, zostało przesłoniętych przez kilka łez.


(Dodaję, że dwudziestosześcioletni Mahler wyjechał na posadę do Lipska, a pisał do Friedrich Löhra – historyka i archeologa, z którym był zaprzyjaźniony.)


Wiedeń, 24 grudnia 1890 roku
Jak mógłbym lepiej spędzić 24 grudnia niż siedząc w wyobraźni przy Tobie i Twoim śniadaniowym stole, mówiąc i słuchając […] i wsłuchując się w te wszystkie miłe i czarujące rzeczy, które przygotowujesz. Tu, za następnymi drzwiami z mojej biblioteki także stoi piękne, duże drzewko, skrywane aż do wieczoru przez dwoma kochanymi chłopcami mojej gospodyni.


Tak pisał Johannes Brahms do Clary Schumann (nie wspomniał, że flirtuje z inną, ale w tym momencie Clara Schumann już była chyba tylko długoletnią przyjaciółką). Brahms pisze jeszcze o pogodzie:

Nie moglibyśmy mieć lepszej pogody na Święta. Wszystkie drzewa i krzewy są pokryte szronem i śniegiem i wyjście na spacer jest prawdziwą przyjemnością w tym łagodnym powietrzu.

***

Życzę Wam radosnych Świąt Bożego Narodzenia, z pogodą, która zadowoliłaby Johannesa Brahmsa pokrywając drzewa i krzewy warstewką szronu i śniegu!

PS.
A propos Johannesa Brahmsa – aktualny sezon LSO przebiega pod hasłem “Love Brahms” (nawiązując do powieści Aimez-vous Brahms?, w związku z czym zapytano ludzi (muzyków, organizatorów, ale też przechodniów z londyńskie ulicy), czy lubią Brahmsa – efekty można zobaczyć tu: http://lso.co.uk/lovebrahms.

wtorek, 23 grudnia 2008

Puf, puf

Na dwa lata przed wybuchem I wojny światowej Amerykanin James Means z Bostonu wymyślił nawet kuriozalny aparat wypełniony sadzą, który podwieszano pod samolotem. Lotnik podczas lotu uwalniał większe lub mniejsze porcje sadzy z pojemnika, co wywoływało na niebie kropki lub kreski – układające się w litery alfabetu Morse’a.
Hubert Mordawski Siły powietrzne w I wojnie światowej, Wydawnictwo Dolnośląskie 2008

Po terkocie przyszedł czas na bodźce dla innych zmysłów.

Nie mam głębszych ambicji w tej notce – czytam chwilami Siły powietrzne w I wojnie światowej (poniekąd nie bez wpływu na wybór lektury był fakt, że się wygodnie otwiera – inne obecnie czytane książki otwierają się źle, wymagają ciągłego napięcia mięśni przy lekturze, co ma swoje zalety dla bilansu energetycznego organizmu, ale co zwyczajnie jest niewygodne w niektórych sytuacjach) – zresztą brak ambicji widać od jakiegoś czasu – zbyt długi urlop kompletnie mnie rozleniwia i wysysa z energii (co dostrzegają zapewne i wszyscy bloggerzy, których zwykłem odwiedzać, a teraz odwiedzam rzadziej). A przecież powinno być odwrotnie, nieprawdaż? Jednak organizm pozbawiony rytmu pracy, funkcjonuje gorzej niż zwykle. (Ale nie martwcie się o mnie za bardzo: mam jeszcze parę obowiązków, które powinienem do końca roku wykonać.)

A sadza pod kadłubem – cóż, gdyby ktoś w ten oryginalny sposób chciał składać życzenia świąteczne, to informuję, że po pierwsze, już sadzy używano, po drugie się nie sprawdziła, zaś po drugie Hubert Mordawski dalej przytacza niemieckie doświadczenia z lampą w samolocie i tenże alfabet Morse’a są o wiele lepsze.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Przerywnik operowy dla odpoczynku od… braku przerywników operowych (odc. 25), czyli seksmisja!

Czy John Pascoe widział film Juliusza Machulskiego? Bo oglądając Ercole su’l Termodonte (Heraklesa nad Termodontem Antonio Vivaldiego) miałem wrażenie jakby owszem. Choć i z drugiej strony – unosi się nad tym Heraklesem ten sam duch, co nad krakowskim plakatem , którym zachwycać się mają dziewczyny i geje. Ten spektakl jest gdzieś jest on wizualnie po środku, bo i jaki ma być?

darmowy hosting obrazków
Tak – strój Heraklesa (po lewej, Zachary Stains, tenor), po prawej Tezeusz (proszący za Hipolitą – Randall Scotting, kontratenor).

Właśnie – jaki? W końcu to, co robią Grecy pod wodzą Heraklesa nad Termodontem (o, to ‘seksmisja’ – rzecz w podboju Amazonek – w teorii zwalczenie androfobicznego państwa kobiet, w praktyce – okazja na znalezienie żony dla paru Greków. Czy metalicznie błyszczące spodnie i fryzury królowych (Antiopy i Hipolity), oraz pocałunek w rękę, który daje do myślenia Hipolicie są nawiązaniami do filmu? A może to zupełnie inna logika (metaliczny blask – zbroja?), tym bardziej, że stroje pań wyraźnie dostosowano do figur – Martesja (Laura Cherici) jest najmniej roznegliżowana, podczas gdy dziewczęta z baletu (z odsłoniętymi prawymi piersiami) najbardziej. I podobnie Herakles, który nie licząc przerzuconej ‘skóry’, miecza i metalowych obręczy na rękach jest przez większą część spektaklu nagi – eksponuje w ten sposób własną seksualność i podkreśla treść konfliktu. (Co jeszcze bardziej podkreślają ‘okaleczone’ rzeźby na cokołach, w wielu scenach z Grekami i Heraklesem.)

darmowy hosting obrazków
Herakles (Zachary Stains) i Grecy.

Wydaje mi się, że rozumiem więc zamysł reżysera, scenografa i autora kostiumów w jednym – Johan Pascoe, co nie znaczy, że to mi się podoba. A przynajmniej bardzo podoba – stroje są zbyt toporne (być może mają takie być – eksponują one seksualność postaci, ale nie przydają im wdzięku). Na dodatek wiele postaci (Martesja, czy Tezeusz) jest przerysowanych – może to przydatne dla opery, ale trudniej się w nie wczuć.

darmowy hosting obrazków
Tezeusz (Randall Scotting).

Ale do samej opery, bo jest ona niezbyt popularna – Piotr Kamiński nie opisuje jej w swojej „Tysiąc i jednej operze”, co nie powinno dziwić skoro oglądałem rekonstrukcję – wydawca podaje, że zachować się trzydzieści arii i dwa duety (na płycie wydaje się, że jest mniej – około 26 ‘numerów’, przy czym pojawiają się arie znane z innych oper). Rekonstrukcji dokonał Alessandro Ciccolini.

darmowy hosting obrazków
Świat Amazonek (z tyłu posąg Artemidy), przed nim Antiopa (Mary-Ellen Nesi), po lewej Tezeusz (Randall Scotting) i Hipolita (Marina Bartoli), po prawej amazonki-baletnice.

Akt I: Amazonki wybierają się na polowanie, ale nie biorą z sobą Martesji, bo ta jest za młoda i nie zna niebezpieczeństw mężczyzn. (I Laura Cherici gra głupiutką dziewczynkę, która nic nie rozumie ze świata wkoło i pojmuje mężczyzn jako bestie, coś między lewem a świnią; jej matka zaś Antiopa(Mary-Ellen Nesi) tłumaczy jej właśnie w takiej formie.) Na polowaniu jak na polowaniu – przybyli też mężczyźni pod wodzą Heraklesa (Zachary Stains) i jeden z nich – Tezeusz (Randall Scotting) ratuje Amazonkę w kłopotach, którą okazuje się Hipolita (Marina Bartoli). Oboje zaczynają coś do siebie czuć (z naciskiem na uratowaną, bo zachowanie Tezeusza wydaje się zwykłym czarowaniem). Jednocześnie Grecy uprowadzają Martesję – walczą o nich Alcest (Luca Dordolo) i Telamon (Filippo Mineccia), a godzi ich Herakles biorąc sobie ich brankę.

darmowy hosting obrazków
Alcest (Luca Dordolo) i Martesja (Laura Cherici).

Akt II. Amazonki pojmały Tezeusza (Tezeusz, rany przez Randalla Scottinga jest trochę zniewieściały – ale czy to ułatwia pojmanie, nie wiem) – Antiopa chce złożyć jeńca w ofierze dla Artemidy, podczas gdy Hipolita próbuje uratować Tezeusza, co prowadzi do konfliktu o władzę. Wygrywa mimo wszystko Hipolita. W międzyczasie Grecy rywalizują o względy Martesji – ta wyraźnie woli (o ile musi wybierać) Alcesta.

darmowy hosting obrazków
Hipolita (Marina Bartoli) – dostała chyba wszystkie piękne arie w tej operze.

darmowy hosting obrazków
Siostry w konflikcie – Antiopa (Mary-Ellen Nesi) i Hipolita (Marina Bartoli).

Akt III. Grecy przymierzają się do ostatniego ataku na Amazonki – Tezeusz prosi o litość dla nich (bo i kocha się w Hipolicie), na co Herakles przystaje pod warunkiem złożenia w hołdzie miecza (i rapci). Antiopa chce popełnić samobójstwo, a Hipolita przeciwnie – oddaje miecz (mamy trochę zamieszania, Herakles go nie chce, bojąc się pozbawić ofiary Artemidę, ta jednak przemawia i zachęca do przyjęcia miecza). Po czym wszyscy (no prawie, bo nie Telamon, pozbawiony Martesji) żyją długo i szczęśliwie. A przynajmniej widz ma taką nadzieje.

darmowy hosting obrazków
Hipolita składa miecz królowej w hołdzie Heraklesowi.

To wykonanie ma wiele wspólnego z realizacją Ariodante - nie wizję reżysera, ale już jego osobę (John Pascoe), dyrygenta (Alan Curtis), muzyków (Il Complesso Barocco) i wielu wykonawców (Laura Cherici, Mary-Ellen Nesi, Zachary Stains); to zresztą także produkcja Festiwalu w Spoleto, tyle że z 2006 roku. Podobnie zresztą mam mieszane uczucia – trochę ten spektakl ciemny, obsada nierówna – podoba mi się Laura Cherici (tu bardziej niż w Ariodante, mimo wątpliwości co do gry aktorskiej), a zwłaszcza Hipolita (Marina Bartoli), która otrzymała bardzo dużo pięknych arii do zaśpiewania – głosowo także radzi sobie Antiopa (Mary-Ellen Nesi) i nie miałem większych pretensji do drugoplanowych postaci męskich, jak Tezeusz (Randall Scotting, uwagi o roli wyżej), Alcest (Luca Dordolo), czy Telamon (Filippo Mineccia). Zdecydowanie nie podobał mi się Herakles (Zachary Stains). Orkiestra i dyrygent wypadli lepiej niż się spodziewałem – może się przyzwyczaiłem już trochę do ich muzykowania?
darmowy hosting obrazków
Tezeusz (Randall Scotting) w niewoli.

niedziela, 21 grudnia 2008

Mezzosopranu terkot

Od świdrującego brzęczenia jednocylindrowych Vesp i Lambertt czy gulgotu dwucylindrowych, „wentylatorowych” 500-tek i Bianchin, poprzez poprawny szum chłodzonych cieczą Fiatów 600, 1100, 1400 czy 1900, piękny mezzosopran Appi, Aurelii i Giuliett po elektryzujące, w przypadku szlachetnego Ferrari lub przeszywające w przypadku dziś zupełnie zapomnianego Fiata 1400 Diesel, basso profondo.
Tomasz Orlik La piccola vettura di Grande classe, Automobilista 12/2008

sobota, 20 grudnia 2008

A kto nie zna, to jego sprawa

Wszędzie będzie się mówić po kazachsku, a jak ktoś nie rozumie, to jego sprawa.
Nursułtan Nazarbajew, prezydent Kazachstanu promujący nauczanie języka, którym biegle włada 60 proc. obywateli.

Nie przepadam za wyśmiewaniem się z obcych polityków – w końcu mamy własnych; ale tym razem cytuję (wraz z opisem cytuję za Forum) – gdyż pamiętam Dyzmę. Chyba należałoby Nursułtana Nazarbajewa oskarżyć o kradzież praw autorskich? A to już sprawa jak najbardziej rodzima, lokalna wręcz, bo do Teatru Rozrywki (gdzie śpiewano i grano Dyzmę) mam gdzieś 20-25 minut na piechotę (ale nie w taką paskudną pogodę jak dzisiaj).

piątek, 19 grudnia 2008

Gęstość wody

Zgodnie z procedurami bezpieczeństwa Kondor po opuszczeniu Bałtyku wykonał zanurzenie kontrolne. Manewr ten jest konieczny z powodu dużej różnicy pomiędzy gęstością wody Bałtyku i akwenów, na których jednostka będzie działać przez następne niemal pół roku.
Grzegorz Łyko ORP Kondor w operacji Active Endeavour, SMiO nr 12 (84) 2008, str. 22

Zdziwiłem się. Przecież różnice muszą być niewielkie! Ale znalazłem w materiałach Wyższej Szkoły Morskiej zadanie, w którym wylicza się różnicę zanurzenia statku między Południowym Bałtykiem (gęstość 1,0046 kg/m^3), a Skagerrakiem (1,0211 kg/m^3) wynosi 1,6 procenta. Ale – jak to się ma do zanurzeń kontrolnych łodzi podwodnych?

czwartek, 18 grudnia 2008

Lęk przed wygraną

Wystarczy porównać stosunek protestantów i katolików do hazardu na początku epoki nowożytnej. I jedni, i drudzy go potępiali, ale katolicy uzasadniali swoje potępienie tym, że uprawiając hazard, można przegrać, a żaden odpowiedzialny człowiek nie będzie w taki sposób narażał swojego i cudzego poziomu życia. Protestanci wychodzili z całkiem innych założeń; w grze hazardowej można wygrać, a to wypacza charakter.
David S. Landes Bogactwo i nędza narodów (tłum. Hanna Jankowska), MUZA SA 2007

David Landes podejmuje tezę Maxa Webera, której dzisiaj nie wypada bronić (choć taki Benjamin Baber zupełnie poważnie zarzuca współczesnemu kapitalizmowi podminowanie etosu protestanckiego, jako właśnie podcinanie własnych korzeni) i broni ją dość przewrotnie. Jego zdaniem nie tyle pomagał tu rolę etos kalwiński, co odwrotnie – szkodziła kontrreformacja. Ja zaś notuję obie argumentacje, jako ciekawostkę.

środa, 17 grudnia 2008

Ciemna czekolada dla kawalerów, biała – dla panien

Czytam*, że w Japonii, jak wszędzie indziej**, skopiowano walentynki. Stały się one rodzajem szalonego dnia czekolady, gdy to dziewczęta dają prezenty z ciemnej czekolady chłopcom według wyboru. W „Biały dzień”, miesiąc później, chłopcy dają prezenty z białej czekolady dziewczętom, według ich wyboru.*

Że walentynki się nie dziwię. Ale skąd to powiązanie koloru czekolady z płcią? I dlaczego dziewczęta mają mieć gorzej?

---
*) Paul Norbury Japan (z serii Culture smart!), KUPERARD 2008
**) No prawie. Zapewne jakiś kraj bez walentynek się znajdzie. Nie tylko Watykan.

wtorek, 16 grudnia 2008

Co to jest ważna informacja?

W nocy z piątku na sobotę domem wyraźnie zatrzęsło. Przyzwyczajony do różnych górniczych szkód i tąpnięć, szybko zasnąłem, mimo że ten wstrząs był względnie mocny i dość długotrwały. Rano jednak Babcia nie dawała mi spokoju – prosiła o włączanie wszystkich dzienników radiowych i telewizyjnych, by dowiedzieć się o tym wydarzeniu. Tymczasem ja kręciłem sceptycznie głową – o ile nikt nie zginął (na co miałem nadzieję) – informacji nie będzie. Gdyby to było w Warszawie*, to co innego.

I rzeczywiście – radio i telewizja milczały, zgodnie z moimi przewidywaniami. Tym bardziej zdziwiłem się, że prasa regionalna w poniedziałek dostrzegła problem (na pierwszej stronie!) odnotowała wstrząs o mocy 3,5 stopnia w skali Richtera. (Czyli ‘mało’, jak czytam w Wikipedii, choć gdy otwierały się w domu słabiej zamknięte szafki, to chyba każdy by zauważył wstrząs?)

Ale czy była to ‘ważna informacja’? Sporo osób odczuło wstrząs – było to więc ich osobiste przeżycie, a więc – odczuwane jako ważne. Z drugiej strony informacja o nim nic nie wnosi, skoro nikt nie zginął, ani nie niesie za sobą skutków na przyszłość. Jest więc ważne dla mediów? Praktyka pokazuje, że dla prawdziwie regionalnych tak, dla lokalnych zaś mutacji mediów ogólnopolskich -- nie.

*) Bo pamiętam z powodzi w roku 2007, jak to zalaniu wsi w Małopolsce

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Dość miejsca by tańczyć, a i muzyka brzmi lepiej

Oh your sarvant, Mien-herren! You are tamnaple tainty! You would not co to TEODORA – der was room enough to tance dere, when dat was perform.
I Jerzy Fryderk Hendel jeszcze raz, w związku z kiepską frekwencją na "Teodorze":
Nevre mind; de moosic vil sound de petter.
(Czego nie tłumaczę, bo tak zanotowana angielszczyzna Handla ma swój urok.)

niedziela, 14 grudnia 2008

Barman nocy w szacie dziennej, albo zamiast przerywnika operowego

darmowy hosting obrazków

Pewien snob raz
Powiedział o nim: „Barman nocy”,
A to dlatego, że mu barman
Potrzebny był na rym do Carmen
(Dobrze, że Carmen, nie Aida,
Bo zrobiłby z księżyca Żyda).

Julian Tuwim Kwiaty polskie

sobota, 13 grudnia 2008

Wreszcie coś pozytywnego o Zygmuncie III

Ponadto Zygmunt Waza, niczym rzemieślnik, zajmował się snycerstwem, rysunkami, alchemią, muzykowaniem, śpiewem i malowaniem udanych zresztą obrazów […] Król był bardzo uzdolniony artystycznie w wielu dziedzinach sztuki.
Ale Polska wszak była krajem otwartych, pewnych siebie panów, „stworzonych” do głośnych debat sejmowych i szabli, a nie zajmowania się „brudnymi”, deklasującymi zawodami artystycznymi. Wieści o dziwnym artyście królu, zatrudniającym muzyków, pochodzących najczęściej z Włoch, poszły z dworu w Polskę, mimo że król „ani ich używa do czego innego, jak chwały Bożej, tak w kościele jako w pokojach, chyba w razie kiedy chce uraczyć jakiego cudzoziemca, jako się to trafiło, kiedy przybyli Moskale względem pokoju” – pisa inny dyplomata włoski. Rzeczywiście, muzycy pod batutą Luca Marenzio komponowali Melodiae Sacrae, święte melodie, na chwałę Pana i ludzkich uszu. Szlachtę chyba bardziej bulwersowało, że Zygmunt utrzymywał ich za jedne 16 tys. florenów rocznie, co było najwyższą stawką w Europie. Tego akurat szlachta zupenie nie rozumiała, skłonna przeliczać wielką sumę na liczbę chorągwi potrzebnych na trudne wojny Rzeczpospolitej rozpalające się wokół na granicach. Sam król grywał przy tym z ochotą na klawicymbale i śpiewał całkiem pięknie. To nie był zimny pan, o maska na twarzy była zimna, skrojona na miarę więziennego dzieciństwa, zagrożenia życia, którą Zygmunt III zdejmował wobec tych, którym ufa.

Jerzy Besala Małżeństwa królewskie. Władcy elekcyjni, Bellona i MUZA SA. 2007

piątek, 12 grudnia 2008

Powrotnie

Z minionych 36 godzin około 14 spędziłem w pociągach. (Gdyby nie parę ostatnich godzin snu, wyglądałoby to gorzej.) Pociągi, jak pociągi – można coś poczytać w środku, o ile nie ogarnia nieprzezwyciężona senność (np. o 3 nad ranem). Ale ja nie o tym. Ja się wciąż zastanawiam jak łączą się różne cechy wewnętrzne człowieka. Gdy wsiadam do przedziału i widzę młodego człowieka w ubraniu sportowym, rozwalonego na dwóch miejscach, to mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że będzie przeklinał i palił w miejscu niedozwolonym.

Przeklinanie (a wiązanek ładnych posłuchałem, bo i pociąg był spóźniony) to jedno – bardziej zdumiewa mnie sama postawa – tylu młodych ludzi ‘rozwala się’ w środkach komunikacji – wydają się bardzo zmęczeni, czy chorzy. Z podkreśleniem bardzo, bo wielu chorych siedzi sztywniej, pewniej, jakby miało więcej sił.

A zmierzam do rzeczy oczywistej – ten ‘luz’, rozwalanie się, jest sprawą pewnego braku wewnętrznej mobilizacji. To nie tyle ciało, jego zdrowie, czy choroba, słabość, czy siła, określają jak się siedzi, czy chodzi – co to, co ma się w głowie. Koncentracja, poczucie, że tak wypada. I zwykła chęć.

czwartek, 11 grudnia 2008

Nadrealizm z fiołkiem

Wszyscy cytują Gałczyńskiego, a konkretnie Zieloną gęś (ze szczególnymi ukłonami dla zeena, Pani Kierowniczki i Bobika), nie mogę być gorszy, tym bardziej, że tomik Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego zakończył swój dyżur, jako lektura. Choć u mnie nie Zielona gęś, a List z fiołkiem.

Że nadrealizm jest naturalnym płodem polskiego ducha, to sprawdza się jak najoczywiściej na boiskach sportowych, gdzie publiczność nazywa sędziów "kaloszami". Takie "kalosze' jeszcze można, powiedzmy, strawić. Ale, Panie Redaktorze, gdy się słyszy z trybun ryki, żeby kalosz doił kanarki, to już, przepraszam, jest czysty nadrealizm, absurd i nonsens, bo nie tylko kalosz, ale zegarmistrz, gdyby nawet zastosował śrubkę, nie wydoi kanarka. Naukowo niemożliwe.

(Z listu Jak zostać Polakiem, 1948)

Muszę tu jednak zauważyć, że od owej odległej zmiany wiele się zmieniło -- teraz wiadomo, co się za kaloszami, kanarkami i dojeniem kryło i, za przeproszeniem, Freud miał rację. Bo gdy zerwano maski wstydu, to ryki zaczęły odwoływać się wciąż do ludzkiej seksualności -- bądź to samej czynności seksualnej (w wielu wariantach), bądź też osoby pełniącej płatnie usługi tego typu.

PS.
Skoro udało mi się tę notkę zamieścić, oznacza to, że postanowiłem część z trzech warszawskich godzin spędzić w kawiarence internetowej. (Teoretycznie mam też możliwość zamieszczania notek SMSem, ale tego jeszcze nie próbowałem.)

środa, 10 grudnia 2008

Piotra Wereszczyńskiego projekty

Czas więc Polakom samym obmyślić sposób wyzwolenia i ocalenia choćby garstki ludu od niechybnej zagłady narodowości bez powstania i rozlewu krwi… Po wtóre, że jest to [Nowa Gwinea] bardzo wielka i wysoka wyspa (z górą 12 000 mil), przerżnięta górami do 13 000 stóp wysokimi, na której to wyspie cała ludność starożytnej Polski pomieścić by się mogła… Najlepiej obrać północne jej wybrzeże, a to dla tego naprzód, że krajowcy Papuasi łagodniejsi od innych boją się i nie cierpią Afraków i Harfurów, na nich napadających – łatwiej dadzą się przy takich warunkach przez nasz naród, z natury swej łagodny i ludzki, przygłaskać i następnie staną się przeciw tamtym w razie napadu sprzymierzeńcami […]

Anglikom i Amerykanom osiedlać się nie dozwolić, albowiem narody te gotowe napłynąć w przewyższającej liczbie, a wyższością swoją przedsiębiorczą i przemysłową zgłuszą i zniszczą narodowość naszą: a przy tym demoralizują i wyniszczają ludy, zmuszając ich gwałtem jak w Chinach i u dzikich Ameryki do kupowania swego opium i whisky…


Fragmenty projektu Piotra Wereszczyńskiego (szlachcica inflanckiego) z 1871 roku wynotowałem za Burzą nad Pacyfikiem Zbigniewa Flisowskiego (Wydawnictwo Poznańskie 1989). Projekt został odrzucony przez księcia Czartoryskiego, z czego Zbigniew Flisowski się zresztą cieszy, z powodów historycznych i plemienno-kulturowych, cytując go jedynie jako ciekawostkę. Co i ja przegotowuję, choć ciekawie byłoby zobaczyć, jak sobie radzi 500 polskich kobiet i 500 polskich mężczyzn z dala od ojczyzny, w oderwaniu od Niemców, Austriaków i Rosjan (zaborcy!), czy Anglosasów (patrz wyżej), z niewielkim więc dopuszczalnym dodatkiem Czechów, Słowaków, Łużyczan, Belgijczyków, Islandczyków, Szwedów (mogą być luterani).

PS. Ale uprasza się telewizji, by nie brała sobie tego 'ciekawie' zbytnio do serca. Ja wiem, rozumiem, takiego programu rozrywkowego jeszcze nie ma (a zwłaszcza: 'Gwiazdy zakładają wioskę w dżungli'), ale to nie znaczy, że musi być.

PS.2. Bardzo możliwe, że jutro wpisu nie będzie.

PS.3. A jednak, może -- czytam o mieszkańcach pobliskich (w stosunku do planowanego położenia osady Piotra Wereszczyńskiego) Wysp Schouten, wg oceny sztabowców gen. Douglasa MacArthura: Pracują najlepiej w małych grupach: dwóch siedzi i udziela porad technicznych trzeciemu, jak należy podnieść toporek lub nieść wiadro wody... Może jednak Rodacy?!

wtorek, 9 grudnia 2008

Odkładając na półkę Collapse of the Bronze Age Manuela Robbinsa

Wciąż się zastanawiam, jaki obraz rzeczywistości wynosi czytelnik z jednej takiej popularnej historii. Bo Manuel Robbins przedstawia nie tylko fakty, ale także ich, często dyskusyjne interpretacje. Na przykład Manuel Robbins kładzie nacisk na problemy klimatyczne (suszę), która miała osłabić ówczesne mocarstwa -- Hetytów, czy Achajów. W przypadku tych ostatnich wątpi w popularną historię o najeździe Dorów (podobno nie ma dowodów archeologicznych na inwazję z zewnątrz, choć z drugiej strony, ten sam Manuel Robbins wskazuje, że gdyby nie zapiski historyczne, nie udałoby się dowieść istnienia napadów wikingów). Owszem, Manuel Robbins podkreśla wszelkie elementy dyskusyjne, wszelkie miejsca, gdzie można wątpić -- może nawet zbyt często to czyni -- samo jednak wątpienie jest rzeczą dobrą, bo pozwala czytelnikowi nabrać dystansu do tak odmalowanej wizji przeszłości.

Przeszłość zaś potrafi być fascynująca.

--- Manuel Robbins Collapse of the Bronze Age. The Story of Greece, Troy, Israel, Egypt, and the Peoples of the Sea, Authors Choice Press, 2001

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Pochwała sceptyków

Sceptycy, jedyny typ, który zasługuje na szacunek pośród tak dwuznacznej, a może i pięcioznacznej nacji filozofów!
Fryderyk Nietzsche „Ecce Homo"

(Liczę, że spodoba się tym, którzy filozofii, a zapewne i Fryderka Nietzschego nie lubią. A ci, którzy lubią? No cóż, może im też się spodoba?)

niedziela, 7 grudnia 2008

Wszystko to w muzyce?

Madrygały Monteverdiego są teatrem zmysłów: dotknięć, spojrzeń, zapachów, faktur materiałów, ust i skóry, błyszczącego złota włosów, głębokiego błękitu oczu, dźwięków i obrazów natury, zimna wody, ciepła słońca, ekstatycznej agonii ognia i popiołów.
James Weeks w książeczce do płyty „Fire & ashes” , na której zespół I Fagiolini wykonuje madrygały Monteverdiego (przypominam ich film The Full Monteverdi).

Nie chcę polemizować z Jamesem Weeksem, i pytać, czy dla środowiska, z którego wyrosła muzyka Monteverdiego dominują blond włosy i błękitne oczy. Nie. Z jednej strony rzeczywiście sensualność świata Monteverdiego czuję, z drugiej strony się dziwię łatwości autora w odwoływaniu się do doznań pozamuzycznych, gdy pisze o muzyce.

sobota, 6 grudnia 2008

Wielka radość wypełniła ich serca

Kiedy usłyszał Reiko, gdy mówi: "Pozwól, bym mogła ci towarzyszyć" – odebrał to jako wspaniały rezultat nauk, które starał się wpajać żonie od pierwszej wspólnej nocy aż po ten dzień. Wiedział, że to wychowanie każe jej wypowiedzieć bez najmniejszego wahania te słowa. Świadomość ta schlebiała jego próżności. Nie był aż tak zadufany i marzycielsko naiwny, by wyobrażać sobie, że słowa te dyktuje żonie spontaniczny odruch miłości.
Wielka radość i szczęście wypełniły ich serca i małżonkowie bezwiednie uśmiechnęli się do siebie.

Yukio Mishima Umiłowanie ojczyzny (z tomu opowiadań Zimny płomień, tłum. Henryka Lipszyca) Świat Książki 2008

(Dodaję, że Takeyama Shinji, mąż Reiko, postanowił popełnić samobójstwo, a Reiko postanowiła mu towarzyszyć.)

Czytam opowiadania Yukio Mishimy z satysfakcją – i nie chodzi o to, że gdy opisuje seppuku pamiętam, że sam je popełnił (później, rzecz jasna), a raczej że ukazuje nie tylko tę perspektywę.

PS.
Swoją drogą właśnie zdiagnozowano u mnie ‘japoński trynd’ - rzeczywiście po Mishimie czeka mnie „Kultura japońska” i tomik o zakładaniu japońskiego ogrodu (którego nie mam gdzie założyć), głównie z wrocławskimi ilustracjami nawiasem mówiąc. Czytam przy tej okazji, że w Japonii nie można kupić samochodu, póki się nie udowodni, że ma się go gdzie zaparkować. Co pozostawiam jako ciekawostkę do zweryfikowania.

piątek, 5 grudnia 2008

Precz z rankingami!

Pani Kierowniczka twierdzi, że nie cierpi rankingów. I bardzo dobrze! Upewnia mnie o tym ranking magazynu Gramophone poświęcony ocenom orkiestr symfonicznych. Uwaga -- oni to piszą na poważnie!

1. Royal Concertgebouw (Amsterdam).
2. Berliner Philharmoniker.
3. Wiener Philharmoniker.
4. London Symphony Orchestra.
5. Chicago Symphony Orchestra.
6. Orkiestra Symfoniczna Radia Bawarskiego.
7. Cleveland Orchestra.
8. Los Angeles Philharmonic.
9. Budapesti Fesztiválzenekar.
10. Dresden Staaskapelle.
11. Boston Symphony Orchestra.
12. New York Philharmonic.
13. San Francisco Symphony Orchestra.
14. Orkiestra Teatru Maryńskiego.
15. Rosyjska Orkiestra Narodowa.
16. Filharmonia z St Petersburga.
17. Leipzig Gewandhaus.
18. Metropolitan Opera Orchestra.
19. Saito Kinen Orchestra.
20. Filharmonia Czeska.

No i? Spodziewam się mocnych protestów, ze strony 3M, który nie tak dawno zapewniał, na podstawie nausznych doświadczeń, że Filharmonicy Berlińscy są wyraźnie lepsi od Royal Concertgebouw. Nie piszę już nawet o tym, że nie ma orkiestr polskich (to jakoś może i zrozumiałe,
nawet jeśli Filharmonia Czeska nie przekonuje mnie bardziej na płytach niż, powiedzmy, NOSPR -- jednak tu mówimy o okolicach miejsca 20), ale skąd tak wysoka London Symphony Orchestra (do której to orkiestry mam wiele sympatii, o czym zapewniałem chyba już nie raz -- jednak bez przesady, LSO wydaje się orkiestrą w tym gronie dość przeciętną)?*

Częściowo Gramophone tłumaczy fakt, że jest magazynem nagraniowym, a orkiestry notowane 'na moje oczy' zbyt wysoko, nagrywają bardzo dużo (Royal Concertgebouw i LSO same wydają płyty). Gdyby przeanalizować nagrania z ostatniego roku, to nie wykluczam, że lista orkiestr nie tyle ułożona według jakości, co według nagrywających najciekawsze płyty odpowiadałaby liście Gramophone.

Jednak problem podstawowy to sam ranking. Mogę wskazać orkiestrę (np.) ulubioną (co jest jednak trochę subiektywne, zależne od ulubionego repertuaru chociażby), ale ułożyć drugą przed trzecią, czy odwrotnie, zamknać gdzieś pierwszą dziesiątkę lub dwudziestkę -- nie sądzę by dało się to zrobić naprawdę dobrze i odpowiedzialnie.

---
*) Gdzieś czytałem, że system finansowania orkiestr w Wielkiej Brytanii nie sprzyja tworzeniu dobrych zespołów. Choć i tak jest lepiej niż we Francji -- wciąż aktualny chyba pozostaje dowcip francuskiego muzyka, że najlepszą francuską orkiestrą symfoniczną jest Boston Symphony Orchestra (mająca wielu francuskich instrumentalistów w swym składzie).

czwartek, 4 grudnia 2008

Odkładając na półkę Nowa baśń (t. 1, 2, 4, 5) Teodora Parnickiego

Właściwie sam się sobie dziwię, skąd ta Nowa baśń? Owszem, był okres kiedy lubiłem powieści historyczne (pod pewnym względem nadal mnie interesują, jako wizje przeszłości, które muszą próbować ująć postrzeganie rzeczywistości przez ludzi sprzed wieków), kiedy zachwycałem się też Teodorem Parnickim (zwłaszcza: Aecjuszem, ostatnim Rzymianinem, Srebrnymi orłami i Końcem "Zgody Narodów" -- innymi trochę mniej). Ale to było kiedyś. To co mi kazało zerknąć do Nowej baśni to pamięć o wzajemnych odwołaniach w świecie powieściowym Parnickiego. Zresztą obecnych także w piątym tomie, gdzie można znaleźć przypisy-odwołania do powieści I u możnych dziwny (również traktującej o Janie Zagłobie, w tym o jego podróży do Japonii). Ale na co mi one dzisiaj?

Miło sobie przypomnieć twórczość Teodora Parnickiego, z jego stylem przypominającym palimpsest (najbardziej bezpośrednio tom 2, w którym mamy nakładające się teksty - opowieści, komentarze, przypisy, przypisywane różnym powieściowym bohaterom). Widać ewolucję i widać to co stałe: dużą inteligencję, fascynację formą przesłuchania (o czym już na marginesie Nowej baśni wspominałem), dwuznaczną grę z językiem (nie tylko podporządkowanie szyku 'muzyce', ale też świadomość toczenia dialogów w innym języku), znaczenie zabłąkanych w historię mieszańców (tom po tomie, coraz bardziej nieprawdopodobnych, a przypominam, że zaczyna się od tego, że biskup Aaron jest swym własnym bratem bliźniakiem), znaczenie fikcji (nie tylko historycznej, bo mamy tu fantastyczną powieść w powieści, będącą jedną z przyczyn sprawczych wydarzeń). Właściwie brakuje tylko ukochanego przez Teodora Parnickiego wątku fascynacji kobiecymi stopami.

W tym wszystkim gubi mi się jednak akcja – niby przywykliśmy już, że powieść to bardzo wiele rzeczy poza właściwą akcją, to sprawa języka, odwołań, aluzji, czy dygresji. Ale jednak ta akcja, jako jakiś szkielet, na którym ciało powieści się opiera wydaje się wciąż ważna. Tu schodzi ona jednak na dalszy plan, nie ułatwiając lektury.

Może jednak, kto wie, po Nowej baśni będę czytał inaczej. Nie tylko autor zawarł w niej masę ekscytujących pomysłów, ale i wymaga wyższego poziomu świadomości lektury, to zaś wcale nie tak mało.

---
Teodor Parnicki Nowa baśń (tomy 1, 2, 4, 5), PIW, 1966-68

środa, 3 grudnia 2008

Cytowanie samego siebie

Źródła inspiracji nie linkuję, bo nie wiem, czy identyfikacja imienia i nazwiska z internetowym pseudonimem jest jawna, czy też dostępna jedynie dla wtajemniczonych. Ale cytowań samego siebie jest więcej. Na przykład:

”Biograf króla Jerzy Besala napisał, że "w korespondencji Batorego nie znajdujemy dotąd właściwie ani jednego listu do niewiasty", oddychającego uczuciem. "Nigdy bodaj mu serce żywiej nie drgnęło na widok dziewczyny, wrażliwość na kobiecie wdzięki gdzieś zgubił. Ten człowiek, będący uosobieniem męskiej dorodności i tężyzny, rumiany, co podług ówczesnych wyobrażeń miało właśnie określać mężczyznę skłonnego i zdatnego do miłosnych zapałów, był zaprzeczeniem tego obrazu". Nadal sądzę, za autorem tych słów, że tak właśnie było.”
Jerzy Besala „Małżeństwa królewskie. Władcy elekcyjni”, Bellona i MUZA SA 2007

Ale co ma autor zrobić? Cytować się bez podania źródła cytatu? Jeszcze gorzej.

Inny przykład: Benjamin Britten, podczas prób do War Requiem wycofał się ze wskazówki wykonawczej mówiąc: „Przepraszam, kompozytor miał tu rację”?

(Benjamin Britten wycofując się z błędu zażartował. Ale Jerzy Besala? Czy nie mógł napisać: "W biografii króla pisałem [...] Nadal podtrzymuję swoje twierdzenie." Trochę to sztucznie brzmi, ale cytowanie samego siebie bez użycia pierwszej osoby (nie ważne, czy liczby pojedynczej, czy nawet mnogiej) brzmi jeszcze sztuczniej.)


I na tym kończę ten przydługi cytat z PAKa, na temat cytowania samego siebie.

wtorek, 2 grudnia 2008

Pewne piękne niepowodzenie

Czytając sobie wieczorami Upadek epoki brązu Manuela Robinsa (m.in.) trafiłem na fragment poświęcony identyfikacji Alasii (niestety, nie znam polskiej nazwy) -- wiadomo, że Alasia była nadmorskim państwem (miastem-państwem), leżącym blisko Ugaryt (dziś w Syrii), na północ od Byblos (dziś w Libanie). W 1895 roku Max Muller uznał, na podstawie różnych wzmianek, że Alasia to dawna nazwa Cypru. Ale to tylko przypuszczenie. By je potwierdzić, a także doprecyzować łącząc Alasię z konkretnym miastem cypryjskim z epoki brązu postanowiono wykorzystać tabliczki gliniane z British Museum, które władca Alasi pisał do "swego brata" -- faraona (to ważne: nie każdy władca mógł sobie na to pozwolić, oznacza to, że Alasia była jeśli nie mocarstwem, to państwem niezależnym), a które (jak się przypiszcza) pochodzą z El Amarna, stolicy z czasów Echnatona. Postanowiono je porównać z gliną z Cypru, pochodzącą z okolic znanych dzisiaj miast z epoki brązu.

Badacze przypuszczali, że glina nie będzie identyczna z pochodzącą z naczyń z cypryjskich miast, ale powinna być przynajmniej podoba (rozpatrywano występowanie osiemnastu pierwiastków). Tymczasem, ku ich rozczarowaniu, analiza chemiczna wskazała, że są one różne, z jednym tylko wyjątkiem, gdzie wystąpiły pewne podobieństwa (podobieństwa, nie identyczność bynajmniej, więc nawet ta lokacja okzała się co najwyżej wątpliwa) -- Starego Pafos, miasta które co prawda sięga historią epoki brązu, ale nie mogło wtedy (sądząc po wielkości i bogactwie) pretendować do miana stolicy Cypru.

Metoda mi zaimponowała, wyniki -- rozczarowały. Może niesłusznie, każda hipoteza może okazać się błędną (zresztą zwolennicy identyfikacji Alasi z Cyprem nie złożyli broni, wskazując, że glina nie musi być dowodem, a Alasia nie musi oznaczać konkretnego miasta, a na przykład całą wyspę). Więcej -- trzeba przywyknąć, że najbardziej pomysłowe idee, efektowne eksperymenty i inne triumfy człowieczej wyobraźni do nikąd nie doprowadzą. Czy mam je przez to mniej podziwiać?

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Temperatura (2)

Tydzień temu wykorzystałem zdjęcie prześlicznej ko- kontra- kontrabasistki, la, la, la. dla zilustrowania temperatury na koncercie. Dzisiaj mogę zrobić to samo, tyle że temperatura była inna.

darmowy hosting obrazków

A sam koncert opisałem gdzie indziej. Swoją drogą, jak obecnie nazywa się Krzysztof Penderecki, skoro dopiero jego dawne utwory wywołują sceniczny szept zrozumienia na sali: Penderecki?