czwartek, 30 kwietnia 2009

Ech, ta rutyna...

Miałam kiedyś w tej dziedzinie interesujące doświadczenie. Udzielałam czegoś w rodzaju zupełiających lekcji religii młodej maturzystce. Dziewczyna była inteligentna i sumienna. Na samym początku poprosiłam ją, żeby przed następnym naszym spotkaniem przeczytała w całości jedną Ewangelię (chyba chodziło o św. Marka) i żeby czytając notowała wszystko, co by wydawało się jej niejasne. Kiedy przyszła ponownie, zapytałam się, jakie ma pytania. Odpowiedziałą zdecydowanie, że wszystko zrozumiała. Wtedy otworzyłam tę Ewangelię tak, na chybił trafił, przeczytałam jedno zdanie i zapytałam, co to znaczy. Odpowiedziała mi bezradnie, że nie wie. Po prostu czytając tekst, który wydawał się jej znany, tej trudności zwyczajnie nie zauważyła.
Anna Świderkówna Rozmowy o Biblii. Nowy Testament, PWN 2000

(Oczywiste? A i owszem! Ja nawet nie w związku z Biblią wynotowałem, a Mahlerem. Jakoś tak się złożyło, że jednocześnie wpadło mi w ręce parę nie znanych mi wcześniej nagrań symfonii Gustava Mahlera pod batutą Sir Simona Rattle i obiecałem mojemu koncertowemu sąsiadowi pożyczenie książki te symfonie omawiające. Więc słucham. I łapię się na swoistej rutynie, gdzie muzykę świetnie rozpoznaję, ale gdybym miał powiedzieć, o co w niej chodzi...)

PS. I jeszcze jeden cytat -- tym razem jako swoista polemika z Bogusławem Schafferem -- David Hurwitz The Mahler Symphonies. An Owner's Manual (Amadeus Press 2004):
But far more importantly, the second conclusion that needs to be emphasized is this: it doesn't make any difference who does something first. All that matters is who does it best. Music history is full of composers of great originality that people couldn't care less about today, because they wrote tons of very original, boring music.

środa, 29 kwietnia 2009

Ważne jest, abyśmy oceniali innych

1-14
Ważne jest, abyśmy oceniali innych i poprawiali ich błędy – jest to wielkie dobrodziejstwo i podstawowa sprawa we właściwym wypełnianiu służby. Właściwe ocenianie innych ludzi jest bardzo trudnym problemem. Rozróżnianie w ludzkich czynach zła i dobra jest łatwe. Łatwe jest również ich osądzanie. Zazwyczaj uważa się, że mówienie ludziom rzeczy niemiłych i nieprzyjemnych wynika z naszej dla nich życzliwości, a jeśli te uwagi nie zostaną przyjęte, to trudno. Tymczasem postępowanie takie nie przynosi żadnego pożytku. To nic innego niż obmowa czy narażanie ludzi na wstyd. Robimy to jedynie dla własnej satysfakcji. Aby oceniać innych, trzeba przede wszystkim wnikliwie zbadać, czy zechcą przyjąć naszą ocenę; wczuć się w ich duszę, postarać się, aby zaufali naszym słowom. Zbliżmy się do nich od właściwej strony, starannie rozważywszy sposób mówienia. W zależności od momentu i sytuacji może to być list, albo dobrą okazją jest spotkanie pożegnalne. Wyznaj własne błędy lub też – nie mówiąc o nich – pozwól drugiemu człowiekowi je odczuć, ale najpierw wychwalaj jego zalety i staraj się, by nabrał pewności siebie. Właściwa ocena jest jak woda dla spragnionego, który skłonny będzie poprawić swoje błędy To bardzo trudne zadanie. Jeśli czyjeś wady istnieją od dawna, nie da się ich naprawić. Sam tego doświadczyłem.
Jeśli zdołasz wczuć się w duszę towarzyszy, poprawisz ich uchybienia, jeśli wspólnie i jednomyślnie będziecie służyć panu, to będzie to w owej służbie największą zasługą. Natomiast upokarzanie innych nigdy nie doprowadzi do poprawy.

Yamamoto Jōchō Hagakure (Ukryte wśród liści) tłum. Krystyna Okazaki, (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Niepomny świętokradztw

Inaczej niż przepowiadano, latem 392 roku bóg Nilu, niepomny świętokradztw dokonanych w roku poprzednim, spowodował, że rzeka jak zwykle wylała na egipskie wsie i użyźniła je swym mułem. Nie było ani krwawych fal, ani żadnej hekatomby wśród ludzi. Obecność tej połyskliwej tafli wodnej pośród przybrzeżnych wiosek, omywającej tu i tam grupy palm, musiała wywołać u wielu pogan trudno dla nas wyobrażalne rozczarowanie. Głównie u tych, którzy za Libaniosem myśleli, że dobrobyt cesarstwa zależał od utrzymania tradycyjnych kultów. Wylew Nilu był, rzecz jasna, dla Egipcjan wydarzeniem spodziewanym, ale za każdym razem podziwianym i zaskakującym, jako prawdziwy cud natury, w którym poganie w okresie późnego cesarstwa dopatrywali się boskiej interwencji. Oto niebiosa jeszcze raz błogosławią nieczystych.
Pierre Chigin Ostatni poganie (tłum. Joanna Stankiewicz-Prądzyńska) Czytelnik 2008

niedziela, 26 kwietnia 2009

Imponujący chwyt

W rezydencji Hideyoshi’ego panowie książęta zajmowali się kiedyś układaniem kwiatów.
Również przed panem Naoshige postawiono naczynie i przybory do ikebany. Ponieważ nigdy dotąd tego nie robił, nie miał o niczym pojęcia. Ujął kwiaty w obie ręce, zebrał w pęk, wyrwał końce łodyg i energicznie wstawił je do naczynia. Kiedy Hideyoshi oglądał kompozycję, powiedział: „Kwiaty są źle ułożone, ale sam chwyt był imponujący”.

Yamamoto Jōchō Hagakure (3-7, Ukryte wśród liści -- fragmenty) tłum. Krystyna Okazaki, (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

--
Hagakurę będę cytował, ale nad tym fragmentem nie unosi się zapach żyłki pedagogicznej, więc niech będzie na niedzielę.

sobota, 25 kwietnia 2009

Rozmowa superego z ego o ucieczce z koncertu

Superego: No jak mogłeś tak zwiać, zdezerterować z koncertu?
Ego: A czy ja mam obowiązek siedzieć do końca?
Superego: Obowiązek, nie obowiązek – liczy się motywacja, a raczej jej brak. Nie można tak sobie łatwo pobłażać! Jeśli raz sobie odpuścisz, będziesz już sobie zawsze odpuszczał.
Ego: Zaraz, zaraz, czy koncert jest po to, by ćwiczyć swój charakter, czy też po to, by spędzić przyjemnie wieczór? Idę na koncert dla przyjemności – gdy się jej nie spodziewam, po co mam zostawać?
Superego: Dlaczego zakładasz od razu, że nie będzie przyjemnie? Bałeś się spróbować i wymówiłeś byle czym, by uciec wcześniej do domu, do ciepłej herbatki i ciepłej pościeli.
Ego: Po pierwsze, nie czułem się tego dnia najlepiej. Rano coś przemarzłem, popołudniu miałem wypieki jak w gorączce, na dokładkę nie miałem kiedy odsapnąć, bo musiałem zostać w pracy godzinę dłużej.
Superego: Mówisz jakbyś miał męczącą pracę – a nie masz się na co skarżyć. Byłeś dłużej w związku z odwiedzinami prezesa, ale nawet się nie stresowałeś. Dzięki pomocy rodziny, te półgodziny w domu przeznaczone na obiad i przebranie się dało ci lepiej odpocząć niż może to zrobić półtorej godziny, które zwykle masz. Co do zziębnięcia i stanu podgorączkowego, to po prostu jesteś hipochondrykiem! Powinieneś to w sobie zwalczać póki czas!
Ego: To wszystko drobiazgi, ale składały się na to, że na sali czułem się źle, przynajmniej źle jak na słuchanie muzyki. Już przy Brittenie się męczyłem, a Ryszard Strauss…
Superego: No dokończ! Chcę usłyszeć tę dumę z alergii na muzykę Ryszarda Straussa!
Ego: Dumę nie. Ale nie przepadam za nią. Nie kupuję płyt…
Superego: Kłamiesz! Jakbyś myślał, że ja nie wiem!
Ego: Ale to są opery! A nie lubię – by doprecyzować – poematów symfonicznych Ryszarda Struassa. I właśnie poemat mnie oczekiwał.
Superego: Przesadzasz – Sinfonia Domestica ci się ostatnio podobała mimo uprzedzeń! Mogłeś spróbować jeszcze raz, zamiast hodować swoje fochy!
Ego: Ale przy Sinfonii byłem zrelaksowany, to czego teraz zabrakło.
Superego: A przecież przyszedłeś na koncert bez złych myśli, zrelaksowany, wysłuchałeś zapowiedzi utworu…
Ego: No właśnie, wysłuchałem tego, że to utwór długi, że krytycy sugerowali by go umieszczać na końcu programu, by słuchacze mogli cichcem wyjść…
Superego: To była krytyka konserwatywnych krytyków! Utwór chwalono, wskazywano na piękno partii solowej skrzypiec…
Ego: No właśnie – nie lubię tych partii solowych skrzypiec w muzyce symfonicznej późnego romantyzmu. Nawet stwierdzenie, że w części Towarzyszka bohatera mamy odmalowaną perwersyjną naturę Pauiny de Ahna mnie nie przekonało.
Superego: Nieładnie tak się dać ponieść uprzedzeniom!
Ego: Nie byłem w nastroju na ćwiczenia z przekonywaniem się do poematów symfonicznych Ryszarda Straussa, tylko pogłębiłoby się moje uprzedzenie!
Superego: Słowem nie masz żadnego poważnego argumentu, dla swojej dezercji z sali koncertowej.
Ego: Nie, ale sporo drobnych przesłanek. Gdybym na przykład wiedział, że utwór jest krótki, gdyby nawet był długi, ale nie był Ryszarda Straussa, gdyby nawet był długi i Ryszarda Straussa, ale byłbym w lepszym samopoczuciu na sali…
Superego: To byś został. A tak, poszedłeś sobie i nawet sam nie wiesz, czy nie popełniłeś błędu.
Ego: Może i tak, ale odkąd poczułem orzeźwiający chłód wieczoru, to wszystko było bez znaczenia.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Vivat BACHOR Suzuki!

Janowi Gwalbertowi Pawlikowskiemu, juniorowi
- ofiarowuję

Ja, kochająca polską mowę,
widzę w niej z bólem braków dużo…
i choć niejedni się oburzą,
wprowadzę w nią
reformy nowe.

W wyrazach głębszy sens odkrywam,
odkurzam sekret
dawnych znaczeń,
aby ta mowa, wiecznie żywa,
brzmiała wciąż piękniej,
wciąż inaczej!

Więc RZECZOWNIKIEM zwę tragarza,
a SZATANAMI:
zwykłych krawców.
Wyrazem BACHOR zaś wyrażam
Bacha najlepszych wykonawców.

Rozwód powinien brzmieć:
WESELE,
a złodziej jakżeż, jak nie
BUCHAJ?
WIERZBĄ znów wiarę zwę nieś miele,
słowo: PASIBRZUCH znaczy: kucharz.
MASZTALERZ: - lokaj,
HYCEL: - skoczek,
BARAN: - atleta, w barach tęgi,
KOSZULE: - panny to urocze,
które koszami dają cięgi.

PRAŁAT: - piorący syna ojciec
(tak mowę się udoskonala!),
a żonę, gdy na bale chodzić
pragnie za wiele -
zowię: BALAST.

CHORĄŻY: - pacjent…
PROSIĘ: - żebrak,
a słowa BOA
tchórza oznacza.
Słowo: kominiarz w PIECUCH przebrać
Zdążyłam, szczęściem, jeszcze na czas.

PODRÓŻ, jest to, co podrożało,
a KRAJCZYM
zowię patryjotę.
WYJAZD: psa na łańcuchu żałość,
a CŁO – nie powiem, mniejsza o to!

Tę, która płaczę, nazwę BECZKA -
a SKORKIEM znów: motocyklistę -
snoba – CHRABĄSZCZEM zwijmy raczej,
a MATNIĄ –
poród, oczywiście.

NALEŚNIK
zamiast leśniczego -
brzmi apetycznie,
w pamięć wrasta,
zaś rozrzutnika bezwstydnego
zwę WYDRWIGROSZEM -
no i basta.

KRYTYK
bezpiecznie kryty człowiek,
POCIĘGLE -
nazwę konduktorów,
BRAT – jednym słowem – ten, co bierze!
SAMIEC: pustelnik z głębi boru.

I tak nocami, wieczorami
projekt
Reformy Słów układam,
pracuję – wyczerpana, blada,
lecz zbożnie!
no przyznajcie sami!

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Reforma słów (z Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Być kwiatem?..., Świat Książki 2007)

(Chyba mam dobry dzień. Rano w pracy nie było wody -- decyzją dyrektora pracowało się w domu. Dostałem zamówione płyty*, dostałem prezent urodzinowy (sic! tak się zdziwiłem, że o mały włos prezent nie powrócił do nadawcy -- ale to ze zdumienia, bo urodzin nie mam, ba! nie tylko dzisiaj, ale i w tym miesiącu; w końcu opanowałem zdumienie i prezent odebrałem; skonsumuję gdy przyjdzie czas), a teraz sklep internetowy mi donosi, że wysłał do mnie Kolację na cztery ręce. No i ta Pawlikowska-Jasnorzewska, przeczytana i jeszcze gorąca przenotowana. W dodatku dzień można chwalić -- słońce zaszło za budynkami na sąsiedniej ulicy!**)

---
*) Ewentualnych zainteresowanych informuję: Jan Sebastian Bach -- 43 tom kantat pod kierunkiem Masaaki Suzukiego, Henry Purcell: The Fairy Queen pod Ottavio Dantone i Oda na dzień św. Cecylii pod Diego Fasolisem, a do tego 1 i 2 Symfonie Leonarda Bernsteina pod kierunkiem Leonarda Slatkina.
**) Za to jutro może być zupełnie inaczej -- zapowiedziano niezapowiedzianą wizytę Prezesa. I jak to pogodzić z koncertem NOSPR?

środa, 22 kwietnia 2009

Wkładać więcej pasji

-- Powiedzmy -- rzekł Nahum. -- Tylko że to ma swoje "ale". Czasem ludzie ci więcej pasji wkładają w nienawiść do własnych przeciwników niż w słuszną sprawę, którą głoszą. Ludzie zawsze są krzyżowani za coś pięknego i wielkiego. Ten, kto jest właśnie na krzyżu, ofiarowuje swoje życie za wielką sprawę, ale ten, co go na krzyż wlecze i doń przybija, ten, Piłacie, jest zły i dziki, i wstrętny już z samego wyglądu. Piłacie, naród to wielka i piękna rzecz.
-- Chociażby nasz rzymski -- rzekł Piłat.
-- Ten nasz także -- prawił Nahum. -- Ale sprawiedliwość dla biednych to też wielka i piękna rzecz. Tylko że ci ludzie mogą się podusić wzajemnie z nienawiści i złości w imię tych wieki i pięknych spraw, a inni idą raz z tym, drugi raz z tamtym, i zawsze pomagają ukrzyżować tego, na kogo właśnie kolej, albo się tylko temu przypatrują i mówią: "Dobrze mu tak, powinien był iść z naszym stronnictwem".

Karel Capek Księga apokryfów (tłum. Helena Gruszczyńska-Dębska, tu 'apokryf' z 1927 roku), Vis-a-vis, Kraków 2009

Capek... To oczywiste i nie wybitne (ta oczywistość chodzi za mną, bo wciąż się przekonuję, że ważniejsze jak się angażuje, niż w co), ale -- na dniach zostałem zobligowany do lektury pobożnych rozważań. I o wiele więcej treści, a także człowieczeństwa zobaczyłem w tych żartach Karela Capka. A przede wszystkim, te krótkie historyjki, mnie bawią.

Chwała staroświeckiego kawaya

Ilekroć w którejś ze świątyń Kioto lub Nary wskazują mi drogę do staroświeckiego wychodka kawaya, słabo oświetlonego i, co ważne, utrzymanego w nienagannej czystości, odczuwam głęboką wdzięczność dla dobrodziejstw japońskiej architektury. Pokój dzienny chanoma również ma swoje uroki, ale japoński wychodek został wprost stworzony z myślą o zapewnieniu duchowego odprężenia. Jest zawsze oddalony od głównego budynku, z którym łączy go przykryty oddzielnym zadaszeniem pieszy ciąg. Stoi zwykle w zadrzewionym kącie ogrodu, dokąd dolatuje świeży zapach liści i mchu. Nie da się wprost opisać uczucia, jakie nam towarzyszy, kiedy przykucnięci w półmroku, patrzymy na ogród lub pogrążamy się w zadumie, co jakiś czas od strony shoji płyną refleksy białego światła. Mistrz Soseki traktował poranne wędrówki do toalety jako jedną ze swoich przyjemności i podobno nazywał je „fizjologiczną rozkoszą”, I doprawdy nie ma chyba drugiego takiego miejsca, które dostarcza tyle przyjemności jak japońska ubikacja. Otoczeni tchnącymi spokojem deskami ścian i drewnem o ładnie postarzałej fakturze, możemy podziwiać barwę nieba i zielone liście
drzew.
Muszą wszakże, jak wspomniałem, być bezwzględnie spełnione pewne warunki: odpowiedni stopień półmroku, absolutna czystość i cisza tak głęboka, żeby dało się słyszeć brzęczenie komara. Lubię stamtąd słuchać odgłosu miękko padających kropel deszczu. Dotyczy to zwłaszcza przybytków w regionie Kanto, tam gdzie mają one jeszcze dodatkowo małe, podłużne otwory, wykrojone na poziomie podłogi. Pozwalają one wsłuchiwać się w dźwięk kropel, które spadają z okapu albo liści obmywają podstawę kamiennych latarni, zwilżają mech porastający kamienny chodnik w ogrodzie i wsiąkają
na koniec w ziemię. Doprawy wychodek to wymarzone miejsce do słuchania brzęczenia owadów i śpiewu ptaków; świetnie się też nadaje do podziwiania poświaty księżyca albo smakowania mono-no aware o każdej porze roku. To tu, jak przypuszczam, pokolenia poetów haiku znajdowały niezliczone tematy do swoich wierszy. Nie popełnimy błędu, jeśli pośród licznych wytworów japońskiej architektury uznamy kawaya za najlepszy wyraz furyu. Nasi przodkowie, którzy uwielbiali zamieniać w poezję wszystko, co ich otaczało, przekształcili miejsce najbardziej, zdawałoby się, nieczyste w domu w miejsce niedoścignionej elegancji, które dzięki bezpośredniej
bliskości przyrody przenosi nas w świat miłych skojarzeń związanych z kontemplowaniem piękna przyrody ka-cho-fu-getsu.

Tanizaki Junichiro Pochwała cienia, tłum. Henryk Lipszyc (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

(Nie notuję dla piękna japońskiego wychodka – nigdy nie korzystałem, postawa kuczna dla Polaka oczywistą nie jest, ale czy w naszym kręgu kulturowym, ktoś by coś takiego napisał?
(No tak, ktoś by napisał, ale uchodziłoby to za formę prowokacji. A esej Tanizaki Junichiro na prowokację mi nie wygląda.))

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Jak zdobyć dolary?

Wobec konieczności natychmiastowego wycofania dolarów podajemy następujące przewidziane przez prawo sposoby:
A. Wabienie. Należy siedząc nieruchomo na ziemi, wydawać długie, przeciągłe okrzyki. Dolary świeższych emisji i nowo drukowane przylizą i zaczną się ślinić, paskudzić i kleić. Sklejone składać paczkami.
B. Groźby. Wytnij pręt leszczyny i nago z wózkiem wpadnij do banku, gdzie śpią pieniądze. Zatłucz we śnie i wrzuć do zlewu.
C. Prośby. Zakradnij się do szaf z forsą i całuj pieniądze. Przynieś im kwiaty. Proś tak długo, aż zmiękną Gdy już będą dość miękkie, wyliż im nogi i cackając się, wyjźdź.

Antoni Słonimski, Julian Tuwim W oparach absurdu, ISKRY 2008 (z 1 kwietnia 1924)

sobota, 18 kwietnia 2009

Trzy plakaty

Czasem dziwią mnie plakaty. Na przykład taki:

darmowy hosting obrazków

Muzyka potrafi mi się kojarzyć z żądzami, ale czy to zwykłe skojarzenie? (Owszem, widuję wiele efektownych plakatów krakowskich, wywieszanych także u mnie w mieście – jak choćby ten z Herkulesa, ale to jednak rzadki obrazek.) Może i dobrze, choć jakoś w przyciągnięcie słuchaczy wątpię.

darmowy hosting obrazków

A tu inny przypadek – plakat wisi już długo, ale zawsze mijam w drodze, nigdy z gotowym aparatem. (Tym razem aparat był gotowy, ale odległość duża i obejmująca brudną szybę.) Właściwie to przeciwko plakatowi nic nie mam, poza tym, że coś mi przypomina. Nie wiem, czy o to chodziło autorom.

darmowy hosting obrazków

I ostatni plakat. (Nie tylko ja chodzę po ulicach – pomysły też, widzę właśnie takie plakaty rozwieszane przez młodzież z kolejnej parafii.) Przyciąga wzrok – to trzeba mu przyznać. Ale dlaczego 33 lata? Wiem – tradycja. Ale ta tradycja nie jest nauką Kościoła, a na dodatek nie bardzo może być ona prawdziwa. A ten pierwszy rok naszej ery, czy to polemika ze świeckością określenia nasza era, czy może twierdzenie teologiczne, a może jeszcze – ucieczka przed nieznajomością dokładnej daty? Tu chyba łatwiej typować, niż w przypadku wieku – czy nie ciekawsza byłaby już próba wyboru jednej z potencjalnych dat (jak choćby przytaczanej przeze mnie – 7 kwietnia 30 roku n.e.). No i JEZUS CHRYSTUS - zapisane (zapewne celowo, dla efektu wizualnego) jak imię i nazwisko – i znowu ktoś będzie musiał tłumaczyć, że Chrystus to tytuł, greckie tłumaczenie Mesjasza.

(Rozumiem plakat, ale po pierwsze mnie dziwi, po drugie jest ilustracją pewnej płytkości w znajomości wydarzeń biblijnych. Trochę tak, jak w niedawno wysłuchanym kazaniu, gdzie nasłuchałem się o tchórzostwie św. Piotra, który się zaparł Jezusa (tenże sam św. Piotr miał bronić Jezusa z mieczem w ręku i ciąć jednego ze sług arcykapłana – ale o tym w kazaniu nie było, a szkoda, bo cała sprawa jest o wiele ciekawsza niż przeciwstawienie św. Piotr-tchórz, św. Jan-bohater), oraz o prostytutce Marii Magdalenie (a potem znowu bibliści muszą tłumaczyć, że grzech niejedno ma imię… no, ale prostytutka to brzmi romantycznie…).)

piątek, 17 kwietnia 2009

Sarapammon zakochany

Powierzam ten amulet wam, podziemnym bogom, Plutonowi i Korze Persefonie Ereszkigal, i Adonisowi nazywanemu również Barbaritha, jak również Hermesowi podziemnemu nazywanemu Tot Phokensepseu Erektahou Misonktaik i Anubisowi Wszechmocnemu zwanemu Pseriphta, w którego ręku znajduje się klucz do piekieł, i wam, demony i bogowie władający podziemiem, wam, chłopcom i dziewczętom przedwcześnie zmarłym, kawalerom i pannom, [abyście nad nim czuwali] rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, godzina po godzinie, noc po nocy; zaklinam wszystkie demony, które się tu znajdują, aby pomogły demonowi Antinoosowi. Zbudź się dla mnie i pójdź w każde miejsce, do każdej dzielnicy, do każdego domu i zwiąż Ptolemais, poczętą z Aias i Orygenesa, aby nie była ani całowana, ani nie współżyła z żadnym innym mężczyzną i aby nie sprawiała żadnemu innemu rozkoszy, nikomu, z wyjątkiem mnie, Sarapammona, syna Arei. Zaklinam cię, duchu śmierci Antinoosie, na Barbarathama Chelumbrę Barucha Adonai i na Abrasaksa i na Iao Pakeptota Pakeboraota Sabarbbarei, i na Marmarauta, i na Marmaraszta Mamazgara. Posłuchaj mnie, duchu śmierci Antonoosie, obudź się dla mnie, udaj się w każde miejsce, do każdej dzielnicy, każdego domu i sprowadź do mnie Ptolemais, poczętą przez Aias i Orygenesa. Nie pozwól jej jeść, nie pozwól jej pić, aż przyjdzie do mnie, do Sarapammona, syna Arei. Nie pozwól jej poznać żadnego innego mężczyzny, z wyjątkiem mnie, Sarapammona. Przywlecz ją do mnie za włosy, za trzewia, żeby mnie nigdy
nie opuściła, mnie, Sarapammona, poczętego przez Areię, i żebym posiadł, ją, Ptolemais, córkę Aias i Orygenesa, aby była mi uległa przez całe moje życie, aby mnie kochała, mnie pożądała, zwierzała mi się ze swych myśli. Jeśli wypełnisz to, uwolnię cię.

Pierre Chuvin (Ostatni poganie (tłum. Joanna Stankiewicz-Prądzyńska) Czytelnik 2008) cytuje zaklęcie z amuletu, z Egiptu, z III lub IV wieku (n.e., żeby nie było wątpliwości).

Notuję, gdyż:
1. Mamy wiosnę, a namiętność Sarapammona, syna Arei do Ptolemais, córki Aias i Orygenesa nieźle współbrzmi z tą porą budzenia się do życia, miłości, itp. Jeśli ktoś nie wierzy, że Sarapammon był romantyczny, to zwracam uwagę na przedostatnie zdanie, gdzie pragnie by ukochana zwierzała mu się z myśi.
2. Z Torlinem sukkuby korespondują. Tu mamy przykład inny, bo Ptolemais to kobieta z krwi i kości (była). Ale jakoś tak mi się kojarzy.
3. Tekst jest kuriozalny (ma rację Pierre Chigin mówią o pewnym zdziczeniu późnego pogaństwa, bliskiego ‘średniowieczu’ (u niego to epitet)), ale w gruncie rzeczy pokazuje typowe cechy języka ‘magicznego’ – te wszystkie imiona bogów i demonów, które mają być niezwykłe i zadziwiać.
4. Swoją drogą, to albo demony mają krótką pamięć i trzeba im wciąż powtarzać o kogo chodzi, albo skrybie płacono od słowa…

środa, 15 kwietnia 2009

Wiosna

Wiosna. Wczesne wiśnie już w Japonii przekwitły -- teraz kwitną różowe, późne wiśnie (ukłony dla Andrzeja!). Berlinerki zdjęły biustonosze, a anioł w mijanej w drodze do pracy kwiaciarni biustonosz założył:

darmowy hosting obrazków
(Biuściaste anioły to coś nowego. Ale pracowniczki kwiaciarni są bardzo religijnie zaangażowane, więc może wiedzą co robią?)

PS.
Już Bastkowi muszę odpowiadać, a tu jeszcze odkładana płyta przypomniała mi o koniecznym PS. Otóż, nie wiem, co, jak i dlaczego, ale wiosenne dni tuż po Wielkanocy często przyprawiają mnie o miłość do muzyki Henry Purcella. (Dokładnie taką purcellowską euforię pamiętam sprzed czterech lat.) Od poniedziałku niemal wciąż słucham The Fairy Queen, pieśni, czy Dydony i Eneasza... To znaczy tym razem częściowo wiem -- to przez poniedziałkowy koncert (choć złośliwie pisałem, że słuchałem skrzypiec). Już się tłumaczę, bo poniedziałkowa notka utknęła w próżni, otóż był to koncert, którego gwiazdą była sopranistka, śpiewająca m.in. Music for a while, oraz If love's a sweet passion, ale akustyka sprawiała, że najlepiej słyszałem skrzypce... W każdym razie kompozytor został, choć sopranistki się zmieniły. Jak to było w dowcipie z cyklu 'gruzińskie toasty'? Wypijmy za stałość mężczyzn i zmienność kobiet?

wtorek, 14 kwietnia 2009

Iki na wiosnę

Istota zalotnosci polega na tym, że zmniejszając na ile to tylko mozliwe odległość dbamy, aby nigdy nie zeszła poniżej krytycznej granicy. Zalotność jako możliwość ma z natury charakter dynamiczny. Achilles może "swoim płynnym, długim krokiem" zbliżać się bez końca do żółwia. Nie wolno mu wszakże zapomnieć, że realizuje paradoks Zenona. Bo też o zalotności w jej doskonałej postaci możemy mówić jedynie wówczas, gdy relacyjna i dynamiczna możliwość istniejąca między przedstawicielami dwóch płci ulega absolutyzacji w postaci możliwości. Tylko ci, co jak włóczęga, który nie ustaje w wędrówce po "bezkresnej skończoności", jak złoczyńca, który znajduje radość w "złej nieskończoności", albo jak Achilles, który nigdy nie ustanie w swojej "niekończącej się pogoni" -- wiedzą, czym jest prawdziwa zalotność.
Kuki Shuzo Struktura iki (tłum. Henryk Lipszyc) w Estetyka japońska, t. 3 (red. Krystyna Wilkoszewska), Universitas, Kraków 2005

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Święty Kolumb

Żyję. Więcej -- mam się nieźle. Czego dowodem jest to, że właśnie wróciłem z koncertu, gdzie słuchałem skrzypiec. Ale, ale -- ja nie o skrzypcach, tylko uniesiony zapowiedziami utworów (które także szły także na antenę Radia Katowice) spieszę donieść, że wysłuchałem dzisiaj (w ramach programu Szekspir in low, by zacytować pana zapowiadającego) między innymi utworu pt. Grób Świętego Kolumba (by znowu zacytować zapowiadającego). No nic, pozostaje mi jeszcze zerknąć do Antosia od Świętego Eksuperego wieczorem, tak dla podtrzymania w pamięci uroków koncertu.

piątek, 10 kwietnia 2009

Wiśnie

Trzeci miesiąc dawnej wiosny, odpowiadający obecnemu kwietniowi, jest miesiącem kwitnienia wiśni, królowej kwietnych drzew w Japonii. Kwiecie to oznacza się miękkością i bujnością, kontrastującymi żywo z surową prostotą kwiatu śliwy. Drzewo to kwitnie świeżo, z wigorem, bezlistnie w krajobrazie gołym i nieraz jeszcze zaśnieżonym; wiśnia, z bogactwem swego kwiecia, akcentowanym nieraz przez młode, czerwonawe listki, wyjątkowo ładnie odcina się na tle zieleni pączkującej wiosny. Jednak wspaniałość rozkwitłej wiśni jest krótkotrwała w porównaniu z nie tak przemijającą urodą śliwy, trwającą przez cały miesiąc. Kwiecie wiśni trzeba oglądać tylko przez kilka pierwszych dni, i jeśli panuje wówczas niepogoda, cały urok widowiska przepada. Co bardziej zapaleni miłośnicy kwitnącej wiśni twierdzą, że właśnie ta krótkotrwałość widoku jeszcze podnosi jego wartość.
Josiah Conder Kwiaty Japonii (tłum. Ireneusz Kania), Universitas 2007

O kwitnieniu najpierw dowiedziałem się z bloga Tokyo Snap Photo, potem doniósł też fotograficznie Andrzej (ukłony!).

---

Życzę Wszystkim Czytelnikom (ze szczególnym uwzględnieniem zeena, który przesłał mi już dwa razy swoje życzenia) zdrowych i pogodnych dni, oraz radosnego przeżywania tego świątecznego czasu.

środa, 8 kwietnia 2009

Podelegacyjnie (Katowice)

Aż głupio pisać, że się było na „delegacji” w sąsiednim mieście. Ale i to bywa. Zwłaszcza, gdy się nie pracuje w jakimś mieście sąsiednim, ale w mieście sąsiednim-sąsiada-sąsiada, czyli o dwa antagonizmy kibiców, a nie o jeden dalej. W sumie dzięki bliskości delegacji zostało mi sporo czasu by szkodzić swojemu portfelowi i aparatowi fotograficznemu.

darmowy hosting obrazków

W sumie zaczęło się od zagwozdki. Bo co to za ptak na zdjęciu powyżej? Gdy go zobaczyłem pomyślałem: dzwoniec. Gdy zerknąłem do atlasu zwątpiłem. A potem zwątpiłem w zwątpienie. Skrzydło – jak dzwoniec. Ale te szarości. Młody jaki, czy co?

darmowy hosting obrazków

Szpaki wrzeszczały swoje na wiosnę, ale musiałem się nieco odwiośnić i poddać zupełnie innym tematom – delegacja jednak obliguje! „Tematem” delegacji było zapoznanie się ze stanem sztuki w zakresie drukarek i skanerów przestrzennych na polskim rynku. W pokoju stał malutki Alaris (kosztujący na rynku skromne 35 000 euro – co należy brać w nawiasach i cudzysłowach, bo cena jest negocjowana – nie wiem, czy mój rzut oka do wewnętrznego cennika firmy można uoficjalnić), obok zaś na statywie zamontowano trzy kamery i jeden rzutnik (rzutnik rzutuje prążki, niby wystarczy jedna kamera, druga poszerza zakres widzenia, trzecia kamera jest do kolorów) – wszystko to stanowiło składowe skanera QTSculptor (skromne 50 000 euro – przy czym skaner to nic takiego, samemu można złożyć sprzęt za ułamek tej ceny – płaci się za działające oprogramowanie). Alaris „drukuje” obiekty z żywicy (wygląda to tak, że warstwa po warstwie jest utwardzana lampą UV z dokładnością typowej drukarki laserowej, jakby nalepiana na poprzednią), która ma swoje ograniczenia – można drukować też w metalu, jak ktoś chce – od 102 000 euro w górę za drukarkę (za to metal do drukowania jest tańszy od żywicy drukowania – mniej więcej dwukrotnie).

darmowy hosting obrazków

To wszystko po to by „szybko prototypować”, czyli robić pojedyncze sztuki z modelu komputerowego. Czasem działające (spiekane plastiki da się zamontować tu i ówdzie, a spiekać można nawet tytan), zwykle jednak dla dopasowania, sprawdzenia, czy wreszcie… obejrzenia.

darmowy hosting obrazków

Po zapoznaniu się z cennikiem i działaniem miałem czas – odwiedziłem więc wystawę Polska – Niemcy 4:6 w katowickim BWA. Nie wiem, kto pozwolił Niemcom wygrać w tytule. Tym bardziej, że czwórkę Polaków rozumiałem lepiej od szóstki Niemców. Co w sumie jest niepokojące, zwłaszcza, że staram się wzrokiem przenikać schematy narodowego myślenia. Ale jak tu się nie uśmiechnąć śledząc kolejne spotkania polsko-niemieckie – od Cedynii 24.06.972 Polska-Niemcy 1:0 po Dortmund 16.06.2006 Niemcy-Polska 1:0 (Najważniejsze spotkania Polska-Niemcy [972-2006] Kamila Kuskowskiego), czy też obserwując unijny komplet podróżny i nie tylko (Konstytucje II Marcina Berdyszaka).

darmowy hosting obrazków

Z prac niemieckich mogę zauważyć Dietmara Schmale, który nie tylko opisał właściwie gaśnicę, ale także postanowił zaprezentować prawdziwą sztuką. Co to znaczy prawdziwa sztuka – ktoś może zapytać? Otóż prawdziwa sztuka jest podpisana słowem sztuka. Na przykład taka książka – jest sztuką jeśli ma słowo „sztuka” w tytule. A dokładniej w tytule mają „Kunst”, bo przecież chodzi o Niemca. Polecam Hoko co najmniej dwa tytułu: Die Kunst mit seiner Katze zu Leben oraz Die Kunst zu schnurren Eugena Skasa-Weissa.


darmowy hosting obrazków

Z Katowic udałem się do Chorzowa. O tyle pechowo, że na ramionach miałem: marynarkę, plecak i aparat fotograficzny. Mniej od Atlasa, ale i tak o jedną rzecz za dużo. Podczas kupowania czekolad aparat zademonstrował poprawność teorii Newtona. (Może i Einsteina rozumienia grawitacji, ale zjawisko zaszło zbyt szybko, by właściwie to ocenić.) Aparat nadal działa, tylko się nie domyka.

Nie domknął się na przykład na wystawie Jak w życiu Beaty Będkowskiej w Galerii MM, której obrazy mi się podobały (coś było takie kontemplacyjnego w samotnych postaciach, a jednocześnie ciepłego w żółciach i fioletach, a nawet szarości zdawały się ciepłe – wiosna, czy co?), ale żeby od razu nazywać decyzję powrotu do Chorzowa po studiach w Krakowie, Barcelonie i Tuluzie za heroiczną, jak pisze Piotr Szmitke?

darmowy hosting obrazków

Zapowiadanych burz wciąż nie ma. Wciąż wiosennie. Wciąż pogoda bardziej pasuje do Wielkanocy niż Wielkiego Tygodnia (a jutro będzie Wielki Piątek, a we wtorek minęła rocznica, o ile wierzyć Annie Świderkównie, że Ukrzyżowanie miało miejsce zapewne 7 kwietnia 30 roku).

Odkładając na półkę - Ewolucja i zagłada Tony’ego Hallama

Krzykliwa okładka z czaszką i wulkanem zapowiada naukowy horror. Dobrze, że kupowałem na okładkę nie zwracając uwagi. W środku trudności są zupełnie inne niż zapowiedź kolejnej zagłady (choć kończąc autor i o działalności człowieka wspomina) – otóż, wbrew zapowiedziom z ostatniej strony, mamy tu trochę żargonu naukowego. Ale nie tyle by mnie zniechęcić. Wręcz przeciwnie – taka zmiana tematu wśród ostatnich lektur (że często cytuję, to nie muszę tłumaczyć, co czytam) była mi potrzebna.

Ewolucja i zagłada traktuje o wielkich wymieraniach, głównie „wielkiej piątce” wielkich wymierań, choć czym bliżej współczesności i tym więcej treści. Autor nie ulega popularnym teoriom (zwłaszcza nie lubi hipotezy „impaktu” – mimo, że zmuszony jest przyznać, iż w końcu kredy miał on pewne znaczenie), przeciwnie, stara się wyłuszczyć, co na ten temat wie nauka. A powiedzmy sobie szczerze – wie niewiele. Zresztą nie ma się czemu dziwić – czas niszczy świadectwa, a nawet tam gdzie są one obecne, utrudnia porównanie z przyrodą znaną z naszych czasów.

Wielkie wymierania okazują się trudnym tematem. Najpierw unikano takiego rozumienia, wskazują na stopniowość przemian w przeszłości Ziemi. Potem się okazało, że przynajmniej w czasie geologicznym, pewne wydarzenia zachodziły „nagle” (co nadal może oznaczać dziesiątki i setki tysięcy lat) – ale nagłość wcale nie jest utrudnieniem – wprost przeciwnie.

Nie wiemy niczego konkretnego. Zwykle wymiernia były związane ze zmianami poziomu morza –dokładniej z jego przyborem (tylko dwa wielkie wymierania z listy autora się z wyłamują z tego schematu), połączonym z – i to przyczyna zapewne ważniejsza – anoksją, czyli zmniejszeniem zawartości tlenu w wodzie. (Tu uwaga: takie zjawisko powinno w pierwszym rzędzie dotykać fauny i flory morskiej – i rzeczywiście, głównie badania dotyczą właśnie jej, co do reszty jest jeszcze trudniej.) Skąd się one wzięły nie wiadomo dokładnie – przyczyn mogło być kilka, od ruchów skorupy ziemskiej
(i jej wypiętrzania, lub odwrotnie), po zmiany klimatu.

Zmniejszanie się obszaru morskiego też może być przyczyną (jest związane np. z końcem kredy – czyli najsłynniejszym wielkim wymieraniem, które zabrało nam dinozaury); ale autor wymienia jeszcze zmiany klimatyczne (niezależnie od wpływu na poziom morza), oraz wulkanizm. Problem polega na tym, że wiele z tych zjawisk jest mniej lub bardziej spółczesnych i – jak można się przekonać – nie wpływały one znacząco na faunę i florę. (Jednak, jak przekonuje autor, „wielkie wymierania” to raczej przykład ekstremalny czegoś zwyklejszego – może więc większe skomasowanie, albo szybkość zmian?)

To co wiadomo najlepiej, to to, że giną głównie zwierzęta duże i dobrze wyspecjalizowane. Powody są proste – duże zwierze, oznacza jednocześnie dłuższy cykl reprodukcji, a więc i wolniejsze dostosowanie do zmian środowiska. Jednocześnie duże zwierze wymaga większego obszaru do życia -- tymczasem wymierania się wiążą zwykle z ograniczeniem miejsc dogodnych do przeżycia. Podobnie jest ze specjalizacją – największe szanse mają zwierzęta małe i ‘uniwersalne’ – jak choćby… szczury. To zresztą, że właśnie małe i uniwersalne były dawne ssaki miało im pomóc przetrwać
podczas wymierania dinozaurów.

Z tego punktu widzenia nasza przyszłość jest niepewna. Człowiek jest stworzeniem dużym, o wolnej wymianie pokoleń. Z drugiej strony wszędobylskim, dostosowującym się (częściowo dzięki technice) do bardzo różnych warunków. A to z kolei dobrze.

---
Tony Hallam Ewolucja i zagłada. Wielkie wymierania i ich przyczyny, tłum. Marcin Ryszkiewicz, Prószyński i S-ka, 2006

wtorek, 7 kwietnia 2009

Klatki

W tęsknocie i ciężko szumiącym ogrodzie zoologicznym ludzie oglądają dla rozrywki dzikie zwierzęta, ciągnąć za sobą swoje własne przenośne więzienia. Niewidzialne na oko klatki ludzkie otaczają ofiary nieprzeniknioną aurą. Jakby palisadą żelazną.
Oto klatka małżeńska: pięcioro w niej tkwi. Stoją przed tapirem, odrutowani, otępieni.
Dzieci, młode, pokrzykują nerwowo.
Urodziły się w moralnej niewoli.
Tam znowu uczeń, zgarbiony, przepracowany, posuwa się w klatce szkolnej, w klatce tresury. Ogląda ptaki egzotyczne.
Siedzi na ławce panna, w klatce próżności. Srebrny list, niepotrzebnie w upalny dzień narzucony na szyję, wyciągniętą jak przed nie istniejącym lustrem, i powłóczyste spojrzenie. Trzewiczki, naturalnie, za ciasne. Stąd smutek w oku.
Opodal, ramie w ramię, stoi para narzeczonych w dobrowolnej klatce miłości. Klatka niewidzialnymi różami obrośnięta, zamki podwójne. Będą w niej pocałunki, potem przykre nieporozumienia, wreszcie dzikie awantury. Będzie drżała od wstrząsających nią ramion stęsknionego za wolnością jednego z nich dwojga.
Piękny park, piękny zwierzyniec.
Ciągną klatki przesądów, głupoty, ubóstwa, bogactwa. Uderzają o siebie, brzękają z cicha. Twarze ludzi – jakże przygasłe, obojętne.
Patrzą, nie widząc. Wymijają po tygrysiemu wzrok obserwatora, który zawsze i wszędzie znajduje się, nieporuszony.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska ze Szkicownika poetyckiego (1939) (z tomu Być kwiatem?..., Świat Książki 2007

(Idea ludzkich klatek spodobała mi się, ale miałem też pewne poczucie siłowości w jej eksploatowaniu. Jednak cytuję i przesyłam Wam ze swojej przykomputerowej klatki.)

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Spojrzenia

Ówczesne kroniki wspominają o tej scenie bardzo pobieżnie, nie podając żadnych szczegółów. A przecież bardzo byśmy chcieli wiedzieć, jak odbyła się ceremonia, w jakich dekoracjach, w obecności jakich baronów Alienor dopełniła wymaganego obrzędu i włożyła kruchą dłoń starej damy w twarde dłonie króla, który mógłby być jej synem. Ale łatwo nam domyślić się, jakie spojrzenie wymieniło tych dwoje ludzi, gdy ona podniosła się, ucałowawszy, zgodnie z obyczajem, jego rękę.
Regine Pernoud Alienor z Akwitanii (tłum. Eligia Bąkowska) PIW 1980

Było kiedyś o bajkopisarstwie Paula Murraya Kendalla. Tymczasem tu, czytając, miałem podobne wrażenie – po 238 stronach biografii Eleonory Akwitańskiej miałem wrażenie, że ową starą damę znam, że w spojrzeniu musi się zawierać jej życiowa droga – płocha młodość u boku Ludwika VII, sukcesy i spętanie u bogu Henryka II, wzlot i śmierć ukochanego syna href=http://pl.wikipedia.org/wiki/Ryszard_I_Lwie_Serce>Ryszarda, gdy już skutecznie i odpowiedzialnie rządziła państwem. Może trudniej było wypowiadać się za króla Filipa, ale i on musiał to wiedzieć…

Ale, wróć! Poddałem się przecież jedynie pewnej sugestii płynącej z faktu lektury biografii (konkretnej biografii). Podczas lennego hołdu jego bohaterowie nie musieli myśleć jak ja. Nie tylko nie musieli – zapewne pochłaniały ich bardziej aktualne tematy niż droga życiowa Eleonory Akwitańskiej, polityka, zdrowie, wymogi rytuału. Aż się sam sobie dziwię, że dałem się zasugerować.

niedziela, 5 kwietnia 2009

O zaletach kultu bredni

Najfantastyczniejszy kult bredni panuje wśród dzieci. Jak wiadomo, są to istoty, które w ogóle prawdy i faktycznego stanu rzeczy nie uznają. Przyjdzie taki pędrak do drugiego i zaproponuje mu, żeby został koniem – proszę! Ten już rży i parska, wierzga i bryka, a tamten jest furmanem. Kawałek sznurka, który jeden drugiemu zarzucił na ramiona, wystarczy, żeby stworzyć smarkatego centaura (człekonia). Nikt mu nie wytłumaczy, gdy pędzi „zaprzężony”, że jest Jasiem lub Stasiem. Jest bowiem Bucefałem lub Pegazem, ewentualnie dorożkarską szkapą. Dziecko, nawet współczesne (anno radio, kino, auto, kilo, foto i moto), nie obejdzie się bez bajki, złudy, wymysłu i czarodziejstwa. Biada niemądrym rodzicom, którzy by swe dzieci wychować chcieli rzeczowo, logicznie, realnie, „zgodnie z obecnym stanem wiedzy”, prostując ich fantastyczne o świecie i otaczających przedmiotach pojęcia! Pociecha wyrośnie na kretyna, na złego, tępego kretyna. Chłopiec, któremu by zaczęto tłumaczyć, że chociaż pędzi w szpagatowej uprzęży, to jednak nie jest koniem, choćby się dał przekonać, nigdy nie będzie szczęśliwy. Nawet posady dobrej nie dostanie. A już na pewno ani prochu nie wymyśli, ani Ziemi nie wstrzyma i nie ruszy Słońca, ani Pana Tadeusza nie napisze, ani wyżej wzmiankowanej wiedzy luminarzem nie będzie. Straszne to myśli: dziecko z tzw. zdrowym rozsądkiem i trzeźwym na świat patrzeniem. Maleństwo się rodzi, po pewnym czasie zaczyna mówić – i od razu, bez przygotowania, mówi nieprawdę. To znaczy, że fantastyka jest zjawiskiem przyrodzonym. Potem dopiero głupiejemy, my, smutni dorośli ludzie.
Julian Tuwim (w Antoni Słonimski, Julian Tuwim W oparach absurdu, ISKRY 2008)

1. No tak, co ma powiedzieć dziecko wychowane na „Sondzie”?
2. Bucefał? Pegaz? No dobrze, co to jest Pegaz, to jeszcze średnie pokolenie wie, bo pamięta czołówkę telewizyjną. Ale Bucefał – to nie dla dzieci, zdecydowanie. A poza tym, gdzie dziecko ma widzieć konia? To dopiero absurd! Dzisiaj, gdy się dziecku za proponuje by było koniem, to może zacznie udawać Romana Giertycha – ale nie dziecko z każdego domu. Gdyby zaproponować zostanie bolidem Kubicy – o, to co innego! (Oczywiście bolidu sprawnego, a nie z palącym się silnikiem!)

sobota, 4 kwietnia 2009

Wciągnąć do rejestru

W sentencji wyroku powiedziano: „W Japonii jest takie stare powiedzenie, że nie może pod jednym niebem żyć mężczyzna wraz z zabójcą ojca, matki, pana lub starszego brata. Jeżeli mężczyzna chce zabić takiego mordercę, musi najpierw zawiadomić o tym Hyojosho i określić, musi to w ciągu ilu dni i miesięcy spodziewa się swój zamiar wykonać, musi to być bowiem wciągnięte do rejestru urzędu. Jeżeli zabije mordercę bez takiego uprzedzenia, sam będzie traktowany jak zwykły morderca”.
Jolanta Tubielowicz Historia Japonii, Ossolineum 1984

---
Dodam, że chodzi o słynną sprawę 47 roninów, mścicieli Asano Naganoriego, którzy zabili Kirę Yoshinakę. Sprawa nie była prosta – czyn roninów raczej uchodził za etycznie właściwy (samuraj powinien pomścić swego pana), ale jednak był szkodliwy dla porządku publicznego. I to rozdwojenie w cytowanej sentencji widać.

piątek, 3 kwietnia 2009

Wczoraj sejm sie obradzał

Wczoraj znów walny sejm się obradzał. Przyszło dużo różnych mężczyzn. Wszyscy zasiedli w wielkiej sali na fotelach, a kilku na takim podwyższeniu jak estrada. I potem taki jedne, siwy już, powiedział do tych, co siedzą na sali, że on otwiera posiedzenie. To zaraz wyszedł z tych fotelów jeden brunet i powiedział do innych, że on chce, żeby rząd dał pieniądze, bo bez pieniędzy żadne życie. I tak długo mówił , a tamci to słuchali i tak kiwali głowami, że niby oni też nie mają forsy. A ten siwy to kręcił w palcach ołówek i miał taki dzwonek i czasem sobie dzwonił i wszyscy się śmieli. Potem to ten brunet wrócił na swoje krzesło, a wyszedł jeden Żyd i tak krzyczał na Polaków, że co oni sobie myślą. No dobrze. I jak skończył, to zaraz wstał ksiądz i dobrze mu nagadał. A potem to wyszedł jeden oficer i mówił o sołdatach, że oni są dobrzy. To wszyscy krzyczeli: „Wiwat! hura!”. A potem mówił taki starszy elegancki człowiek i mówił – że chłopy chcą zabrać ziemię. Te chłopy mu krzyczeli, że on sam jest złodziej, to po co się czepia. A on – nic, tylko dalej swoje. Na to ten siwy wstał i zaczął wołać: „Co to jest?” Więc chłopy się uspokoiły i tylko jeden się odgrażał. A jak siwy powiedział, że zamyka posiedzenie, to wszyscy wstali i zaczęli lecieć do drzwi. Byczo było!
Antoni Słonimski, Julian Tuwim W oparach absurdu, ISKRY 2008 (z 1 kwietnia 1922)

To tyle aktualności politycznych.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Podelegacyjnie

Tym razem nie zapowiadałem absencji – pamiętając, jak skończyła się poprzednia zapowiedź. Choć akurat tym razem byłem pewny, że do Internetu się nie podłączę.

darmowy hosting obrazków

Odkładając do plecaka: W oparach absurdu
Cóż tu pisać? Nawet ból niewymowny braku przypisów w Nowych Wiadomościach Literackich z 1 kwietnia 1936 roku nie napina szelek. Absurd nasz niepowszedni niczym balonik napełnił się w prima aprilis, zdejmując ciężar wzroku z przytorowych sarenek. Ufff… Sarenki dziękują panom Antoniemu S. i Julianowi T. Dowody wdzięczności zajęła prokuratura.

darmowy hosting obrazków

Bananowiec (na drugim planie, rzecz jasna). Można się częstować. (Wydział Biologii UAM, kampus Morasko.)

Morasko robi wrażenie. Choćby dlatego, że znane mi z regionu rozbudowy zwykle wciskają się w miasto, a nie w las. Nawet jeśli las, gdzieś jest. Akademia Muzyczna też niczego sobie – przynajmniej z zewnątrz (w przeciwieństwie do budynków kompleksu Moraska nie wchodziłem).

darmowy hosting obrazków

Swoją drogą, w grudniu słyszałem opowieść o tym, że państwo ma za dużo pieniędzy. I nie ma ich na co wydawać (z przykładami, planowania inwestycji na przyszłe lata już, byle wydać, bo przecież darowane…). Odnoszę wrażenie, że z punktu widzenia „góry” hierarchia ważności jest następująca: budynki, instytucje, ludzie i sprzęt na którym pracują. (Może jeszcze coś po środku.) No cóż, budynkiem można się pochwalić jako swoim sukcesem, a tym co w ludzkich głowach się zmieni, już nie bardzo.

darmowy hosting obrazków
(I dlaczego oni szukają kociaka na Opolszczyźnie? Zły adres!)

darmowy hosting obrazków
Malarz malujący akt na wystawie. A właściwie chwilowo schylający się po coś…

Rogalików św. Marcina nie kupiłem. Prima aprilis to nie jest właściwa data. A może powinienem? Jakoś nie uprawiałem turystyki cukierniczej. Może powinienem zacząć?

darmowy hosting obrazków

Odkładając do plecaka: Ostatni poganie
Pierre Chuvin zarysował bardzo ciekawy temat, ale po lekturze wcale nie byłem mądrzejszy niż przed. Bo na dobrą sprawę, co znaczy poganin? (Pierre Chuvin wskazuje na hipotezę, że chodziło o ‘miejscowych’, którzy identyfikują się z lokalna tradycją, bo chrześcijaństwo było w znacznej mierze napływowe – ale przecież i sam nie mierzy jego trwania na podstawie statystyk migracji.) Z tym jest problem, zwłaszcza gdy poganom nie wolno składać ofiar i modlić się publicznie. Jak jeszcze można ukazywać trwale i ku pamięci potomnych, własne przekonania religijne? Wszystko to, jak elementy dawno rozbitej układanki – coś wiemy, o magii zwłaszcza, bo ona była wyrazista (choć i autor ma rację, że jednocześnie żałośnie nieporadna i kompromitująca dla własnych wyznawców); coś wiemy o uroczystościach i świętach (ale te mają często tradycję dłuższą – jak wywodzi autor, Izyda w Katanii stała się św. Agatą, ku niezmąconej radości świętujących 5 lutego); coś wiemy o gustach literackich i odwołaniach do grecko-rzymskiej klasyki; coś wreszcie wiemy o chłopach, którzy długo jeszcze stosowali dawne rytuały (choć już bez świątyń i zorganizowanego kultu). To jednak nie daje przekonującego obrazu umierającej religii i filozofii.
---
Pierre Chigin Ostatni poganie (tłum. Joanna Stankiewicz-Prądzyńska) Czytelnik 2008

darmowy hosting obrazków

A młodzież niezmotoryzowana przekonuje, że można używać słów na k… i na ch…, kompletnie bez agresji, bez złości, nawet nie po to by uwolnić demony irytacji, ale po prostu, z przyzwyczajenia.