niedziela, 31 maja 2009

Dzieło teatralne na śpiewaków, instrumentalistów i

Po koncercie NOSPRu (w marcu), gdy to usłyszałem I Symfonię Leonarda Bernsteina stwierdziłem, że warto poznać szerzej twórczość Leonarda Bernsteina… Już zresztą pisałem tu o III Symfonii (Kadish), ale tak jakoś chodziły za mną namowy by zapoznać się też ze Mszą Bernsteina, nawet jeśli namowy były opatrzone również uwagami, że to dzieło jest dziwaczną mieszanką stylów. Tak – zapowiedzi były prawdziwe, a mieszanka stylów jest tak dziwaczna, że spieszę by o Mszy Bernsteina donieść.

Może to i mój błąd, bo po czymś co nazywa się Msza spodziewałem się, że jest mszą. Tymczasem to dzieło teatralne na śpiewaków, instrumentalistów i tancerzy… Robert Craft złośliwie nazwał je: Msza. Musical. Rychło się okazało, że autor się na to nie obraża, a pod takim tytułem dzieło czasami się nawet wystawia. Ale nawet msza-musical nie daje pełnego wyobrażenia z czym mamy do czynienia, bo co zrobić z takim modlitwami, których Mervyn Cooke styl opisuje (ściśle, słuchałem i porównałem) jako: szukający niełatwej równowagi między patriotyzmem Sousy a sardonicznym humorem wczesnego Szostakowicza? (Warto zaś by do tego dodać, że oprócz Sousy i Szostakowicza w tym sosie jest też musicalowy Bernstein…)

To wszystko porusza się gdzieś między poszukiwaniem, a kpiną. Leonard Bernstein miał być zafascynowany (ale jako obserwator z zewnątrz) liturgią mszy (rzymskokatolickiej), sam utwór powstał na otwarcie John F. Kennedy Center for the Performing Arts w Waszyngtonie (okazję więc zdecydowanie poważną). Ale nie wiem, czy czuł co poruszył robiąc faktycznie musical o księdzu (celebransie) i wiernych, którzy wstępują po schodach ku ołtarzowi (schody prowadzą i dalej), których jednak różne rzeczy oddalają od wypatrzonego celu. Reakcje były bardzo różne – od zakazu oglądania produkcji w Cincinnati (maj 1972), wydanej przez miejscowego arcybiskupa swoim owieczkom, po podziękowania biskupa Nowego Jorku Paula Moore’a, który twierdził, że Msza Bernsteina nie tylko porusza, ale pomaga lepiej zrozumieć teologię i powołanie kapłańskie. (Gdybyż na biskupach się skończyło – musicalem zajęło się FBI, opracowując raport na temat ukrytych przesłań…)

Dla chcących wyobrazić sobie, jak to wygląda znalazłem na YouTubie kilka fragmentów ze spektaklu łotewskiego – np. tropy w Confiteor*, czy z Dona nobis pacem, czy w Credo. (Na YouTubie można znaleźć też Reneé Fleming śpiewającą Simple Song (w oryginale celebransa).)

---
*) Głosy ‘gwiazd’ rocka i bluesa pojawiają się w odpowiedzi na wezwanie do wyznania win – jak słychać, winni nie bardzo się czują, bo albo to tylko swoisty teatr, który nie odpowiada odczuciom, albo to za łatwo uderzyć się w piersi, gdy robią to inni, albo to tylko ciało grzeszy, a dusza nie… W drugim przypadku pojawia się w odpowiedzi na słowa Dona nobis pacem seria żądań pod adresem Boga, żądań niezaspokojonych. W przypadku Creda baryton skarży się, że jego człowieczeństwo jest inne – pełne lęków i niepewności. Fragmenty z przedstawienia w Rydze mają jedną dużą wadę – eksponują część musicalową, a gdzie te nawiązania do Sousy, Szostakowicza, Strawińskiego, czy medytacja na temacie z Beethovena? Jeśli zaś chodzi o A Simple Song, to powraca tu idea Leonarda Bernsteina, że Boskość jest w gruncie rzeczy prosta. (Piszę „powraca”, bo coś podobnego mówi przez recytatora Bernstein w swojej III Symfonii.)

piątek, 29 maja 2009

Metoda pozyskiwania przyjaciół

Tym "kimś" był M. Licyniusz Krassus. [...] Cezar miał z nich chyba jakieś zatargi. [...] Cezar zdecydowanie postawił na przyszłość, w której w najbliższym czasie widział siebie w roli osobistego doradcy "najbogatszego z Rzymian".
Zaczął od tego, że został kochankiem jego żony. Prawdę mówiąc, konkieta nie kosztowała go wiele zachodu, a jej obiekt nie był bynajmniej ponętny. Tertulla była w wieku bardziej niż dojrzałym. Wdowa po starszym bracie Krassusa, swego drugiego męża nie obdarzała przesadną wiernością. [...] Rezultatem była gorąca przyjaźń, jaką Krassus zaczął okazywać swemu szczęśliwemu następcy. Odtąd nie ma dlań większego autorytetu niż Cezar. We wszystkich jego projektach trafiamy na ślad i jakby odbicie umysłu Cezara.

Gerard Walter Cezar, tłum. Danuta M. Wilanowska, PIW 2006

czwartek, 28 maja 2009

Założenia, albo poczytać jeszcze raz

Zakładam, że czytelnik wie, w jakim stopniu śmierć Sulli wpłynęła na bieg wydarzeń w Rzmie, i wyobrażam sobie, iż zna on przynajmniej w ogólnych zarysach burzliwą historię Lepidusa, który pierwszy otwarcie atakował dyktatora za jego życia.[...]
[...]
Epizod z pojamaniem Cezaraz przez piratów dostarczył Plutarchowi tematu do jednego z najbarwniejszych i najbardziej żywych fragmentów jego dzieła. Zachował się on w powszechnej pamięci i nie warto go tu przytaczać.

Gerard Walter Cezar, tłum. Danuta M. Wilanowska, PIW 2006

Bardzo to wygodne. Z drugiej strony Gerard Walter i tak zachowuje się zgodnie z zasadą: Znacie? To posłuchajcie jeszcze raz.

wtorek, 26 maja 2009

Przedwcześnie się wysunęła..

[...] winien jest, że w tym samym czasie i w ten samem miejscu jako niefachowiec podjął się rzucania bomb z hydroplanu i ulatując w hydroplanie nad publicznością stojącą na brzegu morza tak nieostrożnie trzymał 12 klg. bombę, aż to mu się z rąk przedwcześnie wysunęła i wpadła między zebraną na brzegu publiczność, gdzie eksplodują zabiła na miejscu 13 osób, prócz tego około 30 bądź ciężko bądź lekko zraniła (razem 47), że więc z niedbalstwa spowodował śmierć ludzi, co wedle paragrafu 222 okk ustęp I zasądzonym zostaję na karę więzienia przez I (jeden)
miesiąc.

Notuję fragment wyroku Sądu Admiralskiego w Grudziądzu z 15, 16 i 17 I 1923 r., za Andrzej Olejko Tragiczne pokazy, Aero 2/2009, str. 4-5

Czytam i nie mogę się nadziwić... To przecież tak niedawno -- niecałe sto lat temu. A trudno było ustalić fakty po zajściu (dość powiedzieć, że relacje, które autor przytacza wskazują, że i z wielu twierdzeniami wyroku można się sprzeczać). I ten zbieg niedbałości, piętrowy wręcz (wysunięcie się bomby, nalot ze złego kierunku i oczywiście pytania o odpowiedzialność ludzi na wyższych stanowiskach).

poniedziałek, 25 maja 2009

Lepiej mniej, ale lepiej

Malujac drzewa i trawy, umieszczaj gałęzie, liście i kwiaty tylko tam, gdzie są one absolutnie niezbędne. Nawet wówczas, przedstaw ich o kilka mniej, niż wydaje ci się konieczne. To prostackie – malować gałęzie i liście, jeśli nie są konieczne. Odtwarzając desenie i draperie szat, lepiej użyć zaledwie kilku kresekm, by je zaznaczyć. Malując cokolwiek – nie opisuj wszystkich detali. Najlepszym sposobem jest wyrażenie pełnego znaczenia poprzez kilka sugestii. Mierny artysta nie wie, jak wydobyć znaczenie; w konsekwencji jego dzieła – pełne szczegółowych opisów – sprawiają wrażenie jakby czegoś mu brakowało. Praca mistrza zawierająca kilka zaledwie detali pozwala idei przemawiać samodzielnie, a więc umożliwia jej samomanifestację.
Tosa Mitsuoki Honchō gahō taiden za Makoto Ueda Szukając podobieństwa do natury w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005

sobota, 23 maja 2009

Planety, albo przypadek Plutona

Na lata 1914-1916 datuje się Planety Gustawa Holsta – suita obejmująca Marsa, Wenus, Merkurego, Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna. Suita była kompletna. Do roku 1930, gdy to odkryto Plutona… Gustaw Holst nie uzupełniał swojej suity – zresztą miałby niewiele czasu, gdyż zmarł w roku 1934.

Ten brak kłuł jednak niektórych w oczy – Collin Matthews dopisał więc Plutona (w roku 2000 dla Kenta Nagano). Przez kilka lat suita była więc (potencjalnie) kompletna. Aż tu nagle, 24 sierpnia 2006 roku zdegradowano Plutona z planety do planety karłowatej… Tymczasem w marcu tego roku Sir Simon Rattle z Filharmonikami Berlińskimi nagrał Planety z Plutonem, ale też – jakby przewidując jego los – ze współczesnymi utworami poświęconymi innym ciałom niebieskim – Asteroidzie 4179: Toutatis (Kaiji Saariaho), czy Ceres (Marka-Anthony’ego Turnage).

---
Notuję zaś to wszystko bez głębszych przesłanek – ot, przykład złośliwości rzeczy martwych. (Względnie złośliwość Międzynarodowej Unii Astronomicznej...) I chyba umiarkowanego zrozumienia (a może nawet nie tyle niezrozumienia, co ludzkiego dążenia do domknięcia, kompletności), bo powiązanie poszczególnych części Planet Holsta z ciałami niebieskimi, to tylko jedno z możliwych odczytań (choć to odczytanie tytułowe). Suita stanowi zamkniętą całość, oddając swymi częściami zarówno cechy przypisywane boskim patronom planet (Mars, przynoszący wojnę, Wenus przynosząca pokój, Merkury, skrzydlaty posłaniec, itp.), jak i etapy ludzkiego życia (Neptun to tyleż eleganckie, co logiczne zakończenie dzieła). Nawet dobry tytuł i wyraźne nawiązanie do Neptuna, nie czynią z Plutona, odnowiciela idealnego dopełnienia suity…

(A suitę Planety słuchałem wczoraj. Bez Plutona rzecz jasna.)

piątek, 22 maja 2009

Dyscyplina duchowa

Yūshō nieustannie krytykuje współczesnych nauczycieli kaligrafii za kładzenie nacisku na tradycyjne reguły kosztem indywidualnego talentu. Yūshō uważa, że tacy nauczyciele zapomnieli o prostej prawdzie: Kaligrafia wyraża serce. W słynnym fragmencie swego traktatu mówi: „Charakter pisma prawdziwie odzwierciedla osobowość piszącego”. Człowiek bystry pracuje pędzlem pośpiesznie. Człowiek udający modnego kaligrafa tworzy marne dzieło, ponieważ jego pędzel jest kiepski. Dandys pisze znaki o artystycznym wyglądzie. Ktoś skrupulatny pisze w sposób dokładny i konserwatywny. Stąd wynika konkluzja: „To naturalne, że charakter pisma odzwierciedla osobowość piszącego, gdyż podąża drogą jego serca.” W tym miejscu kaligrafia zyskuje wartość dydaktyczną. Tylko ludzie o czystym sercu mogą stworzyć dobre dzieło kaligrafii. Yūshō zauważa: „Dawniej ludzie byli przede wszystkim uczciwi i dyskretni”. Nigdy nie przechwalali się swymi talentami – ani kaligraficznymi, ani innymi. Gdy modlili się,
czynili to szczerym sercem; dlatego w wielu przypadkach otrzymywali boską moc. W ostatnich czasach ludzie mają nieszczere serca i są leniwi w dążeniu do osiągnięcia artystycznych ideałów, a często chełpliwi”. Dyscyplina w sztuce kaligrafii jest w swoich podstawach duchowa i moralna. Sztuka kaligrafii staje się Drogą, to znaczy drogą doskonałości etycznej i religijnej. Nauki Yūshō skierowane do uczniów zaawansowanych kończą się nakłanianiem ich do studiowania Drogi Kaligrafii.
Makoto Ueda Estetyczne walory linii (tłum. Beata Romanowicz) w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005

środa, 20 maja 2009

Sztuka miłości weług Mishimy Yukio

Sztuka miłości w stylu amerykańskim polega na wyznaniu miłości, wysunięciu żądań i na posiadaniu. Energia miłosna nigdy nie jest tłumiona wewnątrz, lecz nieustannie promieniuje na zewnątrz. Jednak paradoksalnie napięcie miłosne słabnie, zaraz jak tylko miłość zostanie wyznana. W naszych czasach młodzi ludzie mają tak wiele okazji, żeby poznać zarówno miłość duchową, jak i cielesną, że trudno nawet o porównania z dawnymi czasami. Ale z drugiej strony, w skrytości ducha podejrzewają, że miłość duchowa umarła. Kiedy drzemiąca w sercu miłość nie natrafia na przeszkody i raz po raz powtarzany jest proces zdobywania obiektu i wygasania miłości, wtedy daje się zauważyć charakterystyczne dla naszych czasów zjawisko, jaki jest niezdolność do miłości oraz śmierć namiętności. Wydaje się, że właśnie to stanowi główną przyczynę cierpienia młodzieży, borykającej się ze sprzecznościami tkwiącymi w miłości duchowej.
Mishima Yukio Wprowadzenie do Hagakure (tłum. Beata Kubiak Ho-Chi; w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

Przyznaję, że fragment mnie bardzo bawi i nawet nie chodzi o doszukiwanie się podtekstów, ale po prostu o jakieś przyzwyczajenie do przenoszenia tych zdań na slajdy w PowerPoincie. I jeszcze fragment obyczajowy:

Dawniej, przed wojną, młodzi ludzie łatwo odróżniali miłość duchową od fizycznego pożądania. Kiedy zostawali studentami, starsi koledzy zabierali ich do domów publicznych, gdzie uczyli się zaspokajać pragnienia cielesne. Natomiast kobiety, którą kochali, nie odważyliby się nawet dotknąć. Tym sposobem w nowoczesnej Japonii miłość padła ofiarą prostytucji, a jednocześnie podtrzymywana była jej stara, purytańska forma. Lecz jeśli chcemy, by istniała miłość duchowa, to trzeba w zamian coś poświęcić, gdyż mężczyzna musi zaspokoić swoje cielesne żądze. Bez tego nie będzie prawdziwej miłości. Na tym właśnie polega tragizm męskiej fizjologii.

(Gdy czytałem, złapałem się na myśli, że kultura japońska musiała być różna od naszej w zakresie etyki seksualnej. A potem sobie przypomniałem opowieść szkolnego polonisty, że dawniej u nas też tak bywało, przynajmniej jeśli chodzi o maturzystów. Tyle, że nie pamiętam, czy chodziło mu o czasy przed drugą, czy przed pierwszą wojną światową…)

poniedziałek, 18 maja 2009

Żyć w nieustannej świadomości, że jest się śmiertelnym

10-58
Pewien człowiek zapytał: „W mauzoleum mistrza (Sugawara-no Michizane) znajduje się wiersz: „jeśli twoje serce będzie podążać Drogą Prawdy, to nawet gdybyś się nie modlił, czyż bogowie cię nie ochronią?” Cóż to jest owa Droga Prawdy?
Na to odpowiedziano mu: „Najwyraźniej lubisz poezję, odpowiem ci więc wierszem:
„Wszytko wokół jest światem kłamstwa i tylko śmierć jest prawdą”. Żyć w nieustannej świadomości, że jest się śmiertelnym – oto Droga Prawdy”.

Yamamoto Jōchō Hagakure (Ukryte wśród liści) tłum. Krystyna Okazaki, (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

--
To już ostatni ustęp z Hagakure, który cytuję. Przynajmniej związany z niedawną lekturą trzeciego tomu Estetyki japońskiej.

niedziela, 17 maja 2009

Raport wyborczy

"Lokalnie" kampania wyborcza do PE jest burzliwa, jak widać na zdjęciu poniżej:
darmowy hosting obrazków
To nie jest aktualne zdjęcie -- pochodzi ono z czwartku, gdy tablicę wyborczą ustawiono. Od tego czasu sytuacja się zmieniła -- mianowicie ściągnięto widoczną reklamę kredytów gotówkowych.

---
(Ten obrazek może zwodzić Czytelników, informuję więc, że widziałem na własne jednego kandydata na europosła prowadzącego kampanię -- byłego premiera Jerzego Buzka. Zresztą pomocników i ochroniarzy miał wtedy więcej niż zainteresowanych wyborców obok siebie. Widziałem też plakat, na pół zwinięty innego kandydata, oraz plakat informujący, że innego dnia inna partia rozpoczynała kampanię, w osobie własnych szefów. I to właściwie tyle relacji z aktywności partii w kampanii wyborczej...)

sobota, 16 maja 2009

Tchnienie życia

Przepływanie ducha – tchnienie życia oznacza stan, który osiąga malarz zasiadający do pracy, gdy uwalnia ducha, który wypełnia jego ciało. Gdy jego dusza jest zbyt mała, a duch niewystarczający, pociągnięcia jego pędzla będą karłowate, słabe i niesatysfakcjonujące. Pędzel musi być delikatny i męski pod wpływem smutku, surowy i mocny pod wpływem gniewu, łagodny i beztroski pod wpływem radości; najistotniejsze by malarz wybrał właściwe emocje. W pierwszym etapie powinien otworzyć się na spokój umysłu, oczyścić go ze stresu i podniecenia; powinien pozwolić przeniknąć duchowi przez członki ciała, z duszą przepełnioną niebem i ziemią; w takim stanie „poza myślą” może rozpocząć dzieło malowania. Tchnienie życia oznacza, że obraz boga, demona czy człowieka, bestii bądź ptaka na drzewie zawiera ducha tego obiektu i dlatego widz ma wrażenie, że naprawdę stoi przed realnym przedmiotem. Wojownik musi pokazać żołnierską chwałę, dama dworu swój elegancki wdzięk, mnich buddyjski winien pojawić się w swej świętej misji. Ptak musi mieć siłę, by szybować i śpiewać, bestia pokazać moc wyjąc i galopując. Sosna i cyprys muszą ukazać tajemniczą szlachetność, z jaką stawiają czoła śniegom i mrozom; smoka i tygrysa powinna cechować siła, z jaką sięgają ducha wiatru i chmur, poruszając nawet niebo i ziemię Wiosenne kwiat, gotowe by rozkwitnąć, zawierają aurę ciepła i odradzania się; letnie drzewa z ich chłodną zielenią mają potencjał wzrastającej siły; usychające jesienne trawy prezentują szorstki obraz spustoszenia; a zimowe kwiaty, ze śniegiem i szronem – koloryt przetrzymujący srogość chłodu. Główne prawidła rządzące sztuką opierają się na skutecznym wyczuciu ducha każdego z obiektów. Szczególnie istotny jest przykład malowania ludzi i scen rodzajowych. Dopóki obraz nie przekaże ducha przedmiotu, nie będzie miał w sobie boskiego pierwiastka, a co za tym idzie będzie jak świątynia, w której nie ma boga. Żaden pospolity artysta nie może tchnąć ducha w swoją pracę; lecz jeśli uczeń nie będzie się starał pracować, mając nieustannie w pamięci ten cel – jak zdoła nadać ostateczny wyraz swojej sztuce? Jest to prawda dotycząca wszystkich obrazów. Nie byłoby sensu rozprawiać o prawidłach malarskich, jeśli malowidło byłoby jedynie kopiowaniem kształtów. Ostatecznym celem malarstwa jest przedstawienie ducha przedmiotu. W dziele każdego typu, czy będzie to obrazek z życia ludzi, ptak, bestia, owad czy ryba, duch żywego obiektu może być reprezentowany poprzez ukazanie oczu na obrazie. Niezależnie od szlachetnego wykończenia bądź kształtnej figury, portret będzie pozbawiony żywego ducha, jeśli oczy będą martwe.
Tosa Mitsuoki Honchō gahō taiden za Makoto Ueda Szukając podobieństwa do natury (tłum. ) w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005

Nie komentuję, a jedynie na zamieszczam z ukłonami dla Hoko i przekonaniem, że może ten fragment jakoś uzupełnić i skomentować notkę Hoko o Hokusaim.

czwartek, 14 maja 2009

Gotowość

1-63 (fragment)
Pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat temu samuraj każdego ranka brał kąpiel, golił przód głowy, wcierał pachnidło we włosy, obcinał paznokcie rąk i nóg, ścierał pumeksem i wygładzał skórę stóp, starannie doprowadzał się do porządku, a już zwłaszcza zbroję i ekwipunek chronił przed rdzewieniem, odkurzał i pozostawiał lśniący i gotowy do użytku. Skrupulatne dbanie o wygląd zewnętrzny może nasuwać myśl o próżności, ale nie chodzi tu o samą prezencję. W każdej chwili masz być gotowy na śmierć, ale jeśli zostaniesz zabity w stanie ogólnego zaniedbania, będzie to dowód braku wcześniejszego przygotowania duchowego. Wróg odniesie się do ciebie z pogardą i wstrętem. Dlatego starzy i młodzi powinni dbać o siebie. Może się to wydać żmudne i czasochłonne, ale to też jest obowiązek wojownika.
Yamamoto Jōchō Hagakure (Ukryte wśród liści) tłum. Krystyna Okazaki, (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

wtorek, 12 maja 2009

Ponad sprawiedliwością

1-44
Nienawidzić niesprawiedliwości i głosić sprawiedliwość – to trudne zadanie. Jednak jeśli uznamy głoszenie sprawiedliwości za najwyższą wartość i tylko do niej będziemy dążyć, to popełnimy wiele błędów. Droga jest czymś wyższym niż sprawiedliwość. Dostrzeżenie tej prawdy nie przychodzi nam łatwo. To najwyższa mądrość. Z tej wyżyny oglądana sprawiedliwość i podobne jej rzeczy to drobiazgi. Jeśli ktoś sam do tego nie doszedł, nie może wiedzieć. Jednak, choćbyśmy nawet sami nie odkryli tej prawdy, jest sposób, aby wejść na właściwą drogę. Można się poradzić innych. Nawet jeśli nie dotarło się samemu do Drogi, można z boku śledzić postępowanie innych ludzi. W grze go mówi się, że spojrzenie z boku to spojrzenie ośmiorga oczu. Również jeśli chodzi o nieustanne sprawdzanie właściwej wiedzy, to najlepsze są narady z innymi. Wysłuchiwanie i zapamiętywanie czyichś słów, czytanie i przyswajanie sobie ksiąg – to wszystko jest po to, żeby odrzucić własne osądy i dotrzeć do mądrości ludzi z dawnych epok.

Yamamoto Jōchō Hagakure (Ukryte wśród liści) tłum. Krystyna Okazaki, (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

niedziela, 10 maja 2009

Kwiaty w krzywonosie

Dzisiaj przerywnika operowego nie będzie. Owszem, ostatnio często w niedziele sobie leniuchuję zamiast przygotowywać fotosy i doprawiać je tekstem – tym razem jednak zostałem zdopingowany do odkurzenia dawno nie oglądanej opery i nawet było blisko. Ale – wybrałem się na koncert i na fotosy zabrakło mi czasu. Może za tydzień.


Koncertu opisywać nie będę – chciałem Wam tylko pokazać pewne zdjęcie (niestety, warunki przekraczały możliwości mojego aparatu, stąd zdjęcie jest nieostre), oto kwiaty wstawione do krzywonosa:


darmowy hosting obrazków


(Na marginesie koncertu jednak pewna drobna uwaga – otóż jeśli chrapiecie, proszę, nie przysypiajcie na koncertach. Dzisiaj szczęśliwie koncert kończył Marsz weselny ze Snu nocy letniej Mendelssohna i pan, który przysnął na Intermezzu, zdołał się obudzić. Ale nie zawsze autorzy programu biorą to pod uwagę!)


(Ale, nie wypada mi się śmiać – sam wczoraj miałem taki przypadek, że po pierwszych taktach III części VI Symfoniiczęści IV… Szczęśliwie było to na CD, a nie w sali koncertowej.)


I jeszcze jedno zdjęcie – przy okazji wizyty w Decymber Palace obejrzałem fotografie Miriam Petranovej z cyklu My celebrities, które mi się tak spodobały, że kupiłem kartki celem rozesłania. Ktoś chce? Jeszcze mam – wystarczy przesłać mi własne namiary pocztowe. A przykład (Billy Idol*) poniżej:


darmowy hosting obrazków

---
*) z opisem: typowa punk rockowa instrumentalizacja / emanuje charyzmą Billy'ego Idola i zawiera wiele żądlących punktów.

sobota, 9 maja 2009

Pan Bóg ma prawo

Pan Bóg ma prawo nie chcieć mieć za swoich wyznawców ludzi głupich.
Głupich to znaczy takich, którzy sobie wybrali głupotę, wybrali swoją ciasnotę, którzy chcą mieć fides bez quaerens intellectum. Którzy chcą oswajać z zamkniętymi oczami – bo rozum to nasze otwarte oczy. Wyobrażasz sobie, jak można oswoić innego, zmuszając siebie i jego do zamknięcia oczu? Przecież co chwilę będziecie się zderzać!

Ks. prof. Józef Tischner w Ks. Józef Tischner, Jacek Żakowski Tischner czyta Katechizm, Znak 2000

Kupiłem dawno, ale jakoś książka zgubiła się na mojej półce i dopiero teraz wypłynęła. Czytam więc. I się dziwię. Ks. prof. Józef Tischner mówi o rewolucji kopernikańskiej w religii (de facto w Kościele), jaką wnosi Katechizm. I ja wciąż mam wrażenie, że to książka z przyszłości, albo z innego Kościoła. (Jak choćby tu.)

piątek, 8 maja 2009

Motywy pogańskie

Wiele motywów pogańskich przeszło z jednej religii do drugiej – wystarczy przypomnieć wizerunek skarabeusza pchającego przed sobą kulkę z zaschniętego krowiego gnoju. Dla starożytnych Egipcjan kulka ta symbolizowała czerwoną kulę wschodzącego słońca, a żuk – demiurga „który narodził się sam z siebie”. Późne pogaństwo przejęło ten symbol tym chętniej, że uznawało, iż ten rodzaj chrząszczy istnieje tylko w rodzaju męskim… Ale termin grecki „urodzony sam z siebie” (monogenez) znaczy również w przypadku Chrystusa „jednorodzony” i w kazaniach chrześcijańskich skarabeusz stał się symbolem Odkupiciela, który „pchał błoto naszego ciała, dotąd bezkształtnego i nieruchawego, na ścieżkę cnoty”, „który podniósł biedaka z kupy gnoju”. Żaba, „zrodzona ze szlamu rzecznego”, najpierw w formie kijanki, służyła do ilustracji pojęcia „zmartwychwstania”, według tego, co mówił hierogramatyk Chairemon, jeden z preceptorów Nerona, a dwie z licznie zachowanych lamp w formie tego zwierzęcia zawierają inskrypcję: „ja jestem zmartwychwstaniem”. Horapollon, myśląc o kijankach, czyni je symbolem „istoty ludzkiej” nieuformowanej. Co do chrześcijan, których przekonanie o zmartwychwstaniu
miał tę dobrą stronę, że rozwiązywało problem wielkich kosztów związanych z balsamowaniem zwłok, mogli oni również posługiwać się tym bardzo popularnym symbolem. Czy to w hieroglifach Horapollon, ostatni hierogramatyk, wyczytał, że nadszedł moment, by pójść za Chrystusem? W każdym razie przeszedł na chrześcijaństwo z własnej woli, podczas gdy Syryjczyk Damaskios wciąż trwał przy starych wierzeniach.

Pierre Chigin Ostatni poganie (tłum. Joanna Stankiewicz-Prądzyńska) Czytelnik 2008

środa, 6 maja 2009

Na wyższym poziomie

1-45
Pewien szermierz, gdy się zestarzał, powiedział: „Przez całe życie uczymy się, przechodząc kolejne etapy. Na samym dole uczymy się, ale nic z tego nie wychodzi. Myślimy, że jesteśmy do niczego. Inni też są tego zdania. Na tym etapie nie ma z nas pożytku. Na poziomie średnim też jeszcze jesteśmy nieużyteczni, ale dostrzegamy własne braki, widzimy też braki innych. Na wyższym poziomie możemy być dumni ze swych uczynków, cieszymy się, gdy inni nas chwalą, widzimy też ludzkie ułomności. I jeszcze wyżej, na kolejnym poziomie, nie zdradzamy się ze swoją wiedzą. Ludzie widzą nasze mistrzostwo. Zazwyczaj jest to kres naszej drogi. A gdy uda się nam wejść jeszcze wyżej, jest tam poziom, gdzie Droga się urywa. Jeśli zapuścimy się w Drogę dostatecznie głęboko, w końcu dostrzeżemy rzeczy nieskończone i nie myślimy już, że doszliśmy do kresu. Dobrze już znamy własne niedostatki, nie uważamy naszego życia za zrealizowane w pełni, nie ma w nas ani pychy, ani przesadnej skromności”. Mistrz Ygyau powiedział kiedyś: „Nie znam drogi do przezwyciężania innych, lecz poznałem drogę do zwycięstwa nad sobą. Skoro staliśmy się lepsi niż wczoraj, od jutra zacznijmy się doskonalić; przez całe życie, dzień po dniu, trzeba dążyć do perfekcji. To też nie kończy się nigdy”.

Yamamoto Jōchō Hagakure (Ukryte wśród liści) tłum. Krystyna Okazaki, (w Estetyka japońska, t. 3, pod red. Krystyny Wilkoszewskiej, Universitas, Kraków 2005)

wtorek, 5 maja 2009

Nad ich głowami zawiązało się tajne porozumienie

Gdy czytamy relację Jana z Efezu, kusi nas, żeby porównać te wydarzenia na przykład z buntem w Stambule, kiedy to janczarzy domagali się od sułtana głowy wielkiego wezyra, albo – by przenieść się do czasów jeszcze nam bliższych – do prześladowań Ormian w końcu XIX wieku czy Greków w roku 1954. Błędem jednak byłoby przypisywać je, tak jak i męczeństwo Hypatii z Aleksandrii, jakiemuś determinizmowi geograficznemu czy „klimatycznemu”. Fanatyzm religijny nie ma nic wspólnego z szerokością geograficzną ani z rasą, nie ma nawet wiele wspólnego z religią w imieniu której działa. Trzeba podkreślić, że chrześcijańskie masy w Bizancjum były oburzone arystokratycznym charakterem pogaństwa. Chrześcijanie mieli wrażenie, że nad ich głowami zawiązało się tajne porozumienie jakichś wielmożów, co było dla nich nieznośne, tym bardziej że nie bardzo wiedzieli, jak na nie zareagować. Porozumienie to, jak się okazało, nie przyniosło radykalnej zmiany, więc krwawe egzekucje szybko położyły mu kres. Pogaństwo ludzi wpływowych zaś korzystało z poparcia ludu, ale tylko w prowincjach oddalonych od centrum, w którym znajdowała się władza, w wyizolowanej Dolinie Bekaa, w Osroene – Edessa była z pewnością miastem chrześcijańskim, lecz leżała blisko Harranu i tamtejszego skupiska niepoprawnych pogan.
Pierre Chigin Ostatni poganie (tłum. Joanna Stankiewicz-Prądzyńska) Czytelnik 2008

Prześladowania Ormian kojarzą mi się już z XX wiekiem, ale to akurat drobiazg, jeśli chodzi o znaczenie dla cytowanego fragmentu. Czy autor ma rację? Zapewne częściowo tak – ale chyba trochę za prosto rozprawia się z tematem. Podejrzliwość, zawiść – zapewne. Ale też odwołanie się do poczucia wspólnoty – w tym przypadku destrukcyjnego. (A Hypatia to jeszcze inny przypadek, przynajmniej jak jej męczeństwo opisuje Pierre Chingin – to wynik osobistego pojedynek dwóch (chrześcijańskich) zarządców Aleksandrii – świeckiego i kościelnego, doprowadzając do morderstwa Hypatii, ten drugi. mógł uczynić swoisty przytyk temu pierwszemu. Co nie przeszkodziło mu zostać świętym.)

PS.
Jakoś się nie mogłem do tej notki przemóc i leżała ona wśród gotowych do umieszczenia od jakiegoś czasu. Ale mowa Prezydenta w niedzielę przypomniała mi, że czas najwyższy.

niedziela, 3 maja 2009

Madrygałowy przerywnik od świętowania i Mahlera

Słucham Gustava Mahlera, ale że sięgnąłem i po inne posiadane nagraniach symfonii, to zajmuje mi to bardzo dużo czasu. Zresztą, weźmy sześć nagrań 2. Symfonii, po powiedzmy 80 minut jedno… Tak więc szukałem odskoczni, a Basia zobowiązała do słuchania ku jej czci madrygałów, więc wybór był dość oczywisty. No, może nie zupełnie – nie wróciłem bowiem do Całego tego Monteverdiego, ale do wcześniejszego DVD Fagiolinich: L’Amfiparnaso - komedii madrygałowej Orazio Vecchiego.

darmowy hosting obrazków
I Fagiolini.

Ta produkcja to kompletne przeciwieństwo operowych filmów – mamy bardzo skromny spektakl, półamatorski w gruncie rzeczy (nie mówię o śpiewie i narracji). Za całą scenografię służy jedna uniwersalna ścianka, oraz wywieszony z tyłu ekran z uliczką dawnego miasta. Do tego maksymalnie (nie licząc jednej sceny) troje śpiewaków przekwalifikowanych w aktorów (szczęśliwe maski i nawiązania do formy comedia dell’arte, nie wymagało od nich szczególnych umiejętności). I narrator.

darmowy hosting obrazków
Tak to wygląda – z lewej śpiewacy, na scenie ‘aktorzy’ – osoba grająca nie śpiewa. Z prawej chyba ramię narratora.

I narrator to mocny punkt produkcji – Simon Callow odczytuje wcześniej (dla słuchaczy, przede wszystkim) wierszowane streszczenia kolejnych scen-madrygałów. Bo faktycznie jeden madrygał to jedna scena – z wyjątkiem fragmentu, gdzie zadufany doktor, zalecający się do pięknej Izabelli, stara się zaśpiewać madrygał, co stanowi część sceny – zresztą tam Orazio Vecchi przerabia madrygał Cipriano de Rore.

darmowy hosting obrazków
Simon Callow czyta.

I tak wygląda ten spektakl – śpiewacy śpiewają z boku sceny (czasami musi zajść zmiana w obsadzie wśród ‘aktorów’, gdyż śpiewak jest akurat potrzebny do wykonania madrygału), ‘aktorzy’ odgrywają sceny, a Simon Callow czyta. W realizacji na DVD mamy kilka madrygałów zrealizowanych jak proste teledyski – nagrano je (nie śpiew, rzecz jasna) w parku.

darmowy hosting obrazków

W swoim czasie bardzo ten spektakl mi się podobał – madrygałów zwykle słuchacz ‘nie rozczytuje’, a nawet jeśli, to nie zawsze wykonawcy dbają o podkreślenie ich treści. Tutaj mamy treść (banalną historyjkę o Izabelli, córce Pantalona, którą paru chce mieć za żonę, podczas gdy ona nie wie, czy jej ukochany żyje), którą jednak możemy śledzić razem z muzyką, wyłapując żarty (choćby hiszpańskiego kapitana Cardona), czy aluzje (choć spektakl nawiązuje do poczucia humoru dawnej włoskiej ulicy, a nie dworu, to autorzy nie próbują sugerować, że jakiś madrygał jest ‘pornograficzny’, zresztą Vecchi (a raczej jego librecista – Giulio Cesare Croce, zapewne) nie daje po temu okazji). Sam zaś spektakl pojmuję też trochę jako krok na drodze Fagiolinich w kierunku łączenia madrygałów i teatru.

piątek, 1 maja 2009

Czosnek przeciwko wampirom

Notki miało dzisiaj nie być, ale postanowiłem poratować Hoko, gdyby znowu spotkał Drakulę -- czosnek ze skanesnu:



darmowy hosting obrazków