sobota, 28 listopada 2009

Heimweh

Dało się go zauważyć zarówno wśród kadry dowódczej, jak i wśród szeregowych żołnierzy. Wszystkich ogarniała straszliwa tęsknota za domem i rodziną. Po niemiecku nazywa się to "Heimweh", tęsknota za domem, i prawie zawsze jest ona złowrogim symptomem. Żołnierze, którzy ogarnięci zostaną tą przypadłością, zapadają na choroby albo tracą życie w walce.
Bernardini Ramazzini, włoski lekarz z czasów wojny trzydziestoletniej (za Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003)

---
Sceptyk może zauważyć, że biorąc pod uwagę zapadalność na śmiertelne choroby i prawdopodobieństwo śmierci w walce, Bernardini Ramazzini nie byłby w stanie poprawnie udowodnić swojej tezy... Ale zostawmy wątpliwości sceptykom.

sobota, 21 listopada 2009

Dzień Życzliwości

Mija dzisiaj Dzień Życzliwości. Nie będę prosił tych, co nie pamiętali o podniesienie ręki. Gdyby nie przypadkiem dostrzeżona wiadomość w internecie sam bym nie pamiętał... Ale są tacy ludzie, z których twarzy, sposobu mówienia, bycia wręcz, co dnia tchnie życzliwością. Cóż, pozostaje mi biec przed lustro, by ćwiczyć życzliwy uśmiech do wyprowadzenia pod rękę ze słowami "dzień dobry", "cześć", "proszę", "dziękuję".

piątek, 20 listopada 2009

Samoutrwalacze

Jako pełen ufności student zakładałem, że stale powtarzane twierdzenia muszą mieć mocne oparcie w wyczerpujących danych. Później odkryłem, że podręcznikowe dogmaty mają tendencję do samoutrwalania się.
Stephen Jay Gould Błędnie nazwany, niewłaściwie traktowany i nie zrozumiany łoś irlandzki (w Niewczesny pogrzeb Darwina), tłum. Nina Kancewicz-Hoffman, PIW 1991

sobota, 14 listopada 2009

Oczywista oczywistość

Stąd też, moim zdaniem, głównym celem nauczania historii nie powinno być przyswojenie jak największej liczby dat czy szczegółów z biografii wybitnych postaci, ale wyrobienie krytycyzmu. Tym samym zaś i uodpornienie na oddziaływanie współczesnej nam propagandy.
Janusz Tazbir Silva rerum historicarum, ISKRY 2002

środa, 11 listopada 2009

Czasy, gdy muzyka była jednością

Lucily I was educated by the BBC, when there was only the Light Programme and Radio 3, so you'd hear the 1812 Overture next to Kathy Kirby next to The Beatles -- so you got the feeling that music was ll one thing. Nowadays kids can listen to the same kind of thing all day -- blues, heavy metal, reggae, classical music. It's all separate, ghettoised and I'm not sure how healthy that is.
Sting, poproszony o wypowiedź dla Grammophone na ostatniej stronie (cykl My music), w numerze Award 2009.

Tłumaczę dla potrzebujących (choćby po to, by mieć jakiś własny wkład w tę notkę... bo jeśli chodzi o treść, to lubię zamknąć się w swojej niszy, ale nie wiem, na ile to jest zdrowe, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi młodych):

Szczęśliwie wychowałem się na BBC, gdy był tylko Light Programme i Radio 3, mogłeś więc słuchać Uwertury 1812 obok Kathy Kirby [i] obok Beatelsów -- miałeś więc poczucie, że muzyka jest jednością. Współcześnie dzieciaki mogą słuchać tej samej rzeczy cały dzień -- bluesa, heavy metalu, reggae, czy muzyki klasycznej. Wszystko jest odddzielne, zamknięte we własnym getcie i wcale nie jestem pewien, że jest to zdrowe.

wtorek, 10 listopada 2009

Dodawanie zakazane

Scholastycy uczyli, że każdy anioł stanowi odrębny gatunek, w następstwie tego nie można ich liczyć ani dodawać. Dusza myśląca o dwóch czy o tysiącu aniołów ma w rzeczywistości pojęcie tylko jednego.
Wiesław Szymona OP z przypisu do Duchowych pouczeń Mistrza Eckharta, W Drodze 2001

--
Dzisiaj cytat-pytanie -- myślę i myślę, i nie mogę zrozumieć, dlaczego tak uważano. To znaczy, że każdy anioł to osobna klasa (gatunek kojarzy się biologicznie) mogę zrozumieć, tak jak i to, że może to prowadzić do problemu ze zliczaniem. Ale skoro mamy wspólną nazwę, to znaczy uznajemy wspólną klasę -- w ramach wspólnej klasy zliczać można... I dlaczego istnieje pojęcie tylko jednego? Gdyby było przeciwnie -- anioły były liczne i nierozróżnialne w ramach klasy, byłoby to zrozumiałe (podobną sytuację mamy z nierozróżnialnymi atomami) -- ale byłyby zliczalne bez problemów. Więc o co chodzi?

niedziela, 8 listopada 2009

Nie dotykał, gdy komponował, ale...

Mozart is traditionally supposed to have composed in his head away from the piano, but in a letter to his father he writes that he is unable to compose at the moment since there is no piano available: "I am now going off to hire a clavier, from until there is one in my room, I cannot live in it, because I have so much to compose and not a minute to be lost [August 1, 1781]". Shortly after Mozart's death, his biographer, Franz Xavier Niemetschek, wrote about him that "he never touched the piano while writing. When he received the libretto for a vocal composition, he went about for some time, concentrating on it until his imagination was fired. Then he proceeded to work out his ideas at the piano; and only then did he sit down and write [...].". In this account we see the prejudice against using the piano while composing, and yet an acknowledgment of its fundamental utility.
Charles Rosen Piano notes. The Hidden World of the Pianist, Allen Lane 2002

Tłumaczenie dla Torlina i zeena (a mam tyle roboty poza blogiem...):

Tradycyjnie się przyjmuje, że Mozart komponował w swojej głowie, z dala od fortepianu, ale w liście do ojca pisze on, że właśnie [w tej chwili] nie może komponować, gdyż nie dysponuje fortepianem: "Wychodzę wynająć fortepian, gdyż dotąd nie mając go u siebie w pokoju, nie mogę w nim mieszkać, jako że mam tak wiele do skomponowania i nie mogę stracić ani minuty [1 sierpnia 1781]". Wkrótce po śmierci Mozarta, jego biograf -- Franz Xavier Niemetschek, napisał o nim, że "nigdy nie dotykał fortepianu podczas pisania. Gdy otrzymywał libretto dla dzieła wokalnego, wychodził na jakiś czas koncentrując się, aż jego wyobraźnia się wypełniła. Wtedy przechodził do pracy nad swoimi pomysłami przy fortepianie; a potem tylko siadał i pisał [...]". W tym świadectwie widzimy uprzedzenia wobec używania fortepianu przy komponowaniu, ale także przyznanie jego podstawowej użyteczności.

piątek, 6 listopada 2009

Na marginesie kontroli...

Warszawa. Kontrolnie. Ot, czy syrenki nie ukradli jeszcze na złom. (Nie, nie ukradli.) Czy Złote Tarasy mają finansowanie. (Szeptem konfidencjonalnym: “Proszę pana! A to podobno własność jakiegoś bogatego nowojorskiego Żyda!”) Czy pociągi jeżdżą punktualnie. (Konduktor: “Bo na naszej kolei to tak jest, że nie informują wcześniej, że jest remont…”)

Najbardziej w pamięć mi zapadło nawet nie deszczowe Krakowskie Przedmieście, nie Jesienne pląsy (jak sama nazwa wskazuje — herbata), ale Zachęta.

Nie chodzi o wyjęte z magazynów dzieła (Siusiu w torcik), które czasem irytowały przeszłą aktualnością (a czasem zadziwiały wprost przeciwnie — aktualną bezczasowością).

Nie, nie wystawy same w sobie, choć dokumentacje Muzeum – performance taneczny Zorki Wollny (Spojrzenia 2009), gdzie pozornie normalny ruch zwiedzających stawał się tańcem, była inspirująca.

W pamięć zapadła mi atmosfera przechadzania się wśród wideoinstalacji, wyciemnionych pokoikach, z ciężkimi zasłonami przy wejściu, a czasem jeszcze systemem ciemnych korytarzy. Nieco duszne powietrze zamkniętej sali, mrok i wolne kroki niemal wyłącznie młodych ludzi, może bardziej snujących się, niż chodzących (a tym bardziej tańczących, choć kto wie?) wśród czarnych ścian i zasłon.

Interpretacja opery

Energia kinetyczna wzrasta w niektórych przypadkach jak długość podniesiona do piątej potęgi. Jeżeli dziecko o wzroście równym połowie naszego wzrostu upadnie, jego głowa uderzy o ziemię energią równą nie połowie, ale 1/32 części naszej energii przy identycznym upadku. Dziecko bardziej chronią jego rozmiary niż "miękka" głowa. W zamian my, dorośli, chronieni jesteśmy przed fizyczną siłą jego napadów wściekłości, ponieważ dziecko może uderzć nas z energią równą nie połowie, ale 1/32 naszej energii. Od dawna odczuwałem wyjątkową sympatię dla biednych karłów cierpiących pod batem okrutnego Alberyka w Złocie Renu Wagnera. Przy swoich miniaturowych rozmiarach nie miały one szans wydobycia oskardami cennych mineraów, których żądał Alberyk, pomimo nieustannie powracającego leitmotivu towarzyszącego ich próżnemu, choć ciężkiemu wysiłkowi*.
---
*) Już po napisaniu tego tekstu przyjaciel zwrócił mi uwagę, że Alberyk, sam niewielkich rozmiarów, wywijałby batem z siłą stanowiącą zaledwie ułamek naszych możliwości, więc, być może, jego podwładnym nei wiodło się aż tak źle (przyp. aut.).

Stephen Jay Gould Wielkość i kształt (w Niewczesny pogrzeb Darwina), tłum. Nina Kancewicz-Hoffman, PIW 1991

niedziela, 1 listopada 2009

1328

Czy nie wystarczy spojrzeć na tę datę [PAK: 1328], żeby jego dzieło odłożyć na półkę? W czym dla nas może być mistrzem ten przedstawiciel schyłkowego średniowiecza, epoki tak odległej, a w dodatku -- za sprawą zwłaszcza propagandy oświecenia -- nie cieszącej się najlepszą opinią? W naukach ścisłch twierdzenia raz udowodnione zwykle nie dezaktualizują się, nawet po tysiącach lat. Ale poznanie, które dają szeroko rozumiane nauki humanistyczne?... Tutaj obowiązują inne prawa. Liczą się gusty i potrzeby epoki, mentalność, prądy kulturowe.
Wiesław Szymona OP, ze Wstępu do Pouczeń duchowych Mistrza Eckharta, W Drodze, 2001

---
Aby na pewno? Kto dzisiaj czyta traktat naukowy z czternastego wieku? W jakim wydaje się go nakładzie?

Oczywiście, prawidłowo wysnute wnioski pozostają w pewnym sensie słuszne, choć późniejsze odkrycia zawężają znaczenie osiągnięć, sprowadzają je do przypadków szczególnych.

I jeszcze jedno -- nauka ścisła sprzed tysiąca lat? Znam tylko jedną, matematykę, a i to specyficzną. Zmienność to nie tylko kwestia mody i propagandy, to także ciągłe poszukiwanie.