poniedziałek, 29 marca 2010

Recenzja na Rok Chopinowski (choć z epoki)

Chopin, powróciwszy ze swej przejażdżki z panią Dudevant do Francji, wyda wkrótce 24 preludiów. Wyznać musimy, iż od niejakiego czasu pan Chopin zbyt rzadko uszczęśliwia nas swymi kompozycjami, a z tych, którymi nas obdarza, niektóre bynajmniej nie odpowiadają jego geniuszowi. Ostatnie jego dzieło (34) "Trzy walce" nie mają (wyjąwszy może drugiego) nic w sobie, co by przypominałą ową smętność tak męską, ową rozpacz i z niej wypływającą moc, ową tęsknotę i te uczucia serca bolejącego nad nieszczęściem braci, nad nieszczęściem ludzkości. Kompozycje te widocznie dla honorarium ułożone zostały. Lubo wiemy, na jak szlachetne cele pan Chopin obraca wszystko, co tylko oszczędza z godzin i honorarium za kompozycje, ilu rodakom za granicą będącym wsparcie szlachetne niesie, ilu familiom nieszczęśliwym łzy ociera; lubo wiemy, że wieneic, z tak pięknych czynów uwity, najchlubniejszą jest jego serca i geniusza ozdobą -- to wszelako niech nam wolno będzie mu przypomnieć, że jako geniusz równie wiele jest winien sobie i sławie, która się stała naszą chlubą. Nie śmielibyśmy takiemu jeniuszowi jak p. Chopin czynić tej uwagi, gdybyśmy nie znali jego wielkości duszy, i nie byli przekonani, iż sam pewnie wie, że wielu ma wielbicieli -- większych jednak od nas, pewnie nie.
Tygodnik Literacki (1839, nr 11), a cytuję za Julianem Tuwimem Cicer cum caule, Iskry 2009

piątek, 26 marca 2010

Drobiazgi

Z L4 jeszcze – złapałem się na tym, że gdy wracając z pracy nie miałem zrealizowanych wszystkich planowanych zadań (a czasem wystarczała nieobecność współpracownika, by coś poszło nie tak), wracałem zły, z obniżoną samooceną. Na L4 nie miałem żadnych celów – wszystko co zrobiłem pisałem sobie „na plus”. Efekt: PAK, ta choroba tobie służy! Wyglądasz kwitnąco! – usłyszałem od współpracowniczki wpadając coś załatwić do pracy.


***


Drobiazgi raz jeszcze? Ano tak – łapię się na tym, że gdy myślę o czymś poważnym, i o tym by to zamienić na słowa na blogu, w pewnym momencie łapie mnie myśl, że to będzie pewien fałsz. Że dopóki tylko o tym myślę, to jest moje, autentyczne, ale gdy przekładam na słowa zaczyna się pewne aktorstwo, odgrywanie jakiejś roli na blogu. A roli odgrywać nie chcę, więc lepiej pozostanę przy tym, do czego potrafię mieć dystans. Autentyczny, nie malowany. A przynajmniej ten, który takim mi się wydaje.


***


Ale – to, że byłem taki „wyluzowany” wcale nie oznacza, że pewnych stresów związanych z pracą nie przeżywałem. Przeżywałem kontakty z bardzo nieodpowiedzialną administracją. Początkowo ich broniłem – może zawinili nie ludzie, a organizacja, bo wszyscy byli mili, uprzejmi, uczynni. Może oni rzeczywiście ‘zaharowują się’, a brak efektów to kwestia braku powiązań, pewnego wypracowanego schematu działania? Ale nie bardzo – to, że ktoś przez 48 godzin odpowiada, że zrobi coś za chwilę, by w końcu tego nie zrobić bez słowa wyjaśnienia, to już nie kwestia braku organizacji.


Nie oczekuję pociechy – z pewnym zdumieniem odkrywam nawet, że mam w sobie więcej stoika niż przypuszczałem jeszcze miesiąc temu. Zwyczajnie, mam akurat „fazę” odbierania w większym zakresie sygnałów, że ludzie narzekają na pracę. Nie na to, ile zarabiają i ile pracują, ale na to, że kierownicy są nieodpowiedzialni, koleżanki i koledzy intrygują, a organizacja zwyczajnie nie spełnia swoich funkcji. I nawet biorąc pod uwagę, że sami zapewne często nieźle się wpisują w te leżące organizacje, tak sobie myślę, czy nie można by podratować naszego PKB najbardziej właśnie to zmieniając. Ale nie pytajcie jak, bo jeszcze sam nie wiem!


***


Kilkanaście lat temu w pociągu pani opowiadała sąsiadce:

-- Wie pani, potem pojechałam na kolejną pielgrzymkę, na Górę św. Anny. I wie pani co się okazało? -- tu następował wyraźny wytrzeszcz oczu -- Że św. Anna to była babcia Jezusa!!!


Przypomina mi się ta pani, gdy czytam narzekania, że spory odsetek Polaków nie wie, kto mordował w Katyniu. Przecież ile razy spotykałem Rodaków, którzy nie wiedzieli rzeczy oczywistych – choćby przy okazji prawyborów, ktoś mnie pytał wskazując na okładkę Polityki:


-- Kto to?

-- Komorowski.

-- A jak się nazywa ten drugi kandydat?

-- Sikorski.

-- A to prawda, że on ma żonę... no... Amerykankę?


Dyskutujących na blogach o polityce to powinno sprowadzić na ziemię. I nie piszę nawet o przypadkach skrajnych, jak pewna katoliczka, która wypytywała podczas wypełniania krzyżówki, jacy są ewangeliści, bo potrzebowała jednego na pięć liter, albo podróżni w tramwaju, którzy po rezygnacji z Tuska dyskutowali o kandydatach ( -- Sikorski będzie kandydował. -- A zagłosujesz na niego? -- W życiu! Będą kandydować Sikorski i Kamiński.).


Gdy czytam, że 1/3 Polaków nie wie*, kto mordował w Katyniu, to nie tyle załamuję ręce nad nieświadomością Katynia, co zastanawiam się, jak to się ma z inną wiedzą. Bo przecież Katyń jest bardzo często w mediach przypominany – wydaje się, że te „2/3” (mam wątpliwości co do liczby, jak podaję w przypisie) określa wartość bliską maksymalnego możliwego nasycenia taką wiedzą społeczeństwa. To, by stwierdzić, czy te „2/3” to dużo, czy mało, należałoby porównać liczbę świadomych Katynia, z – powiedzmy – świadomymi Grunwaldu, roli prymasa w czasie bezkrólewia, wzoru na obwód koła, czy tego ile gramów wodoru potrzeba, aby uzyskać 2 mole H2O. Świadomie wybieram wiedzę dość podstawową, a przy tym bardzo różną – bo mam wrażenie, że o historii w ogólności, a o Katyniu wie się o wiele więcej niż o innych dziedzinach i wydarzeniach. Że te „2/3” to raczej punkt wyjścia do refleksji nad świadomością Polaków, skutecznością i znaczeniem edukacji (i wiedzy). I zapewne powód do dumy i zadowolenia, że aż tak wielu Polaków Katynia jest świadomych. Niestety – wszystkie badania, które widziałem ograniczają się do kwestii Katynia, nie widziałem takich, które by się pokusiły o porównanie Katynia z innymi wydarzeniami, a historii z innymi dziedzinami, zwłaszcza z naukami przyrodniczymi, które (może to mój subiektywny odbiór) są wyjątkowo słabo u nas społecznie uświadomione.


***


I znowu sprowadzono mnie na ziemię. Właśnie usłyszałem uwagę, że nieoszczędnie piorę, bo nawet po przepraniu ręcznym, gdy zależy mi na przesuszeniu wybieram program prania, a nie wirowania samego. Racja – przyznałem w myślach. Tyle, że skąd tak trzeźwa uwaga na temat oszczędności z ust osoby, która wiecznie pozostawia włączone żarówki i potrafi bardzo dużo rozmawiać przez telefon?


To nie była obraza – to było szczere zdumienie. Zdałem sobie sprawę, że szukam oszczędności, ale na pewne rzeczy zwróciłem wcześniej uwagę i wdrożyłem, podczas gdy inne zaniedbałem. I że ktoś inny ma tę samą przypadłość, tyle że zwrócił uwagę na inne czynniki. I że przez tą różnicę miał u mnie etykietkę osoby nieoszczędnej. A może to mnie się ona należała?


---

*) A w ogóle coś tu mi ‘śmierdzi’. Tak streścił chyba badania Newsweeka Adam Szostkiewicz. To zaokrąglenie, bo Newsweek podaje, że nie wie nie 1/3, a 30%, czyli trochę mniej. Ale i to nic – szukałem źródła ‘prawdziwego’ i natknąłem się na badania CBOS z roku 2008. Według tych badań nie wie 20%, a nie 30%. To duża różnica. I jakoś mam większą skłonność (choćby dlatego, że wyraźnie więcej i bardziej sumiennie przebadano, a poniekąd i dlatego, że Nesweek wyrobił sobie u mnie opinię pisma świetnie dobierającego tematy, ale nie potrafiącego zadbać o jakość artykułów) ufać wynikom CBOSu.

wtorek, 23 marca 2010

Czy nigdy na ciebie nie przyszła godzina

Czy nigdy na ciebie nie przyszła godzina,
Boski promień spadający nagle, aż pękąją te bańki mydlane, moda, bogactwo,
Te gorliwe cele działania -- książki, polityka, sztuka, amory,
I zostaje zupełnie nic?

Walt Whitman Czy nigdy na ciebie nie przyszła godzina, tłum. Czesław Miłosz (za: Czesław Miłosz Przekłady poetyckie, Znak 2005)

---
Ot, wykorzystuje bloga jak wypisy, dla wiersza który mi się spodobał.

(Swoją drogą, podobanie się poezji, prozy, muzyki, to często nie tylko funkcja ich samych, ale i odbioru. Czytam Przekłady poetyckie po raz drugi, a mój odbiór nakłada się inaczej na czytaną poezję -- czasem te same wiersze mi się podobają, co przedtem, a czasem przebiegam bez wzruszenia wzrokiem nad słowami, by w innym miejscu coś odkryć, na co wcześniej nie zwróciłem należnej uwagi.)


Reblog this post [with Zemanta]

sobota, 20 marca 2010

Na pożegnanie zimy

Wśród pięciu żywiołów nie ma takiego, który by stale przeważał. Z czterech pór roku żadna nie trwa wiecznie. Słońce bywa krótkotrwałe i długotrwałe, księżyc ma swe życie i śmierć. To istota bycia nieprzeniknionym.
Sun Zi Sztuka wojenna (rozdział VI), tłum. Roberta Stillera, Vis-a-vis, Kraków 2004

czwartek, 18 marca 2010

Nocny drapieżnik

Ikonografia atakuje nas jak polujący nocą drapieżnik — potężny i niezwykle skuteczny, a jednocześnie tak cichy, że często w ogóle nie dostrzegamy jego obecności.
Stephen Jay Gould Dzieje życia na Ziemi (przedmowa, co podkreślam, bo praca jest w gruncie rzeczy zbiorowa -- Stephen Jay Gould jest autorem niektórych części, w tym przedmowy i redaktorem), Świat Książki, 2007

----
Bardzo spodobało mi się, jak tę oczywistość Stephen Jay Gould przypomniał. Ale też przypomniał oczywistość oczywistości --- usprawiedliwił się tym, że mimo iż wielu (a już na pewno specjaliści) zdaje sobie sprawę ze złudnego charakteru ilustracji (tu kontekst jest bardzo konkretny, bo chodzi o rekonstrukcje dawnych organizmów żywych, ale przecież tak samo film wpływa na postrzeganie bohaterów powieści*, podobnie film czy obraz -- sprawiają, że tak, a nie inaczej "widzimy" historię). Lecz także ci świadomi, nawet jeśli starają się czasem wpływ ikonografii zlekceważyć, to przecież zwykle mu ulegają... Skuteczny ten drapieżnik.

-----
*) Sam pamiętam, jak zasugerowany Jerzym Hoffmanem byłem przekonany, że Helena Kurcewiczówna była blondynką...

Reblog this post [with Zemanta]

wtorek, 16 marca 2010

L4

It is a most extraordinary thing, but I never read a patent medicine advertisement without being impelled to the conclusion that I am suffering from the particular disease therein dealt with, in its morst virulent form. The diagnosis seems in every case to correspond exactly with all the sensations that I have ever felt.
Jerome Klapka Jerome Three Men in a Boat to say nothing of the dog!, Penguin Books 1994

Trzech panów w łódce chyba wszyscy znają*? Sam notuję, trochę na odtrutkę, bo z przykrością zauważam, że nie dość iż jestem na L4, to ten stan zaczyna mi się jeszcze podobać...

---
*) Na wszelki wypadek, bardzo swobodnie tłumaczę: To niesamowite, ale nigdy nie czytałem reklamy środka medycznego, nie dochodząc do wniosku, że cierpię na właśnie tę chorobę, do której zwalczania jest on przeznaczony, i to w jej najzłośliwszej postaci. Diagnoza wydaje się odpowiadać dokładnie wszystkiemu temu, co sam czuję.


Reblog this post [with Zemanta]

piątek, 12 marca 2010

Zmartwienia admirała

Seydlitz moored in harborImage via Wikipedia

Zanim opuścił Seydlitza [PAK: krążownik liniowy Seydlitz], Hipper wezwał Ericha Readera, swojego szefa sztabu i przedstawił mu swoje obawy, związane z objęciem dowództwa przez kontradmirała Friedricha Boedickera:
"Wiesz, że jestem wielkim miłośnikiem muzyki, mam na myśli dobrą i wyrafinowaną muzykę," zaczął Hipper. "Jestem zwłaszcza miłośnikiem Ryszarda Wagnera, zwłaszcza Lohengrina! Nasza orkiestra... jest teraz w swojej szczytowej formie."
"Rzeczywiscie tak jest, Wasza Ekscelencjo. Dołożymy wszelkich starań by tak pozostało--"
"Z pewnością mam taką nadzieję, gdyż muzyka jest najlepszą formą odprężenia, jaką mamy na pokładzie. To czego się obawiam, to to, że podczas mojej nieobecności może się ona pogorszyć--"
Hipper zamilkł... Po chwili Reader odważył się [zapytać]: "Dlaczego miało by się coś zmienić?"
Hipper podskoczył z krzesł, krocząc tam i z powrotem wygadując się:
"Boedicker nic nie wie o muzyce. Jego gust ogranicza się do pruskich marszy, słodkich walcy i kończy się na Zemście Nietoperza. Jestem pewien, że doprowadzi naszą orkiestrę do upadku, mówię ci!"*
...[Ale] zakończył wybuchając śmiechem. "W końcu, niedługo wracam. Często im pokazywałem, gdzie skrzypce grają źle!"

Robert K. Massie Castles of steel, Jonathan Cape 2004 (wyraźnie cytując wspomnienia Ericha Raedera)
---
Żeby nie sprawiać trudności wyjaśniam -- sama sytuacja w pewien sposób mnie bawi. Admirał, wojna światowa, przed i za krwawe zmagania, a tu troską się otacza orkiestrę... Jakoś to nie pasuje, nawet jeśli się pamięta o skutkach bezczynności marynarki, czyli o buncie w Kilonii w 1918 roku. Tak więc Franz von Hipper mnie bawi, podobnie jak bawi mnie Winston Churchill, który wśród obowiązków premiera w czasie II wojny światowej znalazł czas, by troszczyć się o liczebność stada małp na Gibraltarze.

Ale można też na to spojrzeć inaczej -- bo przecież wszyscy jakiejś rozrywki potrzebują. W o wiele bardziej ponurych czasach i miejscach pojawiają się wspomnienia o tworzeniu orkiestr, grup teatralnych, kabaretów.

A swoją drogą, w Polsce pojmujemy niemieckość, jako coś łącznego, gdzie Wagner występuje obok pruskich marszów, jako jeszcze jeden wyznacznik, a wszysttko się razem doskonale uzupełnia. Tymczasem proszę -- pochodzący z Bawarii Hipper (dość wyjątkowy przykład kariery w Keisersmarine) utożsamia się z muzyką Wagnerem, ale pruskie marsze... brrr... to coś dla niego obcego, dowodzącego złego smaku.

---
*) Before leaving Seydlitz, Hipper summoned Erich Reader, his Chief of Staff, and described one of his worries about turning over to command to Rear Admiral Frierdrich Boedicker:
"You know I am very fond of music, I mean good and refined music," Hipper began. "I'm particular fond of Richard Wagner, particularly Lohengrin! Our band... is at the top of its form just now."
"Indeed it is, Your Excellency. We will take the greatest care to see that it remains so--"
"I certainly hope so, for music is perhaps the best form of relaxation I get on board. What's worrying me is that there might be a change for the worse during my absence--"
Hipper lapsed into silence... After a time Reader ventured: "Why should there be any change?"
Hipper jumped from his chair, strode up and down and blurted out:
"Boedicker knows nothing about music. His taste runs to nothing but Prussian marches, treacly waltzes and bits out of Fledermaus. I'm sure he'll be mucking up my whole band -- mucikng it up, I tell you!"
...[But] he ended up bursting out laughing. "After all, I'll soon get them right again. I've often had to show them myself when the fidles were going wrong!"


Reblog this post [with Zemanta]

środa, 10 marca 2010

Nazywam się PAK

Patrząc za okno, widzę, że mój kalendarz pozostaje proroczy w swoich fotografiach polskiej przyrody. Marzec -- a za oknem bywa (choć nie dominuje, ot, tylko tu i ówdzie) śnieg. Gorzej, że równie prorocze nie są moje wpisy-plany, umieszczone pod datami. 5, 8, 9, 10 i 13 (a zapewne i 12) marca -- skreślam (siła wyższa, bezsiła niższa). Skreślam z różną siłą żalu, czasem w poczuciu, że tak lepiej, czasem wciąż nie mogąc się pogodzić...

Nadmiar czasu pozwolił mi na lektury. "Nostromo" Josepha Conrada okazało się trochę nazbyt oczywiste, podobnie jak "Castles of steel" Roberta K. Massiego (ale obie książki już czytałem, zresztą czytałem więcej o I wojnie światowej na morzu, co ma duże znaczenie w przypadku "Stalowych zamków"). W "Stalowych zamkach" pozostaje jednak wiele anegdot, w których się rozsmakowuję. (Za to media, po chwilowym odcięciu, nie przyniosły niczego zaskakującego, może tylko parę informacji, które wywołały uśmiech na mojej twarzy. Jednak czasem jest to uśmiech politowania... Morał stąd aż nazbyt prosty, że nie warto o doniesienia codzienne dbać. Choć ten brak dbałości uderza w model 'człowieka politycznego', który się interesuje światem wokół siebie i stara się na niego wpływać.)

Może najbardziej zaskakujący bywa Józef Hen z Dziennikiem na nowy wiek (i wcale nie chodzi o to, że młodym warto przypomnieć, że "dziennik" to słowo określające blog w epoce przedinternetowej), który pyta (m.in.), czy Witold Gombrowicz obierał ziemniaki. I odpowiada -- nie, nie obierał.

Ale wróćmy do anegdot na koniec -- "Castles of steel" -- kontradmirał Reginald Hall, kierujący wywiadem marynarki, wspomina:

Pewnego razu, jak pamiętam, zostałęm posłany przez Churchilla bardzo późno w nocy. Chciał ze mną przedyskutować pewien punkt. [...] Wiedziałem tylko, że nasze wizje są zupełnie przeciwne. Spieraliśmy się przez jakiś czas. Wiedziałem, że mam rację, ale Churchill był zdecydowany by doprowadzić mnie do swojego punktu widzenia i wciąż argumentował w sposób, jak najbardziej błyskotliwy. Było już dawno po północy, a ja byłem śmiertelnie zmęczony, ale nic nie wydawało się męczyć Pierwszego Lorda*. Wciąż mówił, a ja wyraźnie nabierałem dziwnego wrażenia, że chcoaiż to zupełnie przeciwne mojej woli, wkrótce zgodziłbym się ze wszystkim co powiedział. Ale jakaś cząstka mnie wciąż protestowała i przywoływała scenkę z pękniętą skorupą z Kima Kiplinga, [tak więc] zacząłem mruczeć do siebie: "Nazywam się Hall, nazywam się Hall..."

Nagle przerwał, spoglądając na mnie spod zmarszczonych brwi. "Co tam mruczysz do siebie?" zapytał.

"Mówię," odparłem, "że nazywam się Hall, ponieważ jeśli posłucham cię dłużej, będę przekonany, że to nazywam się Brown."

"Więc nie zgadzasz się z tym, co powiedziałem?" Śmiał się serdecznie.

"Pierwszy Lordzie," odparłem, "nie zgadzam się z ani jednym słowem z tego, ale nie potrafię się z tobą kłócić. Nie wyćwiczyłem się w tym."

Tak porzuciliśmy temat, a ja wróciłem do łóżka.**




Zresztą ta anegdotka jest ciepła. Znam dwóch panów, którzy potrafią "przekonywać" wywołując u słuchacza zmęczenie wielogodzinnymi perorami (oczywiście wykorzystując przy tym autorytet -- gdyby go nie mieli, rozmówca po prostu wstałby i wyszedł). Po paru godzinach większość słuchaczy podpisuje się pod prawie wszystkim, byle mieć spokój, licząc już tylko na ich kiepską pamięć. Churchillowi przynajmniej można było powiedzieć to w twarz, budząc jedynie serdeczny śmiech. Cóż, młody był, i wśród sprzecznych uczuć, które budził (to potrafiła być osobowość także nieznośnie barwna i romantyczna, zwłaszcza gdy uwzględnimy, że pełniła rolę znaczącego ministra w czasie wojny), wcale liczne były "zakochania się" w nim -- tak określa się na przykład podejście Jacky Fishera, prawie czterdzieści lat starszego reformatorskiego admirała.

Pozostaje mi życzyć Wam spotkań z ludźmi przekonującymi argumentami, a nie wytrzymałością w mowie. I sił. Na wszystkie zamiary!

---

*) Dobra forma Churchilla wynikała częciowo z jego trybu życia -- wstawał, albo raczej, budził się, by zjeść śniadanie w łóżku o ósmej rano, a pracował do godzin nocnych (nie wykluczam, że odpowiedni fragment kiedyś przytoczę na blogu). No dobrze, to trochę mało na dobrą formę, ale zasadniczo on tak pracował -- późno wstać, leniwie rozpocząć dzień, za to trwać na posterunku do drugiej-trzeciej w nocy. Nie każdy był do tego przyzwyczajony.

**) Rear Admiral Reginald Hall, Director of Naval Intelligence:

Once, I remember, I was sent for by Mr. Churchill very late at night. He wished to discuss some point or other with me – at once. […] I only know that his views and mine were diametrically opposed. We argued at somelength. I knew I was right, but Mr. Churchill was determined to bring me round to his point of view and he continued his argument in the most brilliant fashion. It was long after midnight and I was dreadfully tired, but nothing seemed to tire the First Lord. He continued to talk and I distinctly recall the odd feeling that, although it would be wholly against my will, I should in a very short while be agreeing with everything he said. But a bit of me still rebelled and recalling the incident of the broken shard in Kipling’s Kim, I began to mutter to myself: “My name is Hall, my name is Hall…”

Suddenly, he broke off a look frowningly at me. “What’s that you’re muttering to yourself?” he demanded.

“I’m saying,” I told him, “that my name is Hall because if I listen to you much longer I shall be convinced that it’s Brown.”

“Then you don’t agree with what I’ve been saying?” He was laughing heartily.

“First Lord,” I said, “I don’t agree with one word of it, but I can’t argue with you. I’ve not had the training.”

So the matter dropped and I went to bed.


Reblog this post [with Zemanta]

poniedziałek, 8 marca 2010

Ech... seksista

Ciałko niewieście ku wejrzeniu i dotknięciu jest najrozkoszniejsze, subtelniuchnej barwy ślicznej, skóra na nim piękna a snąca, głowa ozdobna, warkocz ochędożny, włosy miękusienieczkie, snące i odbłuż, kształt oblicza wdzięczny, poźrzenie wesołe, lice ze wszystkich najśliczniejsze, szyja bieluczka, czoło wysokie, szyrokie, pobłyskujące się, oczy ma czerstwiejsze, jaśniejsze, weselsze i wdzięczniejsze, brwi nad nimi pięknie zatoczone, jako dwa sznureczki kunsztownie ułożone, porządnie a przystojnie od siebie odsadzone, z których środka nosek wychodzi równiusienieczki i kształtowny, pod którym usta rumieniuchne, z subtelniuchnemi wargeczkami kształtnie a wdzięcznie złączone, z których gdy się trosiuchnę uśmiechnie, ząbeczki się ukazują, gęściuchno a równiuchno usadzone, śliczniejsze na kość słoniową, których jest mniejsza liczba niż u męża, a to przeto iż nie tak odjezdna i nie tak obmowna.
Przekład rozprawy Korneliusza Agryppy O ślachetności i zacności płci niewieściej, pióra Mikołaja Wirzbięty, Kraków 1575 (za Julian Tuwim Cicer cum caule, czyli groch z kapustą, ISKRY 2006)

niedziela, 7 marca 2010

Zamiast

Mam przed oczami ludzi, którzy opowiadali mi, jak to gromadzili się po domach, rozkładali szaty kapłańskie na ołtarzu i czytali mszę z książeczki albo z własnych kartek, a miejsce przeistoczenia wypełniali ciszą, bo nie było wśród nich kapłana. Na krześle stawiali krzyż i podchodzili do spowiedzi. Kiedy się nad tym zastanawiam, nie mogę zrozumieć, że pomimo braku tych pewnych źródeł uzdrowienia (Eucharystii, spowiedzi), oni stali się, wyrośli na prawdziwych chrześcijan. Przychodzi mi czasem wstydzić się za siebie, że tak mało staję się chrześcijaninem, bo za bardzo żyję tym, że się nim urodziłem.
Ks. Rafał Lar Każdego dnia staję się księdzem... w Kazachstanie, Z Tej Ziemi (Śląski Kalendarz Katolicki na rok 2010).

sobota, 6 marca 2010

Umysł geniusza, a umysł inżyniera

To nie był umysł marzyciela i geniusza, jak [PAK: Jacky] Fishera, którego idee obejmowały całe spektrum spraw marynarki. Umysł Jellicoe był praktyczny, realistycznym umysłem inżyniera. Fisher pytał: Dlaczego? i Dlaczego nie? Jellicoe pytał: Jak? i Ile?*
Robert K. Massie Castles of steel, Jonathan Cape 2004

---
*It was not the mind of a dreamer and genius like Fischer, whose ideas ranged across the whole spectrum of naval affairs. Jellicoe's was the practical, realistic mind of engineer. Fisher asked Why? and Why not? Jellicoe asked How? and How much?


Reblog this post [with Zemanta]

poniedziałek, 1 marca 2010

Z przypisu

Rozległa wiedza Widenmanna pochodziła z sieci drobnych szpiegów, głównie Brytyjczyków opłacanych przez Niemcy, działających wokół brytyjskich baz morskich. Ich istnienie zostało odkryte trzy lata wcześniej, ale zgodnie z klasyczną procedurą kontrwywiadowczą, pozwolono im działać dalej, gdyż, jak realistycznie zauważył Churchill, "inni, o których mogliśmy nie wiedzieć, mogliby zając ich miejsca. W przypadku większości pozotawionych," Churchill twierdził dalej, "czytaliśmy ich meldunki, które regularnie przesyłali do swoich płatników w Berlinie. Dotąd nie mieliśmy nic przeciwko temu, by niemiecki rząd wiedział, iż marynarka prowadzi wyjątkowe akcje zabezpieczające. Ale przyszedł czas, by opuścić kurtynę. ... Na jedno moje słowo, Minister Spraw Wewnętrznych pochwycił tych wszystkich małych zdrajców, którzy za kilka funtów miesięcznie sprzedawali swój kraj."*
Robert K. Massie Castles of steel (przypis), Jonathan Cape 2004

Że szpiegomania w różny sposób nas otacza, czy może otaczała, gdy wciąż się mówiło o agentach, czy informatorach, to samo postępowanie Churchilla (Winstona, który w tym czasie, czyli w roku 1914, odpowiadał za marynarkę wojenną) nie powinno dziwić -- od wywiadu i kontrwywiadu jesteśmy już chyba w Polsce specjalistami mimo woli.

A jednak nieco mnie zdziwiło. Może nie tyle postępowanie, co przyznanie się do niego. Bo gdzieś w środku wierzę, że między popędami, by tak czy inaczej postąpić, a działaniem, powinien pośredniczyć rozum. Tak, jak w tym przypadku. Tymczasem wciąż spotykam sytuacje, gdy go brak. Spalone akcje wokół obserwowanych agentów, czy skandali korupcyjnych -- by być bliżej tematu podjętego przez Massiego; czy próba zablokowania wydania książki Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego, by być trochę dalej tematu, a bliżej czasu obecnego.

---
*) Widenmann's extensive information came from a network of minor spies, mostly British in German pay, operating in and around British naval base. Their existence had been discovered three years earlier but, in a classic counterintelligence procedure, they were allowed to continue because, as Churchill realistically put it, "other of whom we might not have known would have takien their place. Left at large," Churchill continued, "we read their communications which we [then] regularly forwarded to their paymasters in Berlin. Up to this point, we had no objection to the German government knowing that exceptional precautions were being taken by the navy. But the moment had now come to draw down the curtain. ... On a word from me, the Home Secretary laid by the heels all thee petty traitor who for a few pounds a month were seeking to seel their country."

Reblog this post [with Zemanta]