wtorek, 27 kwietnia 2010

Celność

Przy lada okazji wschodzi u nas brzydki chwast naszego życia umysłowego: szowinizm. Dziwnie nie umiemy zachować miary: to pomiatamy tym, co nasze, okazujemy jakąś przesadną nieśmiałość, to znów puszymy się diabli wiedzą z czego i wynosimy dość pociesznie nad drugich.*
Tadeusz Żeleński (Boy) Flirt z Melpomeną (wieczór piąty i szósty), PIW 1964

---
Flirt z Melpomeną to jeden ze składników przekroczonego harmonogramu wydatków. Kupiłem ten egzemplarz (z dedykacją dla pierwszego właściciela, który wystrzelał go z KBKS z wynikiem 62/70) na dworcu w Katowicach zachęcony przez Józefa Hena (Dziennik na nowy wiek). I dobrze, że zachęcony, nawet jeśli senność współpasażerów nie pozwoliła mi dokończyć lektury w pociągu...

---
*) Dokończenie fragmentu, choć bez niego jest chyba lepszy, a przynajmniej lepiej oddaje to, co mi się u Boya podoba. Ale dokończenie wyjaśnia.
Niedawno ubawiliśmy się pewnym aktorem, który, przyjechawszy pierwszy raz do Paryża i odwiedziwszy Komedię Francuską, napisał kilka felietonów druzgocących ten teatr za to, że grają tam w innym stylu i deklamują wiersz inaczej, niż on do tego nawykł w Krakowie i w Łodzi. To mniej więcej tak, jakby ktoś orzekł, że najmniej religijnym narodem na świecie są Żydzi, bo siedzą w bożnicy w kapeluszach. W innym znów felietonie z Paryża czytaliśmy zdanie, że w Warszawie grywa się Caillaveta i Flersa “bardziej po francusku” niż w Komedii Francuskiej…
(PS.
Ale nie, widzę, że muszę wyjaśnić. Tadeusz Żeleński nie narzeka, że u nas bylo gorzej w teatrze. Bynajmniej. Mówi, że jest po prostu inaczej, inne rzeczy się ceni, innych (trochę) talentów to wymaga. I że należy zdawać sobie sprawę z tych różnic, a ze specyfiki nie robić, ani powodów do przesadnej dumy, ani do przesadnego wstydu.)
---
A może jeszcze? (Bo o mały włos, mielibyśmy "Partię Dulskich".)
Ale, na miłość boską, toż nie wszystko, co się trochę odleży, musi być zaraz polskie, święte, zacne, złote, prawe itd. Schowajmyż te łezki na godniejsze okazje. Już nam kazano niedawno wielbić złote, proste, pokorne polskie serca pp. Wistowskiego, Pagatowicza, Fikalskiego, Fujarkiewicza etc. Idąc tą drogą, dojdziemy wkrótce do tego, że za sto lat będziemy się rozczulać nad złotym, kochanym, naiwnym polskim sercem państwa Dulskich, panny Maliczewskiej i Żabusi. Czy nasza polskość jest doprawdy tak wątła, że trzeba ją forsownie “krzepić” takimi kordiałami? Czy jej rodowody są tak ubogie, że trzeba nam je dołgiwać taką parantelą? I czy konieczne jest nam do zdrowia moralnego powtarzać sobie, co dzień z panem Zagłobą, że pośród wszystkich nacyi Pan Bóg naszą szczególnie przyozdobił?

piątek, 23 kwietnia 2010

Z delegacji, czy jak to nazwać?

Gdańsk mnie jakoś omijał. Może powinienem napisać odwrotnie -- że to ja omijałem Gdańsk, ale ta wersja z dwóch względności ruchu obiektów względem siebie, zakłada jakąś celowość z mojej strony, której przecież nie było. Czy zaś Gdańsk postępował celowo, tego mi nie sądzić. Było raz już blisko, ale może właśnie dlatego, że to był sierpień roku 1980, to jakoś zabrakło dziesięciu, czy dwudziestu kilometrów.

Ale w końcu kursy się przecięły zrządzeniem siły wyższej, ba! sektorowo najwyższej, czyli Ministerstwa. Zanim jednak decyzja Ministerstwa zamieniła się na moja fizyczną obecność w Gdańsku, spotkała mnie do Gdańska droga.

Polska zza okien pociągu zaskoczyła mnie. Pozytywnie, choć nie bez zastrzeżeń. Zwykle jeżdżę na północ najwyżej do Warszawy, więc zupełnie nie doceniam polskich równin, tak podobno dla naszego krajobrazu charakterystycznych. Zaskoczyły mnie one otwartymi przestrzeniami nieba. Ale też i tym, że aż tak wiele ich nie było -- otwierały się przede mną i krajobrazy mi obce -- a to farma wiatraków, a to wzgórza windowsowskie, piękne jak z pulpitu...

Po drodze sporo się robi na Euro 2012 -- Stadion Narodowy, tory i stacje (zwłaszcza na północ od Warszawy, a skutki w opóźnieniu kursowania PKP już sobie wliczyła w informację kolejową), mury obronne (w Gdańsku odnawiane, jakby historyczne centrum obawiało się inwazji pseudokibiców; a i w podejrzanie dobrym stanie w Malborku) -- Polska nam piękną może być, gdyby tylko lepszy stan pociągowych toalet...

Gdańsk zwiedzałem z rana i z wieczora, co specyficznym świetle stawiało Długi Targ i Neptuna, a poza tym zamykało przede mną sklepy i muzea. Finansowo zdecydowanie było to stawianie dobre, a i tak przekroczyłem harmonogram wydatków. Z punktu widzenia widza-zwiedzacza, dobre to nie było. Ale może, z całym nieprzygotowaniem, otwierało inne perspektywy? Spacery od dworca do Sołdka i od Sołdka do dworca (tyle, że raz zostawiwszy go na drugim brzegu, a raz nie), herbata jesienna* (choć może na pogodę lepsza byłaby zimowa, z procentowym miodem, zamiast zwykłego), Bazylika Mariacka (świeży pochówek Macieja Płażyńskiego przyciągnął mnie, niby fotograficzną pszczółkę, morzem kwiatów -- Polska pochowała prezydenta, a teraz zostało regionom chowanie ich zmarłych, często faktycznie bliższych i bardziej przeżywanych) pociągająca bardziej rozmiarami niż pięknem, mimo szlachetnej bieli wnętrz.

Hotel? Cóż, wiedziałem ile zapłacę (albo raczej: ile zapłacimy, bo funduje go Ministerstwo utrzymywane z Naszych podatków, za który to udział w moich kosztach serdecznie dziękuję), więc mogę jedynie dodać, że swoją cenę pokoju nosił godnie i zachęcał do ruchu prawie jak PKP, oferując wypożyczenie rowerów, kijów do nordica, czy udostępnienie salonu fitness. Nie wiem, czy to pociecha, czy nie, że nie korzystałem, zbytnio ściśnięty między przyjazd, wyjazd i sprawę zawodową do załatwienia**.

I dopiero na zakończenie wizyty, gdy skończyły się obowiązki i doby hotelowe, zdobywałem forty, które nadal służą chemii. Niegdyś artyleryjskiej i niszczycielskiej, dziś edukacyjnej. I które wreszcie pozwalały dojżeć morze, nasze morze, wygądane wciąż.


A potem powrót. 10 godzin gniecenia się w pociągu, bardziej zdezelowanym niż poprzedni. Wśród nocy, a więc bez licznych widoków, bez lektury, wśród nieczytającego towarzystwa. Pozdrawiam, próbują się nieco odwiesić i dojść z sobą do ładu.

---

*) Korzenna, z miodem, cytryną i pomarańczą. Podobną piłem kiedyś w rodzinnym mieście, ale różniły się średnicą naczyń, w którym je podano (w Gdańsku bardziej przysadziste -- szeroki i niski kubek, podczas gdy u mnie w kielichu wysokim), oraz porą roku, bo moja zimowa odpowiadała gdańskiej wiosennej, a gdańska zimowa pozostała bez odpowiednika, co niestety nie przekłada się na trzeźwość przeciętnego przechodnia.

**) Skądinąd bardzo ciekawą, ale że częściowo pofuną to muszę się gryź w palce, nim wystukając, co nie trzeba. Może innym razem, nie wprost, aluzjami?

Reblog this post [with Zemanta]

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Piekło?

Nie ma piekła
dla tych, którzy wierzą,
że jest piekło,
ale jest dla tych,
którzy myślą, że go nie ma.

Zen codzienny — Czesław Miłosz Przekłady poetyckie, Znak 2005

sobota, 10 kwietnia 2010

Nie zaniedbuj

Nigdy, nigdy
nie zaniedbuj swego życia,
choć trwa krótko:
to życie, ulotne,
jest jedyne, jakie masz na własność.

Zen codzienny, z tłumaczeń Czesława Miłosza — Czesław Miłosz Przekłady poetyckie, Znak 2005

środa, 7 kwietnia 2010

Drobiazgi

Wyjątek z listu nadesłanego “Kurierowi Warszawskiemu” w r. 1826 (nr 4):

Tak mało wychodzi teraz książek polskich, iż jest prawie zbrodnią literacką i tym jeszcze kazać w składach czekać na mule, i tym sposobem rozszerzać postrach od mowy polskiej. Przejęty tą prawdą, kupuję i czytam to wszystko, co tylko zrozumieć mogę. Wierszów tylko nie czytam, bo mi życie miłe, a wyczytałem w pewnych lekarskich radach, że poezja romantyczna rodzi skłonności do apopleksji…

Julian Tuwim Cicer cum caule, ISKRY 2006

Ja tylko tak… ten… tego… ostrzegam…

***

Spotykam dzisiaj kolegę. I narzeka. Że nic się nie dzieje. Że dziury coraz większe, budynki coraz bardziej zaniedbane. A przede wszystkim:
-- Byłeś w Bytomiu?
-- Byłem.
-- Zaniedbane elewacje…
-- Byłem i to robi wielkie wrażenie. Złe… Nie… niejednoznaczne. Bo budynki ładne, zabytkowe, ale opuszczone, brudne, zaniedbane…


Mogłem polemizować (polemizowałem, bo widzę firmy i firemki, które próbują coś rozkręcić, zresztą obaj z kolegą znamy takich biznesmenów), ale Bytom… Tak, to jest argument. Byłem dwa tygodnie temu i ciągle się to kołacze w mojej pamięci.

***

Jeśli wrogowie cię chwalą — powinien był zreflektować się premier Miller — to znaczy, że popełniłeś błąd.
Józef Hen Dziennik na nowy wiek, WAB 2009

(Hen w ogólności racji nie ma – przynajmniej moim zdaniem, bo czasem, zwłaszcza w polityce, interes bywa wspólny, ale w szczególności potrafi ją mieć. (Jak i w tym przypadku.))

***

Jadę w Lany Poniedziałek tramwajem. 4:40. Do tramwaju wpada młody chłopak (z kolegą) i skanduje:
-- Śmierdziele, śmierdziele!
Po czym zwraca się do kolegi:
-- No jak, wysiadamy?
I wysiedli.

Aż dość sadystyczny pomysł na walkę z subkulturą pseudokibiców – należałoby ich nagrywać na video, a potem skazywać na oglądanie własnego zachowania przez kilka godzin dziennie…

***

Im dłużej się go słuchało, tym wyraźniej było widać, że istnieje ścisły związek pomiędzy jego niezdolnością do mówienia a jego niezdolnością do myślenia, mianowicie myślenia z pozycji innego człowieka. Nie można się było z nim porozumieć, nie dlatego, że kłamał, lecz dlatego, że otaczał go mur najlepiej zabezpieczający przed słowami i obecnością innych, a zatem przed samą rzeczywistością.
Hannah Arendt Eichmann w Jerozolimie, tłum. Adam Szostkiewicz, Znak 1998

***

Ale żeby nie było pesymisytcznie -- pięknie potrafi wiosną być!

czwartek, 1 kwietnia 2010

Dobroć

Dobroć nie jest stworzona, uczyniona ani zrodzona, jest natomiast rodząca i rodzi dobrego, on zaś jako taki nie jest stworzony ani uczyniony, lecz jest zrodzonym dzieckiem i synem dobroci.
Mistrz Eckhart, za Józefem Tischnerem Spór o istnienie człowieka, Znak 1999