Warszawa. Kontrolnie. Ot, czy syrenki nie ukradli jeszcze na złom. (Nie, nie ukradli.) Czy Złote Tarasy mają finansowanie. (Szeptem konfidencjonalnym: “Proszę pana! A to podobno własność jakiegoś bogatego nowojorskiego Żyda!”) Czy pociągi jeżdżą punktualnie. (Konduktor: “Bo na naszej kolei to tak jest, że nie informują wcześniej, że jest remont…”)
Najbardziej w pamięć mi zapadło nawet nie deszczowe Krakowskie Przedmieście, nie Jesienne pląsy (jak sama nazwa wskazuje — herbata), ale Zachęta.
Nie chodzi o wyjęte z magazynów dzieła (Siusiu w torcik), które czasem irytowały przeszłą aktualnością (a czasem zadziwiały wprost przeciwnie — aktualną bezczasowością).
Nie, nie wystawy same w sobie, choć dokumentacje Muzeum – performance taneczny Zorki Wollny (Spojrzenia 2009), gdzie pozornie normalny ruch zwiedzających stawał się tańcem, była inspirująca.
W pamięć zapadła mi atmosfera przechadzania się wśród wideoinstalacji, wyciemnionych pokoikach, z ciężkimi zasłonami przy wejściu, a czasem jeszcze systemem ciemnych korytarzy. Nieco duszne powietrze zamkniętej sali, mrok i wolne kroki niemal wyłącznie młodych ludzi, może bardziej snujących się, niż chodzących (a tym bardziej tańczących, choć kto wie?) wśród czarnych ścian i zasłon.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz