Przerywników dawno nie było – od czerwca. Po pierwsze dlatego, że nie dysponowałem nieopisanymi płytami DVD. Po drugie, jeśli dysponowałem nieopisanymi płytami DVD to zupełnie nie chciało mi się ich oglądać. Po trzecie, nawet jeśli dysponowałem nieopisanymi płytami DVD i je oglądałem, to nie widziałem sensu w ich opisywaniu. Choćby taka Partenope Jerzego Fryderyka Händla z Andreasem Schollem (w roli tytułowej Inger Dam-Jensen, Concerto Copenhagen poprowadził Lars Ulrik Mortensen, a reżyserował Francisco Negrin)… Scholl dobry, Dam-Jensen także, są przebłyski reżyserii, ale całość wydawała mi się jakaś byle jaka… Gesty dyrygenta były zdecydowanie ciekawsze od tego co na scenie (z wyjątkiem nielicznych przebłysków), wojna sprowadzona do gry o krzesła upiornie infantylna, a prowadzenie kamer dla telewizji tyleż ciekawe, co nadające realizacji posmaku amatorstwa.
Inger Dam-Jensen jako Partenope, któryś z zalotników przerażony ukrywa się z za stołem.
Szkoda… bo zupełnie zwariowana Partenope* zasługiwała na więcej. Przede wszystkim zasługiwała na lepszą reżyserię.
***
Na reżyserię nie narzekam tak bardzo w Dydonie i Eneaszu Henry Purcella z Royal Opera House (Sarah Connolly jako Dydona, Lucas Meachem jako Eneasz, Orkiestrą Osiemnastego Wieku dyryguje Christopher Hogwood).
Sarah Connolly jako Dydona, Lucy Crowe jako Belinda.
A tu można sobie lepiej obejrzeć Lucy Crowe (Belindę).
Co prawda spektakl jest bardzo statyczny – bohaterowie się wolno przemieszczają po scenie, by w posągowych pozach śpiewać (trochę to próbuje równoważyć balet), ale kamery są już prowadzone dobrze, oszczędnym ruchom towarzyszy godnie oszczędna scenografia, a i cała opera jest krótsza.
Nie, Eneasz (Lucas Maechem) nie wykręca ucha Dydonie (Sarah Connolly), a jedynie pieści jej włosy…
Nie będąc więc porwany fascynującą realizacją, słucham i oglądam ten spektakl z przyjemnością. Zresztą, czegóż chcieć więcej – dobra obsada (owszem, prawie do każdej roli mogę podać lepsze nazwisko… ale nie przesadzajmy z wymogami), reżyseria i choreografia (Wayne McGregor) nie odrzucające od ekranu, oraz sam Purcell, z którym na DVD miałem jakieś problemy dotąd (czyżby opera zbyt krótka na takie wydania?).
Sara Fulgoni, jako Czarownica.
Najbardziej awangardowa rzecz w tym spektaklu – wdzianko “Wiedźm” nr 1 i 2 (Eri Nakamura i Pumeza Matshikiza).
Myślę, że akurat balet może być najbardziej kontrowersyjny… Zresztą, pamiętam sprzed lat na półamatorskie (studenckie) wykonanie Dydony i Eneasza, gdy to zrobiono coś z niczego – przy całej prawności, tej magii teatru wyczarowanej czasem z kawałka papieru, czy sznura (z wielkim dodatkiem wyobraźni realizatorów) tu trochę brakuje.
---
*) Zwariowana: wszyscy kochają się w Partenope (Inger Dam-Jensen), która kocha się zasadniczo kocha się Arsace (Andreas Scholl), ale i pozostałe zaloty sprawiają jej przyjemność, nawet jeśli zalotników, jak Arminda odrzuca. Na dwór Partenope przybywa Rosmira, dawniej ukochana Arsace, wciąż go kochająca – tu jednak udaje księcia Eurymine i również udaje zaloty do Partenope. Po przerywniku wojennym (inny zalotnik – Emilio – stara się zdobyć Partenope z pomocą wojska, oczywiście wojska na scenie nie ma… są krzesła…) komedia się zagęszcza, bo Euryimine chce by Arsace się bił z obrońcą miłości Rosmiry. Arsace nie chce, bo jak tu z kobietą się pojedynkować – że jedynie on wie, iż to kobieta grozi mu oskarżenie o tchórzostwo. W końcu, przymuszony do walki stawia warunek – owszem, będzie się bił, ale oboje przeciwnicy odsłonią piersi. Czego oczywiście Eurymine zrobić nie może, bo się zdekonspiruje… Kończy się więc wszystko dobrze – Partenope zostaje z wiernym Armindą, a Rosmira (ujawniona) z Arsace.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz