czwartek, 9 grudnia 2010

Czechofilia

Kiedy przez kilka minut przeżywamy odrobinę wspólnej przyjemności, od razu widać, czym dla nas, czechofilów, są Czechy.
Są jak deser, jak bita śmietana, jak polewa czekoladowa, której nie sposób się oprzeć.
Są jak kobieta dla drag queen.
Są tą częścią naszej osobowości, której nie mamy.
Tęsknimy do niej. Szukamy, ale w Polsce z wielu powodów nie możemy jej znaleźć.
Każdy z nas ma w głowie jakiś czeski dowcip, scenę z filmu lub zachowanie, które przytacza na dowód tego, jak Czesi się od nas różnią.

Mariusz Szczygieł Zrób sobie raj, Czarne 2010

---
Kartkuję z zainteresowaniem (książką dysponuję przelotnie…) i przypominam sobie swoją własną historię z Czech:

Był grudzień. Wracaliśmy z delegacji przez Czechy do Polski. Plan zakładał nocleg w Czechach, gdyż droga była zbyt długa, by przejechać ją bez zatrzymywania. Zarezerwowaliśmy pokój w czeskim hoteliku. Niestety… jak to w grudniu – spotkały nas zawieje śnieżne, dojazd się opóźnił poza czas pracy pani-gospodyni hotelu. Kolega sięgnął więc po komórkę na jakimś parkingu przy stacji benzynowe, kilkadziesiąt kilometrów od czeskiej granicy. Dodzwania się. Angielski i niemiecki, których znajomością hotel się szczycił, okazały się nieprzydatne. W użyciu pozostaje mieszanka polskiego, czeskiego i ratunkowego języka tej części Europy – rosyjskiego. Słyszymy instrukcję dla spóźnionych turystów, pani gospodyni, dojeżdżającej z pobliskiego miasteczka: „Nie dojedziecie na czas? A to wam zostawię klucz przy drzwiach, koło kwiatów, sięgnijcie i otwórzcie sobie hotel. Wyjedziecie przed moim powrotem? To wrzućcie z powrotem klucze do skrzynki na listy. A śniadanie zostawiłam w lodówce! Miłego pobytu!”

I jak tu nie lubić Czechów?