środa, 24 lutego 2010

Na marginesie niedawnej lektury

Odkładam na półkę Mieszka II Gerarda Labudy (Wydawnictwo Poznańskie 2008), gdzie autor zaskakująco dużo miejsca poświęcił rządom Kazimierza Odnowiciela. Zaskakująco, ale nieprzypadkowo – czasy Mieszka II i Kazimierza Odnowiciela są słabo znane (poniekąd dlatego mnie interesują), co wynika ze szczupłości źródeł opisujących czasy wielkiego kryzysu państwa przypadającego na czasy Mieszka II, ale i początek panowania Kazimierza Odnowiciela. Szczupłe źródła sprawiają, że wątpliwości i fakty łączą oba te panowania.

Ten kryzys… Przemykamy się nad nim czytając o przeszłości. Chwalebne wojny Bolesława Chrobrego, a prawie zaraz potem koronacja Bolesława Śmiałego. I dziura. I chęć by tę dziurę lekceważyć. Pamięta się może o początkach klasztoru w Tyńcu, ale niewiele więcej.

***

Dlatego lektura przypomniała mi zdziwienie, gdy parę lat temu, zwiedzając katedrę w Arras, a w niej oglądając współczesną tablicę poświęconą historii chrześcijaństwa, nie znalazłem Mieszka I i chrztu w roku 966. Nie. Znalazłem Kazimierza (Casimir le Rénovateur) i wprowadzenie chrześcijaństwa do Polski w roku 1040.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Pokój, ale własny (może być z kuchnią)

Admiral John Fisher of the British Navy (1841-...Image via Wikipedia

All nations want peace, but they want a peace that suits them.
Admirał Sir John Fisher (za Robert K. Massie Castles of steel, Jonathan Cape 2004)

---
Tłumaczę: Wszystkie narody pragną pokoju, ale pragną takiego pokoju, jaki im odpowiada.

Reblog this post [with Zemanta]

środa, 17 lutego 2010

Jak odpowiadać przed komisją śledczą?

– Można, choć nie bez trudu, uzasadnić konieczność dla ciebie, ażeby Aecjusz zginął, lecz cóż mnie śmierć ta daje lub dała, lub dawała, lub była dawała, lub da, lub będzie dawać, lub dawałaby lub byłaby dawała?
– Popis swobody poruszania się wśród sprzęgnięć czasownikowych nie wypadł ci najlepiej.

Teodor Parnicki Śmierć Aecjusza

---
Że o aktualnościach nie chciałem pisać, zerknąłem do dawnych wypisów, gdzie wpadł mi w oko Teodor Parnicki, specjalista od przesłuchań, od którego pytający i odpytywani przed komisjami, mogliby się wiele dowiedzieć. Choćby tego, że nie zawsze zupa pomidorowa jest najważniejsza.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Drobiazgi

Właśnie wróciłem z Urzędu Miejskiego. Powód? Odebranie ‘awiza’ (awizo numer dwa, choć awiza numer jeden nie otrzymałem), pozostawionego przez gońca miejskiego, gdyż nie było mnie przez kolejne trzy dni w domu (oczywiście zdaniem UM, które dość nieszczęśliwie to sformułowało, bo ja w domu owszem, bywałem, ale nie w godzinach wizyt gońca). Oczywiście trzeba się stawić osobiście w UM by awizo odebrać, co nie jest najprostsze dla osób pracujących, gdyż UM jest otwarty zwykle od 7:00 do 14:30 (jeden dzień w tygodniu otwarty jest dłużej, właśnie dla osób pracujących – do 16:30; oczywiście otwarty jest budynek, bo biura już niekoniecznie…). Pytanie moje, jako obywatela, czy nie można by rozsyłać zawiadomień z urzędu pocztą? Na pocztę zwykle jest bliżej, pracuje też ona dłużej (moja lokalna od 7 do 20), a listonosze są lepiej obeznani z mieszkańcami.

Nie wykluczam, że problem tkwi w pieniądzach. Jakąś dekadę temu, znajoma wyrażała swoją złość na miejskie gazetki informacyjne (nie w moim miejscu zamieszkania), pełne pustosłowia i pochwał, a robione za jej, podatnika, pieniądze. Aż wpadła na znajomego, który zasiadał w komisji kultury (jako konsultant społeczny), który wyjaśnił, że sam za gazetką miejską głosował. Dlaczego? Bo Urząd był zobowiązany do zamieszczania ogłoszeń w prasie, a wydawanie własnej gazetki wychodziło taniej, niż kierowanie ogłoszeń do prasy regionalnej...

Taniej, ale czy lepiej? O skutku ubocznym, jakim było zwasalizowanie dziennikarzy wobec UM, nie warto wspominać.

***

U Adama Szostkiewicza na blogu dyskusja na temat nożowników i zamordowania policjanta w Warszawie. Przypomniała mi ona doświadczenie sprzed paru miesięcy, gdy to wszedłem do sklepu dla kibiców lokalnego klubu sportowego, ot, rozglądając się za koszulką (nie miałem nic przeciwko by dofinansować takim zakupem klub, nawet jeśli koszulki nie mógłbym nosić w miejscowościach, gdzie są inne kluby, konkurencyjne…).

Może domyślacie się, jak i ja się domyślałem, że w takim miejscu będzie sporo koszulek mniej lub bardziej klubowych, może jakieś regionalne, czy ogólnopolskie*? No to domyślacie się źle. Co prawda może jakieś koszulki klubowe były, ale większość towaru to koszulki i dresy (tych drugich więcej) z napisami typu JP, CHWDP**, życzeniami śmierci dla zdrajców i „psów”. Wyszedłem dość przerażony. Owszem, kibice mają własne zasady i ja dla nich przeciwnikiem nie jestem. Ale nie mogę do dzisiaj się pogodzić z tym przyzwoleniem na agresję. Na tak otwarte demonstrowani nienawiści. Gdyby pojawił się sklep ze strojami ozdobionymi napisami kierującymi nienawiść ku innym narodowościom, czy nawet mniejszością seksualnym, zapewne doczekałby się przynajmniej pikiety protestacyjnej. Ale przeciwko kibicom innych drużyn i policji?

(Rozumiem, że właściciele sklepu sobie kupili odpowiednie rolety, po kolejnym wybiciu szyby przez kibiców przeciwnej drużyny, i teraz na pomocy policji już im nie zależy...)

***

A chcecie pokibicować? Z przykrością obserwowałem polemikę na łamach Archeologii Żywej na temat wiarygodności rekonstrukcji twarzy Mikołaja Kopernika. Że jednak pojawił się odpowiedni wpis na łamach Archeowieści, czuję się z obowiązku referowania zwolniony.

(Może tylko zauważę dwie rzeczy. Pierwsza, czego szczęśliwie Wojciech Pastuszka na Archeowieściach nie poruszył, że w ruch poszły także argumenty polityczne. I druga – nieprzyjemnie zdziwiło mnie potraktowanie samego procesu rekonstrukcji jako swoistej czarnej skrzynki, na którego wyniki można się powoływać, ale już orientować się w nich niekoniecznie. (Tak, pamiętam, że obiecałem Torlinowi już dawno, że odgrzebię materiały na temat rekonstrukcji twarzy na podstawie twarzoczaszki. I nic – nie odgrzebałem, a to co pamiętam z referatów na ten temat ulatnia się coraz bardziej…))

---

*) Zdjęcie ze sklepu dla kibiców. Ale wrocławskiego.

**) Już dobrze nie pamiętam, ale mam nadzieję, że byli przynajmniej ortograficzni…

sobota, 13 lutego 2010

Hasanko miła, przybądź i daj nam piękny czas

Słów obcych, gdy można je zastąpić polskimi, należy oczywiście unikać. Ale tworzenie nowych nie zawsze daje dobre wyniki. Nie podoba nam się wprawdzie angielski „week-end” („łykend”, jak mówią pijacy) i radzi byśmy zastąpili go jakimś polskim odpowiednikiem ale…
Oto plon przedwojennego konkursu na spolszczenie „week-endu”:

Sobótka, wyraj, sobotnica, świątki, posobocie, świętówka, końcówka, potygodnie, wagary, dwudzionek, przedświątek, wypad, blak (?), przedświęcie, tygodniak, dwudniówka, słońcówka, marzenko, radośnik, kojnik, pozdrówko, słońcorad, przedświętówka, błogodzień, świętowczas, przedświętówka, błogodzień, świętowczas, potrudzie, wyjaźdżka, kwiatkówka, świątecznik, wylotka, sobotowywczas, sobotniówka, wykapka, kresówka, trudokres, zamiastówka, półtoradniówka, czasopęd, miłoczas, sobniedziela, wydech, potygodniówka, hasanka, turniedziela, turświęto, soboniówka, niedzielanka, swobódka, kontyg (?), wywczaśnik, wytchniówka, niedziałek, sobotnia, wypoczka, odzipka, odnowa, półtorak, uzdrowystyk, krestyg, dobówka, popracówka, wagarówka, preczwilej, wigiliada, dobromarsz, przewietrze, wyrólaba, zefirówka, pokrzepka, odświeżka, półświątki, dowsiciąg, wczasik, saturniak, naturzanka, letkulig, anglosobótka, gajówka, siedmiodniówka, pokrzepiówka, wyskok, przyrodowypoczynek, radojzda, wyjrzywako, dobo świątek, krajówka, świętoczynek, dnioraj, sobotnik, niedzielnik, Świątnik, świątecznik, oponiak, ozonówka, przyśnięcie, przyświątka.

W słowotwórstwie, jak w każdej twórczości, potrzebny jest talent, a czasem i natchnienie. Puszki twierdził, że natchnienie potrzebne jest nawet w geometrii. Ale, jak widać, ten stan błogosławiony nie towarzyszy autorom powyższych projektów. Strzeżmy się nowopotworów!

Julian Tuwim Cicer cum caule, czyli groch z kapustą, ISKRY 2006

----
Primo, nie zgadzam się z Puszkinem. Nie nawet geometria, a zwłaszcza.
Secundo, owszem, wiele tu słów, które rażą (nie tylko chodzi o Worda, który wciąż mi poprawiał sobotniówkę na Sobolówkę, czy rozdzielał świętoczas) schematyzmem (i w budowie i w treści – choćby ten dobromarsz…), zgrzytają w uszach i na języku. Ale parę rzeczy mi się nawet, nawet podoba, może nie jako słowo powszechnie używane, ale wzbogacenie słownika. Życzę więc Wszystkim miłego wyraju, potygodnia, radośnika, kojnika, pozdrówka, błogodnia, potrudzia, miłoczasu, wydechu, hasanki, niedzielanki, wypoczki, niedziałka, przewietrza, dnioraja, pokrzepki!

wtorek, 9 lutego 2010

Zamerdać psem

Michael Shermer, cycling enthusiast.Image via Wikipedia

Jak ewolucja sprawiła, że to w istocie ogon kręci psem, pokazał w 2007 roku włoski neurobiolog Giorgio Vallortigara i zaproszeni przez niego do współpracy weterynarze z Uniwersytetu w Baro, którym udało się wykazać, że psy merdają bardziej w prawo, gdy są zadowolone, a w lewo, kiedy kierują nimi negatywne emocje.
Michael Shermer Rynkowy umysł, tłum. Anna E. Eichler i Piotr J. Szwajcer, CIS 2009

---
1) Powiedz mi jak merdasz, a powiem ci co o mnie myślisz? E… Bobik tu nie zagląda, nie mam na kogo w tej mierze liczyć…
2) Jakoś od wczoraj wciąż wpadam na merdanie, czy jak kto woli kiwaniu ogonem. Rano, w artykule czytam o wpływie polityków na banki, że to tak: jakby ogon merdał psem (swoją drogą, akurat Michael Shermer odwołał się do tego samego wyrażenia, w zupełnie innym sensie), wczoraj w książce zaś pytanie retoryczne: jeśli wąż chce pokiwać swoim ogonem, to skąd ma zacząć? Aż brak osobistego doświadczenia w temacie merdania staje się krępujący…
3) Mam złą wiadomość dla Hoko -- podobnych badań nie tylko nie przeprowadzono dla kotów, ale na dokładkę autor twierdzi, że koty są wyjątkowo aspołecznym gatunkiem, nie to co ludzie, psy, szympansy, czy lwy. (Ale autor na kotach też się nie zna, tylko na rowerach i szczurach, dodam na pocieszenie dla wszystkich miośników kotów.)
4) Na wezwanie do zamieszczania morału nie odpowiadam. No bo i jakiż tu morał? Obok cały las morałów wyrósł autorowi – kto chce, może sprawdzić, bo to akurat rozdział Rynkowego umysłu od prawienia morałów – ale właśnie -- obok. Akurat nie na ogonie. Trudno...

Reblog this post [with Zemanta]

sobota, 6 lutego 2010

Drobiazgi

Relacji pociągowej ciąg dalszy – we wtorek okazało się, że część (znaczna) pociągów na mojej trasie do/z pracy została odwołana. Pozostałe… w środę bodajże miałem się nieprzyjemność przekonać, że nie kursują idealnie. (Inna rzecz, że ma się poczucie szczęścia w nieszczęściu, gdy własny, spóźniony pociąg wyprzedza dwa inne, wcześniej odjeżdżające, które utknęły na zablokowanym torze. Mogło być gorzej, o czym mieli nieszczęście się przekonać pasażerowie tamtych dwóch pociągów, wyglądający zdezorientowani przez okna.)

(Odwołanie jest czasowe – powinno trwać do końca najbliższego tygodnia. Słowem: Walentynki dniem miłości kolei do pasażerów!)

***

Zainspirowany przez Basię przeglądałem różne papierzyska, umowy i znalazłem coś takiego:

Suma ubezpieczenia z tytułu dożycia.
Suma ubezpieczenia z tytułu śmierci.

No cóż, jak dotąd ryzykuję dożycie… Czego i Wam życzę!

(A zwłaszcza, ze złośliwą satysfakcją, życzę swego dożycia ubezpieczycielowi, bo nie dość, że wtedy pieniądze wydam sam, to jeszcze wypłaci ich więcej niż w wypadku śmierci. Grzech obchodzenia podatku Belki na to zasługuje, nieprawdaż?)

***

W środę przechodziłem koło sklepu, na którym pisało: „Sklep kolekcjonerski”. Jako kolekcjoner (raz tego, raz czegoś innego), wciąż z kolekcjonowania niewyleczony (choć chyba mam aktualnie jakąś remisję tej choroby, bo poza „Czarną serią”, czyli muzyką Fryderyka Chopina na dawnych fortepianach wydawaną przez NIFC niczego w tym roku jeszcze nie kolekcjonowałem), chciałem już wejść i zapytać, co można w nim kolekcjonować. A potem sobie przypomniałem… I zrobiło mi się głupio…

***

Gramophone (numer styczniowy z bieżącego roku): Zestawiłaś go [PAK: Koncert skrzypcowy Dvoraka] na swoim nowym nagraniu z Szymanowskim. Wydaje się to rodzaj dzieła, które wygrywa nagrody, ale nie zajmuje dobrego miejsca w repertuarze. Dlaczego tak jest?

Arabella Steinbacher: Ponieważ partia skrzypcowa jest zwykle tak wysoko i wymaga gry ukazującej różnorodne barwy. Można tak wiele wydobyć z tej muzyki, ale w sali koncertowej, niestety nie wychodzi to tak dobrze. Orkiestracja też jest zwykle bardzo tak bogata, że trudno jej słuchać na sali. W przypadku nagrania, z drugiej strony, możesz robić co tylko zechcesz, ponieważ mikrofony są blisko *.

Arabellę Steinbacher wynotowałem, bo przypomniał mi ją wczorajszy koncert. Co prawda to nie był Szymanowski, a Koncert na altówkę Sir Williama Waltona, oraz III Symfonia Sergieja Rachmaninowa, ale też miałem wrażenie, że trochę za dużo instrumentów gra w tak małej sali (że się tak eufemistycznie wyrażę), przez co umyka mym uszom wiele uroków tych dzieł.

***

Nie wspomnę tu o przydatności przynajmniej podstawowych wiadomosci z logiki i metodyki badań naukowych, aby nie odstraszyć ewentualnych kandydatów na studia archeologiczne, którym ta książka wpadłaby w ręce.
Jan Dąbrowski Polska przed trzema tysiącami lat, Trio 2009

(Cicho-sza! Bez archeologów nikt nam nie wybuduje autostrad!)

---
*) Gramophone: You’ve paired it on your new recording with the Szymanowski. That seems to be the sort of work that often wins awards but still doesn’t hold prime place in the repertoire. Why is that?
Arabella Steinbacher: Because the violin part is very often really high and yet it needs to be played with a lot of different colours. You can make so much out of this music but on stage in a concert hall unfortunately it doesn’t come over so well. The orchestration is also often quite thick so it can be difficult to be heard in the hall. In a recording, on the other hand, you can do anything because the microphone is so close.

czwartek, 4 lutego 2010

Dlaczego lepiej teraz niż później (nawet jeśli później byłoby jeszcze lepiej)

Pojawia się oczywiście pytanie, dlaczego taki efekt czasowy w ogóle istnieje. Tu znów odpowiedzi dostarcza nam nasza ewolucyjna historia. Dla naszych przodków przyszłość była tym bardziej niepewna, im odleglejsza, i takie myślenie zostało nam do dziś. Kto wie, co się stanie za tydzień, lepiej więc brać, co dają, i nie ryzykować, że później nie dostaniemy nic. Z drugiej strony badania nad przedstawicielami różnych gatunków wykazały pewną ciekawą i stałą zależność -- zdolność do przedkładania przyszłych, większych korzyści nad niewielkie natychmiastowe wyraźnie zwiększa się wraz ze wzrostem objętości kory mózgowej. I tak u szczurów i gołębi zdolność do odraczania gratyfikacji rozwinięta jest w minimalnym stopniu, u psów ten przedział czasowy nieco rośnie, u naczelnych jest jeszcze większy. U wszystkich tych gatunków mierzymy ją w sekundach, a co najwyżej w minutach, natomiast ludzie potrafią myśleć w kategoriach gratyfikacji odłożonej nawet o lata. Nic dziwnego -- żeby poradzić sobie z emocjonalnym impulsem niezbędna jest umiejętność racjonalnego myślenia, a do tego potrzeba sporo kory. Potwierdzają to badania chorych z uszkodzeniami mózgu (wskutek udaru lub urazów) -- zniszczenie kory przedczołowej objawia się impulsywnością w działaniu i niezdolnością do planowania przyszłości.
Michael Shermer Rynkowy umysł, tłum. Anna E. Eichler i Piotr J. Szwajcer, CIS 2009

---
Na marginesie tylko dodam, że nie wiem, czy umieściłbym ten fragment na blogu, gdyby ktoś nie klarował mi nie tak dawno, że wszyscy postępujemy samolubnie; że decyzja o tym, czy będziemy w domu oglądać w fotelu telewizję popijając piwo, czy też pójdziemy pomóc komuś, kto nas o pomoc prosi jest decyzją egoistyczną, bo za każdym razem wybieramy to, co daje nam więcej satysfakcji, ergo -- nie ma między nimi moralnej różnicy. A ja próbowałem przekonać, że nawet jeśli zupełnie czystych intencji nie ma, to różnica jest kolosalna, a zaczyna się już w dalekowzroczności spojrzenia na własne czyny.
(Ale nie będę mędrkować, skoro sam czasem takim impulsom ulegam. I nie usprawiedliwia mnie, że nad podkreśleniem impulsywnego podejmowania decyzji pracują liczni spece od marketingu.)

---
I zupełnie prywatnie dodaję -- ostatnie zdanie z cytowanego akapitu potwierdzam z prywatnej obserwacji. Osobiście widziałem, co potrafił zrobić wylew... Paradoksalnie, osoba po wylewie, nie mająca za grosz cierpliwości, bezwolna wobec impulsów, potrafiła sobie zdawać sprawę z własnego problemu. Ale świadomość absolutnie nie mogła go przezwyciężyć.

PS. Jeśli komuś mało aktualności, a spór z 'egoistą' wydaje się egzotyczny i dziecinny (przynajmniej ja osobiście tę postawę odbieram jako bardzo dziecinną, a człowiek już formalnie dorosły...), to wskazuje na jeszcze jedną aktualność -- wczorajszy wywiad z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem w Poranku Radia TOK FM.

wtorek, 2 lutego 2010

Nader uproszczone uczucia

Hitler miał ten wielki plus, że wywoływał nader uproszczone uczucia, owo ani chwili nie wątpiące „nie”, ową czystą, śmiertelną nienawiść. I lata walki przeciwko niemu były pod względem moralnym okresem bardzo dobrym.
Tomasz Mann