wtorek, 28 lipca 2009

Jesteśmy najmądrzejszymi, najsilniejszymi i najbardziej utalentowanymi

Znam pewnego starego, mądrego mnicha buddyjskiego, który mówił swoim rodakom, że chciałby wiedzieć, dlaczego wszyscy ludzie zgodnie uważają za śmieszne i zawstydzające, jeśli ktoś o sobie samym powiada, "ja jestem najmądrzejszym, najsilniejszym, najodważniejszym i najbardziej utalentowanym człowiekiem na świecie", ale jeśli zamiast "ja" powie "my" i ogłosi, że to "my" jesteśmy najmądrzejszymi, najsilniejszymi, najodważniejszymi i najbardziej utalentowanymi ludźmi na świecie, wtedy wszyscy w jego ojczyźnie z zachwytem biją mu brawo i nazywają go patriotą. A przecież nie ma to nic wspólnego z patriotyzmem. Przecież można być przywiązanym do swojej ojczyzny, a przy tym nie twierdzić, że wszędzie indziej żyje tylko bezwartościowa hołota. A im więcej ludzi dawało posłuch temu nonsensowi, tym bardziej pokój był zagrożony.
Ernst H. Gombrich Krótka historia świata dla młodszych i starszych, tłum. Barbara Ostrowska, Świat Książki 2008

Łatwo dać pospieszną odpowiedź, że w takiej formie nikt tego nie mówi. Że to jest subtelniejsze, że raczej pielęgnuje się wyobrażenie, że choć może nie jesteśmy najlepsi, to wszyscy, których możemy imiennie wymienić są gorsi. A jeśli nie mamy takiego poczucia, to tę cechę należy przemilczeć. A w ogóle to oceny innych pod naszym adresem są krzywdzące, w końcu mieliśmy trudniejszą historię.

Współczesny patriotyzm często się zresztą próbuje definiować na przeciwnym biegunie do karykaturalnego przykładu owego buddyjskiego mnicha -- jako umiejętność spoglądania na własne winy z przeszłości i narodowe wady.

niedziela, 26 lipca 2009

Kompozytorzy jednego dzieła

Mój Imiennik z Placówki Postępu chętnie sięga po zestawienia by popularyzować muzykę. Cóż, może Go wspomogę dzisiaj, sięgając po zestawienie z Gramophone (nr 8/2009) – ”dziesięciu” kompozytorów, którzy są znani dzięki jednemu dziełu (wśród szerokiej publiczności) (de facto jest ich dwunastu, jak zaraz się okaże).

1. Pietro Mascagni i jego „Cavalleria rusticana”, oraz Ruggiero Leoncavallo i “Pagliacci”. Dwa dzieła wymieniane zwykle razem. I rzeczywiście, kto pamięta o obu kompozytorach w połączeniu z innymi utworami?

2. Znowu para (stąd dwunastu): Enrique Grandos „Goyescas” oraz Isaac Albéniz „Iberia”.

3. John Cage 4’33”. Jak David Threasher (autor zestawienia w Gramophone) zwracam uwagę na osobliwość – słynny utwór i słynny kompozytor, a to wszystko bez pisania nut.

4. Maurice Duruflé „Requiem”, jedno z najsłynniejszych (i chyba rzeczywiście najbardziej udanych) Requiem, a kto pamięta o Maurice Duruflé?

5. Luigi Boccherini Menuet. Krzywda wielka i powód do skarg, bo choć Boccheriniemu się zarzuca, że nie wykorzystał w pełni swego talentu, to był kompozytorem płodnym i wcale dobrym.

6. Ferde Grofé i Błękitna rapsodia Gershwina… Osobliwość, przejść do historii jako autor instrumentacji utworu innego kompozytora.

7. Thomaso Albinoni Adagio g-moll. Tak podał Gramophone, ale może warto zauważyć, że to paradoskalne – bo Albinoni wcale nie napisał “swojego” Adagia, to tak naprawdę dzieło włoskiego muzykologa Remo Giazotto…

8. Joaquin Rodrigo Concierto de Aranjuez.

9. Marc-Antoine Charpentier Te Deum! (Każdy zna sygnał Eurowizji… A szkoda mi trochę jego wielkiej Medei.)

10. NiccolòPaganini Kaprys a-moll. Swoisty paradoks, bo to kompozytor zapewne najbardziej znany z wymienionych powyżej. Ktoś, czyimi dziełami chętnie się bisuje. A jednak – koledzy po piórze, jak Johannes Brahms , Siergiej Rachmaninow, Witold Lutosławski , czy Andrew Lloyd Webber sięgają właśnie po ten konkretny Kaprys...

PS.
Swoją drogą przypadek Paganiniego ukazuje całą dowolność tej listy. Bo dlaczego nie Carl Orff? A może Gustav Holst? Jak bardzo środowiskowa jest znajomość twórczości Antonio Vivaldiego? A nawet Jerzego Fryderyka Handla, dla wielu autora jedynie Mesjasza. Gdyby zaś taka lista powstała w Polsce, to obowiązkowo znalazłby się na niej Michał Kleofas Ogiński i jego Polonez a-moll Nr 13 (Pożegnanie ojczyzny).

piątek, 24 lipca 2009

Chłodnico ma!

Na przykład Arystoteles uważał mózg za coś na kształt chłodnicy organizmu, której zbyt intensywna aktywność powoduje katar.

Wypisałem sobie kiedyś to twierdzenie Arystotelesa z pośrednictwem Mikołaja Szymańskiego. Ale, żebym ja to sobie przypomniał skąd Szymańskiego wziąłem? Lepiej może nie – to mogłoby spowodować katar!

Notuję gdyż wciąż, mimo burzy, jest ciepło, a sam powinienem intensywnie korzystać z mózgu i wcale nie mam poczucia, że się tym wychłodzę. Owszem, z oknem na północną stronę po lewej ręce (wbrew twierdzeniom zeena, wpatruję się teraz intensywnie nie w Zachód, a w monitor, czyli we Wschód) mam w pracy miły chłód. Ale, czy aż tak miły?

Mikołaj Szymański zaś, jak mniemam (a raczej: próbuję sobie przypomnieć), napisał te słowa w nawiązaniu do poematu Lukrecjusza O naturze rzeczy, w którego polskim przekładzie tłumacz (?) sugeruje, iż człowiek myśli głową. W czasach Lukrecjusza nie było to bynajmniej takie oczywiste jak dziś (a i dzisiaj znalazłbym wielu ludzi, którzy próbują wyprzeć z siebie taką sugestię) – jak mylił się Arystoteles już wiadomo.

środa, 22 lipca 2009

Szacunek dla czasu (w dwóch odsłonach)

I
Byliśmy umówieni z Ważnym Dyrektorem. Na 10-tą u nas. Kawa, soki, ciastka gotowe na stole. 10:01, nikogo nie ma, kolega dzwoni do Biura Ważnego Dyrektora i nieśmiało pyta, co ze spotkaniem.
-- Spotkanie? Jutro będzie, przenieśliśmy. -- słyszy niespeszone słowa w odpowiedzi.

II
Ucieszony, że z braku Ważnego Dyrektora mogę wykonywać bardzo ważne i pilne obowiązki, postanowiłem wykorzystać ową kawę pozostałą po niedoszłym spotkaniu. Na miejscu spotkałem dwóch kolegów. Rozmawiamy sobie, jak to wielkie i rozliczne obowiązki spoczywają na naszych barkach, jak to dużo mamy do zrobienia, jak ciężko się z tym wszystkim wyrobić, tym bardziej, że terminy coraz bliższe, a inni też mają masę roboty i niczego im nie można zlecić do podwykonania.

Aż nagle nachodzi nas (wszystkich trzech jednocześnie) myśl, że ci bardzo zajęci, obciążeni obowiązkami, stękający pod brzemieniem zbliżających się terminów ludzie, to my trzej, pogrążeni w miłym marudzeniu i kawie.

I biegiem zerwaliśmy się do naszych obowiązków.

wtorek, 21 lipca 2009

Sroczość

Ten sam i nie ten sam szedłem przez las dębowy
Dziwiąc się, że muza moja, Mnemozyne,
Nic nie ujęła mojemu zdziwieniu.
Skrzeczała sroka i mówiłem: sroczość,
Czymże jest sroczość? Do sroczego serca,
Do włochatego nozdrza nad dziobem i lotu
Który odnawia się kiedy obniża
Nigdy nie sięgnę a więc jej nie poznam.
Jeżeli jednak sroczość nie istnieje
To nie istnieje i moja natura.
Kto by pomyślał, że tak, po stuleciach,
Wynajdę spór o uniersalia.

darmowy hosting obrazków
Czesław Miłosz Sroczość (Gdzie wschodzi słońce i kędy
zapada
, Znak 1980)

niedziela, 19 lipca 2009

Wieniec i głowa

Krąży jeszcze inne podanie: Skoro Kserkses podczas swego odwrotu z Aten przybył do Ejon nad Strymonem, odtąd już nie posługiwał się drogą lądową, lecz powierzył wojsko Hydarnesowi, aby je wiódł ku Hellespontowi, sam zaś wsiadł na okręt fenicki i przeprawił się do Azji. W ciągu jazdy zaskoczył go gwałtowny i burzliwy wiatr północny. A gdy burza coraz bardziej szalała i okręt był przepełniony, gdyż na pokładzie stali liczni Persowie, którzy towarzyszyli Kserksesowi, wówczas król, zdjęty trwogą, zawołał sternika i zapytał, czy są jakie widoki na ocalenie, ten zaś rzekł: -- Panie, nie ma ich wcale, chyba że pozbędziemy się jakoś tych licznych towarzyszy drogi. -- Kserskes,s łysząc to, miał powiedzieć: -- Persowie, teraz niech każdy z was dowiedzie, że troszczy się o swego króla, w waszym bowiem ręku, jak się zdaje, spoczywa mój ratunek. -- Tak powiedział, oni zaś padli przed nim na kolana i wskoczyli do morza, a odciążony w ten sposób okręt dostał się cało do Azji. Skoo tylko Kserkses wysiadł na ląd, uczynił rzecz następującą: ponieważ sternik ocalił królowi życie, więd obdarował go złotym wieńcem, że jednak wielu wytracił Persów, kazał mu ściąć głowę.
Podanie, w które nie wierzy Herodot (Dzieje, tłum. Seweryn Hammer).

piątek, 17 lipca 2009

Balaam

Leszek Kołakowski “Balaam czyli Problem winy obiektywnej”

Balaam, syn Boera, przedsięwziął podróż służbową z polecenia Boga w ważnych sprawach państwowych, a jechał na oślicy, Jednakże Bogu nie podobała się droga przezeń obrana, wysłał tedy anioła, żeby Balaama powstrzymać. Aliści sprawił zarazem, że anioł z wielkim mieczem widzialny był tylko dla oślicy – co zresztą nieraz się zdarza. Widząc przeszkodę oślica zachowała się racjonalnie i zboczyła z drogi; Balaam, który anioła nie widział, zachował się również racjonalnie i okładał ją kijem, chcąc zmusić do powrotu na trakt. Rzecz powtórzyła się trzy razy, aż wreszcie Bóg użyczył daru mowy oślicy, która wrzasnęła głośno:
– Za co mnie bijesz?
Balaam nie zdziwiony specjalnie jej mową – bo nie takie rzeczy się działy w tych czasach – odparł z gniewem:
– Natrząsasz się ze mnie! Szkoda, że nie mam miecza, bo bym cię zadźgał!
Jednakże Bóg, przemawiając paszczęką no wytworną pokornego zwierza, nie mówił przez dłuższy czas jeźdźcowi, o co właściwie chodzi, i przekomarzał się z Balaamem, który aż siniał ze złości. Wreszcie ulitował się nad obojgiem i uczynił anioła widzialnym dla Balaama, a ten natychmiast zrozumiał sytuację. Anioł od razu skoczył na niego z wymyślaniem:
– Dlaczego biłeś niewinne zwierzę? Ta oślica – krzyczał – uratowała ci życie, bo gdyby jechała dalej, rozpłatałbym cię bez litości tym żelazem, a ją bym zostawił w przy życiu.
– Ależ, łaskawy panie – bronił się Balaam – przecież cię nie widziałem, bo mi się nie objawiłeś.
– Nie pytam cię, czy mnie widziałeś, czy nie – krzyczał anioł tupiąc – pytam cię, dlaczego biłeś niewinne zwierzę?
– Ależ, dobrodzieju – mówił Balaam zacinając się – biłem ją, bo mi się sprzeciwiała, każdy by tak zrobił na moim miejscu.
– Nie zwalaj winy na “każdego” – huknął anioł – mowa o tobie, a nie o “każdym”. Sprzeciwiła ci się, bo tak jej kazałem, a ty bijąc ją sprzeciwiłeś się mnie, który jestem twoim zwierzchnikiem, a przez to i Bogu, który mnie wysłał, a który jest jeszcze większym zwierzchnikiem.
– Ależ, czcigodny, wielebny, szanowny Panie – jęczał Balaam – przecież cię nie widziałem, więc jak mogłem...
– Znowu gadasz nie na temat – przerwał mu anioł prychając ze złości. – Wszyscy jesteście tacy sami. Każdy grzeszy i mówi, że “nie wiedział”; trzeba by piekło zamknął na kłódkę, gdyby słuchać takich wykrętów. Zgrzeszyłeś obiektywnie, rozumiesz? Obiektywnie, sprzeciwiłeś się Bogu.
– Rozumiem – powiedział Balaam ze smutkiem, już spokorniały. Stał na drodze, mały, tłusty, nieszczęśliwy, i ocierał pot z łysej głowy. – Rozumiem już dobrze. Jestem obiektywnym grzesznikiem, a więc w ogóle jestem grzesznikiem. Zgrzeszyłem raz, bo cię nie widziałem. Zgrzeszyłem drugi raz, bo biłem niewinne zwierzę. Zgrzeszyłem trzeci raz, bo chciałem jechać dalej wbrew zakazowi Boga. Zgrzeszyłem czwarty raz, bo się z tobą kłóciłem. Jestem naczyniem grzechu, padalcem nieczystym, dla którego piekło byłoby dobrodziejstwem. Zgrzeszyłem bardzo, Panie. Miej litość, Panie. Wszystko się bierze z tej przeklętej popędliwości.
– No, dość, przestań się znów usprawiedliwiać – fuknął anioł, ale już spokojnie, udobruchany. – Jedź teraz dalej.
– W którą stronę, Panie? – spytał Balaam.
– W tę samą, gdzie jechałeś – odparł anioł.
Balaam jęknął i zaszlochał. – Przecież właśnie chciałeś mnie zatrzymać, Panie!
– Już cię zatrzymałem, a teraz możesz jechać dalej – odpowiedział anioł.
– Więc po co mnie zatrzymałeś, Panie?
– Przestań mędrkować, grzeszniku! Bóg tak chciał.
Balaam zrezygnowany wsiadł na oślicę, która ruszając mruknęła:
– No tak, w rezultacie ja wyszłam na tym najgorzej; mój pan poniósł tylko przykrość moralną, ale mnie grzbiet boli do tej chwili.
Potem oddaliła się powoli razem z jeźdźcem.
Morałów z tej opowieści też jest wiele, ale nie wszystkie wymienimy. Warto zauważyć, że gdyby anioł ujawnił się tylko Balaamowi, ten zawróciłby oślicę, która z pewnością posłusznie zjechałaby z drogi. Ale wtedy nie miałby okazji do zasługi – bo cóż to za zasługa wyminąć widzialną przeszkodę? Zasługa jest wyminąć niewidzialną, ale tego właśnie nie chciał uczynić.
Morał pierwszy: nie lekceważmy głosu bydlęcia, bo ono czasem wie lepiej.
Morał drugi: niewiedza jest grzechem, a tłumacząc się niewiedzą dodajemy tylko nowy grzech do starych.
Morał trzeci: jest przeciwne zdrowemu rozumowi używać zdrowego rozumu do kłótni z rozumem absolutnym.
Morał czwarty: od winy obiektywnej nawet Pan Bóg nas nie wyzwoli.
Morał piąty: oto skutki, kiedy dwoje zachowuje się racjonalnie, ale każde ma inne przesłanki rzeczowe.
Morał szósty: takie jest życie.


---
(Chciałem zacytować Leszka Kołakowskiego, gdy dowiedziałem się o jego śmierci. Jakoś poważne cytaty mi nie leżały. Został więc żart. To chyba dobrze wspominać humor i uśmiech)

czwartek, 16 lipca 2009

Sprzeciw (polityczny)

Kolejna ceremonia, która odbywła się 13 dnia 1. miesiąca 1591 roku, jest przykładem na to, jak Rikyu otwarcie sprzeciwił się swojemu panu. Z premedytacją użył bowiem pewnej czarnej czarki, szczególnie nielubianej przez Hideyoshiego. Nie wiadomo dlaczego tak się zachował, możliwe jednak, że było to spowodowane jakimiś napięciami między nim a Hideyoshim.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009

Jak wiele zależy od kontekstu -- bo cóż to za sprzeciw, powiedzielibyśmy dzisiaj w Europie, podać nielubianą czarkę. Może i sprzeciw, ale żeby po kilkuset latach o tym wspominać, jako o przykładzie otwartego sprzeciwu? A tak było...

wtorek, 14 lipca 2009

Pozycja małżonki

Dalej w post scriptum ponownie pisze, że wróg został okrążony i uwięziony niczym ptak w klatce. Ponieważ planowane jest długie oblężenie, Hideyoshi zezwolił daimyo na sprowadzenie swoich konkubin, by umilili sobie czas. Dlatego też prosi żonę, aby przysłałą mu jego konkubinę, Yodo.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009

Fragment ten ma swój ciąg dalszy niemal sto stron dalej:

Może wydawać się nam dziwne, że Hideyoshi prosi żonę, aby przysłała mu konkubinę. Świadczy to jednak o tym, że przestrzegał on panujących w owych czasach obyczajów. W cytowanym fragmencie listu [PAK: nie streszczeniu przytoczonym wyżej, a cytacie] wyraźnie dostrzegamy hierarchię wśród kobiet Hideyshiego. Chociaż utrzymywał oficjalnie wiele nałożnic, to pozycja prawowitej małżonki była najwyższa i nie odwałył się wezwać konkubiny bez jej powiadomienia. Jest to kolejny dowód jak bardzo Hideyoshi szanował żonę i jaki żywił wobec niej respekt. Nawet fakt, że Yodo była matką jego dziecka i prawowitego dziedzica, nie był w stanie naruszyć tego porządku.

niedziela, 12 lipca 2009

Bezstronność bogów

Jeżeli natomiast zmierzymy się w walce, zanim jeszcze jakieś zgniłe myśli zrodzą się w duszy niektórych Ateńczyków, zdołamy przy bestronności bogów zwyciężyć w bitwie.
Militiades 'cytowany' przez Herodota (Dzieje, tłum., Seweryn Hammer, Czytelnik 2004)

Dla porównania:

Zauważcie, że macie o wiele lepsze od niego widoki na pozyskanie życzliwości bogów.
Demostenes w jednej ze swych mów, przypomniawszy obrazy moralności dokonane przez króla Filipa.

Wskazanie na bezstronność bogów sugeruje trzeźwy osąd. I rzeczywiście, w obliczu przewagi nieprzyjaciela, to Militiadesowi się powiodło.

sobota, 11 lipca 2009

Kukułko kukaj!

W Japonii znane jest następujące powiedzenie charakteryzujące Odę Nobunagę, Toyotomiego Hideyoshiegi i Tokugawę Ieyasu. Na wieść o tym, że kukułka nie chce kukać, Nobunaga rozkazał ją zabić, Hideyoshi polecił nakłonić ją do kukania, Ieyasu zaś postanowił czekać, aż ptak sam zechce się odezwać.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009

czwartek, 9 lipca 2009

Pozdrawiam serdecznie

W zakończeniu bardziej osobistych listów występuje zwrot kashiku (pozdrawiam) lub medetaku kashiku (pozdrawiam serdecznie), należący do języka kobiet.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009

Też Was medetaku kashiku -- nie odstrasza mnie nawet kobiecość języka.

---
(Swoją drogą, fascynujące są drogi różnych tradycji językowych.)

wtorek, 7 lipca 2009

Ferrarii...

Ciało jest jak samochód. Im jesteśmy starsi, tym bardziej trzeba się nim zajmować. Nie zostawia się ferrari zaparkowanego na słońcu.
Joan Collins, 76-letnia brytyjska aktorka (cytat za Forum).

Prawo i bezpieczeństwo

Otóż na pytanie Kambizesa dali oni odpowiedź sprawiedliwą i bezpieczną, świadczając, że nie znajdują żadnego prawa, które pozwala bratu żyć wspólnie z siostrą; że jednak znaleźli inne prawo, na mocy którego królowi Persów wolno jest uczynić, co zechce.
Herodot Dzieje, tłum. Seweryn Hammer, Czytelnik 2004

niedziela, 5 lipca 2009

Chiny starożytne

Chińczycy są tak przywiązani do tego ideału, że przedstawiają go chętnie jako pierwotne dziedzictwo swego narodu. Wiele tysięcy przed naszą erą przodkowie ich (Chińczycy nie dopuszczają żadnych co do tego wątpliwości) zostali nauczeni przez mędrców sposobu życia, który stał się siłą narodu. Owa czysta cywilizacja pierwszych wieków stałą się podstawą doskonałej spójni. Największe Chiny to Chiny najstarsze. Ich jedność ulega rozpadowi lub też jest przywracana w zależności od upadku lub rozkwitu ładu cywilizacyjnego, który jest w zasadzie niezmienny.
Te wynikające z systemu poglądy mają wartość dogmatu, a odpowiada im czynna wiara. Inspirowały one wszelkie próby syntezy historycznej. Przez długie lata wywierały decydujący wpływ na zachowanie, przekazywanie i restaurację dokumentów. […] Historycy, archeologowie i egzegeci są przesiąknięci miłością do tradycji nawet wówczas, gdy podają się za zwykłych erudytów; nawet wtedy, gdy zdaje się ich ożywiać duch krytyczny. Ustalają oni fakty, daty i teksty, wykrywają interpolacje, klasyfikują dzieła, lecz nie czynią tego obiektywnie, ale w nadziei, że dla nich
samych i dla ich czytelników stanie się wyraźniejsza i czystsza świadomość ideału, którego historia nie może wyjaśnić, gdyż poprzedza on historię.

Marcel Granet Cywilizacja chińska, tłum. Mieczysław J. Künstler, PIW 1995

Oryginał został opublikowany w latach 30-tych. Trudno udawać, że w Chinach nie było zmian od tego czasu. Niemniej, gdy zachęcony uwagami Znajomych (choć uwagi bynajmniej nie były bezkrytyczne) zerkałem do YouTube’a by obejrzeć wchodzący na polskie ekrany, najdroższy film chiński - Trzy Królestwa nie mogłem się oprzeć myśli, że film ten jest równie specyficzną idealizacją przeszłości. Inną, rzecz jasna, nie mamy bowiem przypadków jak u Marcela Granet, gdzie napastnik wycofuje się ze zdobytego miasta ujęty szlachetnością dowódcy obrony (choć nie dotyczy to nieźle opisanej w chińskiej literaturze bitwy o Czerwone Klify). Nie – w filmie mamy widowisko na masową skalę, w którym nie ma miejsca na szlachetne gesty przeciwników. W ogóle zresztą niewiele miejsca pozostawiono dla ludzi, by zrobić w filmie miejsce dla mas. Widzimy z jednej strony cierpiący lud, z drugiej strony drużyny wojowników-baletmistrzów, splątanych w układach szermierczo-choreograficznych. (I jeszcze YouTube, i te komentarze zachwyconych widzów, co to za piękna strategia z błyszczącymi tarczami, albo ‘żółw’…)

Zapewne robię z igły widły. Zapewne tak musi być, bo tego domaga się współczesny widz, do tego przyzwyczaił się reżyser, to się dobrze sprzedaje. Niemniej trudno mi się oprzeć wyobrażeniu, że Chińczycy stworzyli w swoich ‘historycznych’ filmach nową, idealną przeszłość. Gdzie idee zawdzięczają wiele Zachodowi (choćby te tarcze, które znałem ze starego filmu hollywoodzkiego o królu Salomonie; choćby to ratowanie
kobiet i dzieci w kulturze najwyżej ceniącej mężczyzn), ale mają tworzyć wizję Chin, ich stylu, ich przeszłości.

sobota, 4 lipca 2009

Krokodyl

Krokodyl taką ma naturę. Przez cztery najcięższe miesiące zimowe nie je nic, a chociaż jest czworonogiem, żyje zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Znosi bowiem jaja na lądzie i wylęga, przebywa też przeważnie na część dnia na suchym gruncie, całą zaś noc w rzece, bo woda jest wtedy cieplejsza niż świeże powietrze i rosa. Ze wszystkich zaś stworzeń, jakie znamy, to stworzenie z najmniejszego staje się największym. Składa bowiem jaka niewiele większe od gęsich, a pisklę jest na miarę jaja, rosnąć jednak dochodzi do długości siedemnastu łokci i jeszcze więcej. Ma oczy
świni, kły wielkie i wystające [według miary swego ciała]. Języka z natury nie posiada, jedynie ze wszystkich zwierząt, nie porusza też dolną szczęką, lecz również ze wszystkich zwierząt jest jedynym, które góną szczękę przysuwa do dolnej. Ma potężne szpony, a na grzbiecie nieprzepuszczalną skórę z łusek. W wodzie jest ślepy, ale na wolnym powietrzu widzi bardzo bystro. Ponieważ zaś przebywa w wodzie, więc jego paszcza wewnątrz cała jest pełna owadów. Wprawdzie wszystkie ptaki i zwierzęta uciekają przed nim, lecz jest ptaszek, który żyje z nim w zgodzie, ba ma z niego korzyść. Kiedy mianowicie krokodyl wyjdzie z wody na ląd, a potem ziewa [zwykł zaś czynić to z reguły pod wieczór], wtedy ptaszek wskakuje mu do paszczy i połyka owady. Jego zaś cieszy ta przysługa, więc nie robi ptaszkowi nic złego.

Herodot Dzieje, tłum. Seweryn Hammer, Czytelnik 2004

---
Początkowo chciałem ten fragment potraktować czysto satyrycznie -- w końcu możemy porównać opis Herodota z obrazem krokodyla w pamięci (albo, jak kto woli, wybrać się do ZOO, czy włączyć jakiś kanał przyrodniczy). Swoją drogą, jeśli tak, to warto zauważyć, że krótki, mięsisty język krokodyla jest przyrosły do dolnej szczęki (co notuję za przypisem), opis Herodota, choć więc błędny, jest zrozumiały.

Ale z drugiej strony, żarty z opisu pomijają warunki, w których Herodot działał... Gdy wziąć epokę pod uwagę, rośnie szacunek.

środa, 1 lipca 2009

Nawet prezydent!

A co my teraz mamy w Rosji? Wykształceni ludzie nie pracują w zawodzie. Większość. Nawet prezydent jest prawnikiem.
Siergiej Sznurow, lider zespołu Leningrad, w wywiadzie dla Ogonioka, cytowanym przez Forum (nr 25, 22.06 -- 28.06.2009). Właściwie to dzisiaj miało być o krokodylu, ale nie mogłem się oprzeć przed zadedykowaniem tego fragmentu wywiadu Quake'owi.