wtorek, 29 września 2009

Stany

Opierając tego typu filologiczną metodę, nic łatwiejszego jak dowieść, że Polacy byli w Ameryce jeszcze przed Indianami, bo np. nazwy stanów i miast amerykańskich są najrodzimiej polskie. Dowód? Służę: Massachusetts -- Mięsioczyst, Connecticut -- Koniekuty; Illinois -- Jelinos, Michigan -- Mieczygon, Delevare -- Dołowary, Milwaukee -- Miłewołki itp. Ale czego ograniczać się do Stanów Zjednoczonych? Przy odbrych chęciach można cały świat zaludnić przedpotopowymi Polakami: Sięgaperz, Tokijów, Brazielina, Kościeryka, Wargącina, Trzypoliż... Same lechickie osiedla.
Julian Tuwim Pegaz dęba, Iskry 2008

Tym razem notuję bez podtekstów -- jedynie z tęsknoty, za nieobecnymi wpisami Komerskiego, także o genealogii nazw stanów.

piątek, 25 września 2009

Szarża

Była to dumna i dzielna armia, która ceniła brawurę i indywidualną odwagę, za to nie bardzo przejmowała się dyscypliną, uzbrojeniem i innymi niepotrzebnymi nowinkami. Główną część sił stanowiła szlachta. Najbogatsi i najszlachetniejsi z nich wszystkich tworzyli elitę armii: husarię. […] Husarię tworzyli najdzielniejsi z najdzielniejszych, stanowiła ona kwiat i dumę polskiego wojska. I jeśli ktoś miał pokonać szwedzkiego agresora, to tylko oni. Ich zadanie w czasie nadchodzącej bitwy polegało na wbiciu się klinem w szwedzki szyk i odpędzeniu rozbitego wojska w stronę Bródna.
[…]
Huzarzy, posuwający się przez pola w kierunku na wschód, prezentowali się wspaniale. Kierowali się wprost na lewe skrzydło sprzymierzonych. Po około 500 metrach przeszli w kłus. Powitała ich artyleria. Drobne, białe obłoczki uniosły się z sypiących iskrami paszcz armatnich, a kłęby dymu zasłoniły baterie po drugiej stronie pola. Kule, przecinając pełne kurzu powietrze, dosięgły pierwszych szeregów nacierającego przeciwnika. Tu i tam padł jakiś koń. Jedna z baterii haubic otworzyła ogień i udało jej się w jakiś niezwykły sposób wstrzelić dymiący granat w sam środek nadjeżdżających nieprzyjaciół. Tego rodzaju eksplodujących pocisków używano bardzo chętnie przeciwko kawalerii, aby zranić konie albo aby je spłoszyć. W miarę jak husaria zbliżała się coraz bardziej, zostawiała za sobą ślad w postaci zabitych i rannych żołnierzy, trupów koni i zrzuconych z siodeł jeźdźców.
Kiedy zostało już tylko 150 metrów, husaria przeszła w galop. Im bliżej była celu, tym bardziej narastał hałas, jaki towarzyszył ich jeździe. Ostrzał artyleryjski stawał się coraz intensywniejszy. Stukot tysięcy końskich kopyt mieszał się z chrzęstem zbroi i ochraniaczy, których blachy tarły o siebie. Stale narastał wibrujący krzyk żołnierzy i parskanie koni, a szyki stawały się coraz bardziej nieuporządkowane w miarę, jak rosło tempo jazdy.
Ludzie, którzy z bronią w ręce oczekiwali po drugiej stronie pola, mogli coraz wyraźniej rozróżniać szczegóły – odległość między nimi i nadjeżdżającymi zmniejszała się. Husaria prezentowała się wspaniale w swych nietypowych, bajecznie kolorowych ubraniach i zbrojach. Drogocenne czapraki i płaszcze, a także złocone i srebrzone ozdoby rynsztunku błyszczały w promieniach słońca. Ramiona huzarów okrywały skóry tygrysów, lwów, panter i rysiów, a w tylnej części niezwykłych kulbak powiewały pióra orłów i czapli.
Kiedy pozostało już tylko 80 metrów, jeźdźcy popuścili cugli i konie przeszły w cwał.
[…] Osiemdziesiąt metrów. Tak krótki był dystans, który dzielił polską husarię od średniowiecza do nowej epoki.
Najpierw wszystko przebiegało tak, jak należało się spodziewać. Polacy na spienionych koniach runęli na Szwedów, dodając sobie animuszu głośnymi krzykami i potrząsając bogato zdobionymi lancami. W ten sposób spadli na lewe skrzydło wojsk sprzymierzonych jak prawdziwa lawina. Stukot końskich kopyt, chrzęst zbroi, okrzyki husarii zlały się teraz w jeden dźwięk, pochłaniając również odgłosy strzałów oddawanych przez Szwedów i Brandenburczyków, przechodząc stopniowo w jeden głuchy, nieprzerwany grzmot, podczas gdy nieregularna, rozbita na grupki masa koni i ludzi starła się z przeciwnikiem w walce wręcz.
Gwardia brandenburska oddała z bliska potężną salwę i na husarię spadł deszcz ołowiu. Ogień prowadzony salwami był jednym z tych wynalazków, które zrewolucjonizowały taktykę toczenia bitew przez armie zachodnioeuropejskie. Cztery lekkie działa załadowane były kartaczami, a salwy oddawano z nich jednocześnie (każdy kartacz zawierał około 36 zwykłych kul muszkietowych; tak więc cztery działa mogły wystrzelić jednocześnie ponad 140 pocisków). W tym przypadku wystarczyło wybrać właściwy moment – przestarzała polska jazda panicznie bała się takiego „maszynowego” ostrzału – dlatego też w jednej chwili atak husarii załamał się. […]
Kiedy wojsko wystawione jest na gwałtowny atak kawalerii, musi wytrzymać do ostatniej chwili i dopiero wtedy dać ognia salwą, bo w ten sposób przyniesie to najlepszy efekt. […] Ponieważ jednak ich najważniejszą bronią był pistolet, a jego skuteczność najlepsza jest z małej odległości, musieli wytrwać na swych pozycjach aż do tej chwili. Dudnienie nadciągającej husarii naprężyło nerwy oczekujących żołnierzy jak postronki. W końcu oddali jedną, głośną jak grzmot salwę. Jednak odległość nadal okazała się zbyt duża. Zamiast teraz ruszyć przeciwko Polakom z szablami w dłoniach, gwardia trwała przez moment niezdecydowana, co zrobić dalej. To wystarczyło. Chwilę potem spadła na nią chmara polskich lanc, wdarła się między nich, rozerwała szyki. Ludzie padali na ziemię w kłębach dymu. Szwadrony złamały szyk, cofnęły się krok do tyłu. Flagi zachwiały się i padły na ziemię. Prawie połowa nacierającej husarii przebiła się jak pocisk przez pierwszą linię przeciwnika.

Szwedzkie i brandenburskie oddziały ustawione były jak zwykle w kilku szeregach, jeden za drugim: pierwszy, drugi i trzeci szereg. Szwedzkie oddziały, które pobite zostały w pierwszej fazie walki uciekły do tyłu, wypełniając wolne przestrzenie między pozostałymi szeregami. Husaria napierała coraz mocniej. Zamieszanie powstało teraz w drugim szeregu. Jednak stojący tu niemieccy najemnicy bronili się dzielnie przy pomocy pistoletów i szpad. Husaria uderzyła jak fala morska w skałę, po czym zatrzymała się. […] Gdy Polacy dostali się pod ogień muszkietów, zmuszeni zostali do odwrotu. Nie mając wsparcia wojsk kwarcianych – których atak zatrzymany został przez kontrnatarcie wyprowadzone z flanki przez Szwedów – rzucili się do bezładnej ucieczki. Jak pstrokata chmura owadów zniknęli za piaszczystym wzgórzem, gdzie szeroka rzeka koni i ludzi rozlała się po całej okolicy w postaci małych strumyków, aby później w ogóle zniknąć z oczu.
Atak, który trwał tylko kilka minut, dobiegł końca.

Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003

Przydługawy opis, przyznaję. Ale świetnie mi się go czytało – zresztą bitwy warszawskiej niemal nie ma u Henryka Sienkiewicza (z wyjątkiem wyczynu Rocha Kowalskiego, który u Petera Englunda, zgodnie z historią, ma na imię Jakub). Bo i jak opisać ku pokrzepieniu serc przegraną, gdy Polacy mieli dwukrotną przewagę liczebną… A skoro nie ma u Sienkiewicza, to i w naszej ‘świadomości narodowej’ tej nieudanej szarży też nie ma…

PS.
Wiem, że miłośnicy historii to i owo by Peterowi Englundowi mogli zarzucić – oczy widza ‘z północy’ nie wyłapują pewnych subtelnoci w obrazie naszej husarii, wciskają ją na siłę w schemat dziedzictwa średniowiecznego rycerstwa, niegdyś wielkiego, ale w XVII wieku koszmarnie przestarzałego… A przecież husaria potrafiła używać broni palnej i walczyć w formacji pieszej. Ale jednak, coś w tym obrazie jest, zwłaszcza gdy w opisie husarii odnajduję cechy, które zwykle przypisuje się naszemu charakterowi narodowemu: indywidualizm, brawurę, pewną dumę, brak dyscypliny. Czy Peter Englund na pewno nie sugerował się tymi opisami?

czwartek, 24 września 2009

Dama tajemnicza nic nigdy podszepnąć nie chciała...

Przekonywał mnie kiedyś pewien trudniący się integralnie radykalnym patriotyzmem młodzieniec, gremialny, globalny i totalny nieuk (uznawał tylko „mistyczne podszepty intuicji”, lecz w tym sęk, że mu ta dama tajemnicza nic nigdy podszepnąć nie chciała), że język narodowy Esperanto podobny jest do tzw. żargonu, tj. języka żydowskiego (jidysz). Rozmówca miał w dyskusji korzystniejszą niż ja sytuację, nie znał bowiem Esperanta, mógł więc pleść co mu obfita ślina na bełkotliwy język przyniosła, moja zaś znajomość z Esperantem sięga r. 1910. Zasłuchany w szepty milczącej intuicji, głuptas nie rozumiał, co się do niego mówiło, pogardliwym uśmiechem zbywał rzeczowe argumenty, powtarzając w kółko, że w języku Zamenhofa „to nic, tylko ciągle jakieś hoj, soj, mój, szmoj, czyli czysta żydowszczyzna”. Słyszał widocznie, że liczbę mnogą części mowy deklinowanych formuje się w Esperancie za pomocą końcówki j (bona homo – dobry człowiek, bonaj homoj – dobrzy ludzie), stąd jego święte przekonanie o hoj-szmoj, które to dźwięki stanowią rzekomo cechę zasadniczą mowy życowskiej.
Pod niebiosa za to wynosił „pełną słonecznych blasków mowę starożytnych Hellenów”, tłumacząc mi, że w dźwiękach każdego języka odbija się (dosłownie) „estetyczna wartość rasy”.
- Panie – powiedziałem w pewnej chwili – zacytuję panu urywek esperanckiego wiersza, a przekona się pan, że nie jest tak źle.
I wyrecytowałem:
Palajsmath’hemon ho bios eutychusi de
Hoj men tach’ hoj d’esauthis hoj d’ede broton…
Mój intuicjonista zatryumfował:
- Aha! Nie mówiłem? Hoj hoj moj! I jeszcze chojside! Pewno coś o chasydach! Na Nalewkach się to słyszy!
Wtedy postawiłem go sobie na lewej dłoni, palcami prawej ręki dałem mu leciutkiego przytczka w nosek i powiedziałem:
- Nie, chłopcze. Nie usłyszysz tego na Nalewkach. Na ateńskiej agora rozbrzmiewały te dźwięki. To Eurypides.

Julian Tuwim Pegaz dęba, ISKRY 2008 (wg wydania i układu z 1950 roku, pozostawiłem „język narodowy Esperanto” tak jak stoi w moim wydaniu).

niedziela, 20 września 2009

Zbieranie czynszów i podatków

Wspierając fundację, złożoną z poszczególnych posiadłości, zręcznie włączono w formalne schematy dekoracyjne świątyń przy piramidach, co jeszcze raz ilustruje egipski talent do wprawnej symbolicznej prezentacji monotonnej rzeczywistości. Niewiele ludów uczyniło zbieranie czynszów i podatków tematem sztuki religijnej.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

W sumie to zaskakujące... Że też wyobrażenia piekła w naszej kulturze nie obejmują takiego drobnego elementu kary, jak płacenie podatków?!

piątek, 18 września 2009

Hinterkavallerie

Zabawnie dadzą się tłumaczyć imiona własne: Racine – Korzonek, Gambetta – Nóżka, Cicero – Groszek, Wolfgang (Goethe!) – Wikołaz, Leoncavallo – Lewkoń; jadąc zaś z Ventimiglia przez Mentonnę do Cannes, jedziemy po polsku z Dwudziestomilowa przez Podbródek do Lasek. Opowiadają, że w 1915, za okupacji niemieckiej, gdy depesze wolno było nadawać tylko w języku „urzędowym”, pewien student zatelegrafował do ojca: wege di e das habe lange, co znaczyło: „drogi tato mam długi”, o pewnej zaś wysoko postawionej damie, już za czasów niepodległości, mówiono w Warszawie, że pytała dyplomatów zagranicznych, jakiej sobie życzą kawy – Avec fourrure ou lilas? (z kożuszkiem, czy bez?).
Do tej samej kategorii należą „przełady” w rodzaju: wymarzona pogoda = vos habet uxor post eum dabit (wy-ma-żona-po-go-da); zakonnica = Hinterkavallerie; gorączka = Ihnhändchen; pomadka = Nachmutter etc.

Julian Tuwim Pegaz dęba, ISKRY 2008

Dedykuję Wszystkim na udany weekend, a sam lecę leczyć swoje Durchbuchfinknein, czy coś w tym stylu...

środa, 16 września 2009

Kogo kusi?

Kuszące w egipskiej religii jest łączenie źródeł z wszystkich epok, aby tworzyć całościowe interpretacje danego rytuału lub wierzenia, ponieważ formy ikonograficzne na ogół pozostawały niezmienne. Jednakże kontynuacja form maskowała zmiany w znaczeniu i praktyce. Egipcjanie naprawdę celowali w wymyślaniu tradycji, dlatego źródła dla każdego okresu powinno się interpretować tylko w świetle i duchu danej epoki.

Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

sobota, 12 września 2009

Ale dlaczego po angielsku?

W moim mieście pojawiły się plakaty:

darmowy hosting obrazków

Ale dlaczego po angielsku?

Czy autorzy plakatu chcą powiedzieć coś szczególnego, w czym potrzebny jest im język angielski? Na przykład, że Fryderyk Chopin wbrew legendom utrwalanym przez nasze zacofane szkoły był angielskim poetą, do czego dostosowuje swoją nazwę także Kwartet Śląski? Albo choć zacytować w oryginale tytuł znanego dzieła sztuki, którego w swej niekompetencji nie znam? A może chcą zaadresować tę imprezę jedynie do turystów? Ale jeśli tak, to po pierwsze dlaczego plakat nie jest po niemiecku (a od turysty akurat tu oczekiwałbym raczej znajomości niemieckiego niż angielskiego), a po drugie dlaczego data koncertu (12 września 2009) jest po polsku?

Jak widać angielszczyzna mi się tu nie podoba. Powody, o które pytałem uznałbym za wystarczające (aczkolwiek w przypadku trzeciego oczekiwałbym jednak także wersji polskiej), jednak plakat nie jest skierowany ani do turystów, ani nie podkreśla angielskości Chopina. Raczej już stanowi dowód dumy, ze swej światowości autorów plakatu, którzy nauczyli się „języka obcego”. To byłoby w pełni zrozumiałe, zwłaszcza że w przekonaniu autorów może by podkreślało to międzynarodowe znaczenie wydarzenia… Tyle, że o ile to rozumiem w przypadku nastolatka, który poznał pierwsze obce słowa, to w przypadku instytucji miejskiej wydaje się to pretensjonalne.

środa, 9 września 2009

Administracyjne wymaganie

Właśnie dostałem zaproszenie do odwiedzenia Administracji. Mam przybyć ze współmałżonkiem. Rozumiem, że jako kawaler, nie powinienem się zgłaszać do Administracji nim nie znajdę sobie żony?

poniedziałek, 7 września 2009

Starożytna gra

MImo wszystko prawdopodobnie mamy rację, uznając Imhotepa za architekta piramidy schodkowej, chociaż w ten sposób bierzemy tylko udział w starożytnej grze zastępowania wiedzy nazwami.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

sobota, 5 września 2009

Prawda ogólnie znana

Wszak jest prawdą ogólnie znaną,
że dusza ciałą pozbawiona
jest i mądrzejsza, i zwinniejsza,
niż kiedy z ciałem jedność tworzy [...].

Jan z Meun Powieść o róży, tłum. Małgorzata Franckowska-Terlecka i Teresa Giermak-Zielińska, PIW 1997

wtorek, 1 września 2009

1 września

Chodzi za mną wspomnienie mojej Babci z 1 września 1939 -- Babcia, mała dziewczynka wówczas, chce iść do szkoły. Od ojca słyszy:
-- Gdzie ty pójdziesz do szkoły? Już Wieluń bombardowali!