wtorek, 31 marca 2009

Na zachodzie bez zmian

Począwszy od schyłku osiemnastego wieku, zachodnia cywilizacja zatraciła poczucie piękna; stwierdzić, że piękno jest istotą sztuki oznacza jedynie wygłosić frazes. Istotnie, „piękne” wyszło z mody, co zasadniczo stanowi odbicie homocentrycznej orientacji dominującej w kulturze zachodniej.
Ken-Ichi Sasaki Miasto i natura. Życie estetyczne w antymiejskiej kulturze Japonii (tłum. Maria Popczyk) w Estetyka japońska (antologia), t. I, Universitas 2008

(Ja już nawet nie mam sił komentować.)

Gdzie ci mężczyźni?

Subtelny poeta, wyrafinowany muzyk, często w kościele wstawał z miejsca i sam dyrygował chórem mnichów, nadawał rytm ich śpiewom. Zawsze i w każdej sytuacji przejawiał ciekawość, pragnienie wiedzy wszelkiego rodzaju. Kiedy znalazł się na morzu po raz pierwszy w życiu – bo dotąd jego doświadczenia w tej dziedzinie ograniczały się do przeprawy przez Kanał – nagle zapalił się do sztuki stawiania żagli i manewrowania sterem. Wtajemniczony w nią przez marynarzy włoskich, okazał się urodzonym żeglarzem; na pewno odezwała się w nim krew normandzka. Stanąwszy na ziemi włoskiej, wnet zapragnął zwiedzić ruiny rzymskie w okolicach Neapolu, przejawiając zainteresowanie godne archeologia. Postanowił wejść na Wezuwiusz i widziano, że zbliżył się do krateru i tak śmiało zbierał kawałki zakrzepłej lawy, iż jego towarzysze drżeli z niepokoju. W Kalabrii usłyszał o starym pustelniku Joachima z Fiore, który, jak mówiono, w niezwykły sposób interpretował Apokalipsę, i natychmiast poszedł go odwiedzić. Niecodzienny to był widok: mnich kalabryjski wywodził swoje prorocze teorie przed królem Anglii, który, jeśli wierzyć jego towarzyszom, „z upodobaniem go słuchał”. Joachim mówił o Kościele miłosierdzia, przenikniętym duchem świętego Jana, Kościele ludzi pogrążonych w kontemplacji, który według dość zawiły obliczeń miał urzeczywistnić się na ziemi w roku 1260.
Taki był Ryszard, który poza tym okazał się niezrównanym żołnierzem, w razie potrzeby niezmordowanym
jeźdźcem, ale zdolny był również maszerować pieszo. Podczas oblężenia Akkonu sam nosił na grzbiecie potrzebne do budowy machin oblężniczych kłody drzew, które wpierw wybrał i wskazał drwalom jako najodpowiedniejsze do tego celu. Jego kronikarz, Amrboży, opisując wyprawę, której był naocznym świadkiem, opowiada o ciekawej rozmowie, jaką odbył Saladyn z biskupem Salisbury, Hubertem Walterem. Obaj zgodnie przyznawali, że gdyby można w jednym człowieku połączyć uzupełniające się cechy tych dwóch władców, chrześcijańskiego i muzułmańskiego, męstwo jednego i rozwagę
drugiego, to:
Darmo by szukać drugiego książęca,
Co by tak mądry był i tak waleczny.

Regine Pernoud Alienor z Akwitanii (tłum. Eligia Bąkowska) PIW 1980

Nie mam osobistych powodów, by wzdychać do prawdziwej męskości Ryszarda, czy jego ojca – Henryka. Niemniej, biografia pióra Regine Pernoud wydaje się pełna wielkich osobowości – właśnie Ryszard Lwie Serce, którego dotyczy ten fragment (nie negujący zresztą jego wad!), sama tytułowa href=http://pl.wikipedia.org/wiki/Eleonora_Akwita%C5%84ska>Eleonora Akwitańska, ojciec Ryszarda – Henryk II Plantagenet, a nawet robiący wrażenie niezguły czasem, ale posiadający
jakąś królewską wielkość pierwszy jej mąż – Ludwik VII. A nie zapominajmy o Bernardzie, Sugerze, czy Tomaszu. Jak to jest, że epoka wydała tyle osobowości (tu nawet mamy jakiś kontrast z bezpośrednimi następcami, choć akurat Ryszard Lwie Serce jest o pokolenie młodszy od większości z tu wymienionych)? Owszem, trafią się jeszcze epoki z wysypem wielkich osobowości, ale bynajmniej nie jest on regułą. Dlaczego czasem się to udaje, a czasem nie?

poniedziałek, 30 marca 2009

Herbata

Nie chciałem pisać o Drodze Herbaty, bo to temat rzeka, a ja mam wciąż wrażenie, że spotykam tyko rozsypane fragmenty mozaiki – nie mam wciąż poczucia oglądu całości. Niemniej Bobik mnie zainspirował do sięgnięcia jeszcze raz do tekstu Shoshitsu Sen XV Sztuka herbaty (tłum. Monika Kusiak, w Estetyka Japońska, t. 1 (red. Krystyna Wilkoszewska), Universitas, 2008) – bo czyż Droga Herbaty nie jest opisem idealnego podejmowania gości?

Zdaniem Rikyu Droga Herbaty opierała się na czterech zasadach: zasadzie harmonii, szacunku, czystości i spokoju. Zasady te stanowiły podstawę wszystkich praktyk stosowanych w Herbacie, reprezentując równocześnie najważniejsze ideały tej filozofii.
Zasada „Harmonii” jest wynikiem współdziałania gospodarza, gościa, poczęstunku i używanych naczyń z płynnym rytmem natury. […] „Szacunek” oznacza szczerość serca, dzięki której możemy otworzyć się na najbliższe otoczenie, ludzi i naturę, z równoczesnym poszanowaniem ich godności. […] „Czystość” jest najważniejszym elementem przyjęcia wyrażającym się w prostej czystości mycia. […] „Spokój”, który jest pojęciem estetycznym szczególnym dla Herbaty, idzie w parze z praktykowaniem w naszym życiu trzech zasad, tzn. harmonii, szacunku i czystości. Przebywanie z dala od
świata w zgodzie z rytmami natury, wyzwolenie się z przywiązań do materialnego świata i cielesnych wygód oraz oczyszczenie się i wrażliwość na świętą istotę wszystkiego, co nas otacza wprowadza osobę przygotowującą i pijącą herbatę w atmosferę kontemplacji i pozwala na osiągnięcie subtelnego spokoju. Jednak, co może się wydać dziwne, ten stan spokoju pogłębia się jeszcze bardziej, gdy inna osoba wejdzie w tak stworzony mikrokosmos, przyłączając się do gospodarza kontemplującego nad czarką herbaty. Paradoks polega na tym, że możemy znaleźć trwały spokój
wewnętrzny dzięki przebywaniu z innymi.

[…]

„O czym ważnym musimy pamiętać w czasie przygotowania i podawania herbaty?” pewnego dnia zapytał Sen Rikyu jego uczeń. Sen Rikyu odpowiedział:

Zaparz czarkę doskonałej herbaty; przygotuj węgiel, tak, aby ogrzał wodę; ułóż kwiaty tak, jak rosną na polu; w lecie stwórz chłód, w zimie ciepło; zrób wszystko przed czasem; bądź przygotowany na deszcz; poświęć uwagę tym, którzy Ci towarzyszą.

Uczeń, trochę rozczarowany, nie widział w otrzymanej odpowiedzi nic niezwykłego; czegoś, co mogłoby uchodzić za sekret podawania herbaty. Dlatego odrzekł: „Ale tyle, to ja już wiem…” Na te słowa Rikyu odpowiedział:

Jeśli rzeczywiście potrafisz zorganizować przyjęcie nie łamiąc żadnej z wymienionych przeze mnie reguł, to ja zgodzę się zostać twoim uczniem.


--
Tylko dodam, że to nie jest takie łatwe – choć jest proste. Ale cel jest piękny. I bynajmniej nie trzeba się ograniczać do herbaty, choć herbata „coś w sobie ma”.

niedziela, 29 marca 2009

Gdzie ten optymizm?

Wracając ze spaceru wpadłęm na grupkę młodych ludzi. Jeden z nich mówił:
-- Myślałem, że Kubica poprawi mi humor.
-- Ha!
-- odparł drugi.
Choć nie jestem kibicem, też rozglądam się za czymś optymistycznym --
darmowy hosting obrazków
-- tak jak na ilustracji (z wczorajszego koncertu) Iwona Mironiuk rozgląda się za kompozytorem -- Tadeuszem Wieleckim.

sobota, 28 marca 2009

Upudrowani lekkoduchowie i piękne panie

Oczywiście pisma teologiczne nie były chętnie czytane przez pudrowanych lekkoduchów i piękne panie, ale literaturę świecką pochłaniał każdy, kto rościł sobie pretensje do kultury.
Jolanta Tubielowicz Historia Japonii, Ossolineum 1984

Na miejscu pań bym się obraził. (A to autorka, nie autor.) Swoją drogą, zwracam też, niejako przy okazji, uwagę na myśl autorki -- w okresie Heian także literatura 'lekka' szerzyła duchowość buddyjską. A zwracam uwagę, bo u nas jedynie w żartach można usłyszeć:
-- Byłeś w niedzielę na mszy.
-- Nie, ale oglądałem "Plebanię".
-- Na jedno wychodzi.

piątek, 27 marca 2009

Wiersz, by łatwiej poradzić sobie z postną pokusą

Dla nich ryby skrzelami pracują w szafliku,
mając na ustach ciszę i krwawiące rany.
Dla nich kuchnia rozbrzmiewa od wrzasku i krzyku
gardzieli podrzynanych i szyj ukręcanych.

Oni to piją gorzę z krwią zabitej kaczki
i warzą głowy dzieci: - zdziwionych cieląt.
Wypruwają wnętrzności, krzycząc: flaczki, flaczki
i jedzą je w niedzielę z rodziną się dzieląc.

Lubią wody na smak bezradnych piszczeli,
wszechzwierzęce girlandy cynicznej kiełbasy,
krwawe raki z piekielnej wyjęte kąpieli
i baraniego ciała brązowe atlasy.

Rozsmarowują trupy na niewinnym chlebie,
obwąchują zająca, czy aby dość skruszał,
z martwym ozorem w zębach czują się jak w niebie
i do cudzego mózgu śmieje im się dusza.

Pożerają, dymiący jak nowe cmentarze,
te stroskane przystawki, te gorzkie potrawy –
Karki im nabrzmiewają, obwisają twarze,
na których śmieszek hieny zakwita, trupawy.

Po pięknookiej sarnie nie noszą żałoby,
ale żrą ją na stypie, w dzień pogrzebu radcy,
i zezują miłośnie do gęsiej wątroby
bujni brzuchem jedynie, a łysiną gładcy,
a twardzi tylko sercem – i w całej stolicy
głośni – ale mlaskaniem, smętni biesiadnicy.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Do mięsożerców (z tomu Być kwiatem?..., Świat Książki 2007

Sam bywam mięsożerny – cytuję tylko dlatego, że opis mnie bawi (choć i przez swoją trafność – zresztą pamiętam bardzo podobny u Stanisława Lema, gdzie klasyfikowano człowieka jako gatunek ohydek szalej). A już na pewno nie życzę niczego złego Panu Radcy!

czwartek, 26 marca 2009

Archiwa arcytajne

Istnieją – twierdzi Scheuring – archiwa tajne, niedostępne dla niewtajemniczonych… W tych archiwach nigdy nie następuje przedawnienie, tajemnicze ich nigdy nie tracą swej aktualności i dlatego są i pozostaną niedostępne dla profanów. Istnieje jakaś potężna „tajna organizacja, która czuwa nad archiwami i innymi źródłami historycznymi i pilnuje, aby z nich nie przedostało się do wiadomości publicznej nic, co byłoby dla niej niedogodne”.
Gdyby to był wiek XVIII, XIX albo nawet XX, autor wskazałby niechybnie na wolnomularzy. Lecz to dopiero szesnaste stulecie, więc zamiast masonów autor wskazuje arian, protestantów, w wielkim ruchu reformacyjnym Kościoła doszukuje się działania spisku. Reformacja – powiada – nie miała Kościoła zreformować, lecz go zniszczyć. Oni więc prawdopodobnie – protestanccy spiskowcy – zawładnęli archiwami i „wyczyścili” je najdokładniej. A może nie tylko „wyczyścili”, lecz dodali jeszcze sfałszowane dokumenty, jakie im się akurat wydawały pożyteczne i właściwe. Będą się na nie powoływać w dobrej wierze historycy.
W tych warunkach do prawdy można by dojść jedynie drogą selekcjonowania hipotez, doszukiwania się poszlak i śladów i taką metodę obrał autor książki „Czy królobójstwo?”.

Tak książkę „Czy królobójstwo?” Hermana Zdzisława Scheuringa (Londyn, 1964) poświęconą śmierci Stefana Batorego streszcza Tadeusz Rojek (XIII tajemnic historii, Nasza Księgarnia 1987, książkę którą czytałem jako nastolatek odgrzebałem, ze względu na historię przytaczaną przez Torlina o domniemanym miejscu pochówku Bolesława Śmiałego).

Trochę żałuję, że przypomniałem sobie tę historię tak późno – bo w jakiejś mierze przypomina ona do pewnego stopnia niedawną ekshumację generała Władysława Sikorskiego, niejako stanowiąc jej prawzór. Otóż w 1933 roku konsylium lekarzy badało dokumenty z sekcji zwłok króla, chcąc wyjaśnić tajemnicę i odnieść się do pogłosek o truciźnie, dochodząc w końcu do wniosku, że śmierć była naturalna (wynikła z przewlekłej choroby nerek).

Ale, ale – historia rzuciła mi się w oczy z trochę innego powodu, chyba bardziej oczywistego. Otóż „na dniach” śledziłem dyskusję, gdy to na zarzut lansowania teorii spiskowej, odpowiedziano jakże merytorycznie: nie bądź taka Wyborcza! Chyba nikt nie wierzy ‘w teorie spiskowe’, z wyjątkiem tej, czy tamtej, rzecz jasna… Tutaj mamy teorię na tyle niedzisiejszą, że może posłużyć za wzorzec, ostrzeżenie dla członków konsylium, którzy się nad nią pochylą. I przyczynek do śmiechu, jeśli to
komuś odpowiada.

środa, 25 marca 2009

Sprawa Nilusa

Niedługo po tym, gdy doktryna Italusa została potępiona, pojawił się niesławny Nilus, spływając ku powszechnej konsternacji na Kościół jak zły potop. Rzeczywiście wielu zostało zagarniętych przez fale nilusowskiej herezji, gdyż okazywał on publicznie cnotę. Nie wiem skąd on się wziął, ale przez pewien czas często bywał w stolicy, żyjąc w odosobnieniu, niewątpliwie z Bogiem i z samym sobą. Cały czas spędzał na studiowaniu Pisma Świętego. Nigdy nie został wprowadzony w grecką kulturę i nie miał żadnego nauczyciela, który dałby mu elementarne pojęcie o głębszym znaczeniu Biblii. Dlatego, choć poznał dzieła Świętych, to jako że nie posiadał podstawowego wykształcenia w logice, w swojej interpretacji Pisma Świętego zupełnie zbłądził. Przyciągnął on jednakże niemałą grupę wyznawców i wkręcił się na wielkie dwory jako samozwańczy nauczyciel, częściowo z względu na swoją zewnętrzną cnotliwość i ascetycznego trybu życia, a częściowo być może z powodu wiedzy, którą mu przypisywano. Ignorancja doprowadziła Nilusa do niezrozumienia jedności dwóch natur: ludzkiej i boskiej, w Jednej Osobie Chrystusa (jaką znamy z naszej doktryny). Nie potrafił jasno zrozumieć "jedności", nie miał także żadnego pojęcia o znaczeniu "Osoby", nie dowiedział się także od Świętych w jaki sposób ciało przyjęte przez Naszego Pana stało się boskim.
Zabłądził daleko i w swojej ułudzie przypuszczał że Jego Ciało zmieniło swoją naturę i stało się boskie. Ta herezja nie uniknęła uwagi Cesarza
[Aleksjusza - Andrze], który gdy tylko zorientował się co się dzieje, bez zwłoki zastosował lekarstwo. Wezwano tego człowieka [Nilusa - Andrzej] do niego [Cesarza - PAK], gdzie jego ignorancja i czelność zostały ostro skrytykowane. Kilka jego argumentów zostało obalonych i Aleksjusz wyłożył mu jasno znaczenie jedności boskiej i ludzkiej natury w Osobie Słowa; przedstawił mu interpretację dwóch natur, jak były one zjednoczone w jednej niepodzielnej Osobie i jak ludzkie ciało przyjęte przez Chrystusa stało się boskim dzięki Łasce [zesłanej] z góry. Ale Nilus trzymał się twardo swoich własnych fałszywych nauk i był gotów na wszystko - tortury, uwięzienie, okaleczenie, raczej niż na ustępstwo w kwestii jak ludzkie ciało zmieniło swoją naturę.
Anna Komnena Aleksjada (z tłumaczenia Andrzeja).

(Nie będę wskazywał właściwej interpretacji -- mogę jedynie dostrzec kilka kierunków. Po pierwsze, sprawę ludzi nieuczonych, którzy przetwarzają po swojemu doktrynę -- jednak dzięki osobistemu przykładowi zdobywają poparcie. Po drugie, rzecz charakterystyczną dla Bizancjum -- zaangażowanie władz państwowych w sprawy religijne (ba! wyraźną 'wyższość' nad władzami kościelnymi) -- niektórzy wskazują na to, jako na cechę nadal istniejącą w prawosławiu (dobrym przykładem jest Rosja, z jej związkami cerkwi i władzy państwowej). Trzecia rzecz, to daleko posunięta integracja obu kultur -- greckiej i chrześcijańskiej.)

wtorek, 24 marca 2009

Wyrok króla? Czy to możliwe?

Tomasz znalazł schronienie na dworze francuskim i jak niegdyś w okresie afery tuluzańskiej, tak i teraz Henryk Plantagenet miał dostać nauczkę od Ludwika VII, którego lekceważył i z którego tak często drwił i wyśmiewał się. [...] Dotarli do Ludwika VII, który bawił właśnie w zamku Compiegne, i przekazali mu żądanie Henryka, aby odmówił schronienia arcybiskupowi Canterbury, który opuścił swoją diecezję bez królewskiego zezwolenia i tym samym został pozbawiony swojej godności.
"Co słyszę -- rzekł Ludwik VII udając zdziwienie -- dostojnik kościelny został osądzony i pozbawiony godności wyrokiem króla? Czy to możliwe? Ja również jestem królem w moim królestwie, jak król Anglii w swoim, jednak nie mógłbym złożyć z urzędu najskromniejszego choćby duchownego w moim królestwie."

Regine Pernoud Alienor z Akwitanii (tłum. Eligia Bąkowska) PIW 1980

Należy się tu drobne wyjaśnienie -- otóż z dwóch mężów Alienor, to Henryk jest postacią bardziej wyrazistą i 'dynamicznym' władcą państwa. Ludwik VII to zupełnie inna osobowość -- w wielu starciach między nimi wydaje się być niezgułą. Raczej słonny do kontemplacji, zdaje się być często pozbawiony energii. Tymczasem na bycie władcą składało się coś więcej niż zarządzanie finansami i wojaczka (w których to obu dziedzinach przeważał Henryk)-- jak się miał przekonać Plantagenet.

poniedziałek, 23 marca 2009

Wynagrodzenie za modły

Radość, która teraz zapanowała w Japonii przybrała objawy nadzwyczaj korzystne dla instytucji religijnych, a w ostatecznym rozrachunku zgubne dla władzy Hojo. Klasztory i chramy sobie bowiem przypisały chwałę za pognębienie wrogów "wiecznego cesarstwa". Żądania wynagrodzenia za modły i egzorcyzmy płynęły do Kamakury z Iwashimizu-Hacimangu, Todaiji, Kofukuji, Enryakuji i innych wielkich klasztorów, które zawsze dysponoway silną bazą ekonomiczną, a także zbrojnymi oddziałami. Do tych żądań dołączyły się liczne, natarczywe żądania nagrody wysuwane przez wojowników walczących
przeciw Mongołom. Bakufu zaczęło się uginać pod ciężarem zobowiązań, których nie było w stanie wypełnić.

Jolanta Tubielowicz Historia Japonii, Ossolineum 1984

niedziela, 22 marca 2009

Przerywnik operowy dla odpoczynku od… braku przerywników operowych (odc. 28)

Dzisiaj piszę trochę na zamówienie – „Semele” Jerzego Fryderyka Handla wzbudziła zainteresowanie. Zapewne ze względu na udział Cecilii Bartoli, która w ten sposób postanowiła uświetnić „Rok Handlowski” (250-lecie śmierci). I już nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, że postąpiła słusznie wybierając „Semele” – aria „Myself I shall adore” wydaje się dla niej stworzona – pełno tam wymyślnych ozdobników, z którymi Cecilia Bartoli zdaje się bawić.

darmowy hosting obrazków
Cecilia Bartoli w arii Myself I shall adore.

Za plecami Bartoli obsadzonej w tytułowej roli, jest już gorzej, choć nikt się nie kompromituje. Najlepsze wrażenie zrobił na mnie Jupiter – Charles Workman. Para Junona (Birgit Remmert) i Iris (Isabel Rey) przede wszystkim mnie bawi, co jest zasługą reżysera. Anton Scharinger jako Cadmus (i… Sommus, ale to różne sceny, więc da się połączyć) to kolejna gwiazda, choć jakoś niezupełnie mogłem się przekonać. Może dlatego, że to w gruncie rzeczy ‘oratorium’ – choć angielskie oratoria (świeckie) Jerzego Fryderyka Handla uznaje się za wielkie dzieła operowe w gruncie rzeczy, to pewne cechy stylu pozostają – choćby udział chóru, który wiele scen komentuje.

darmowy hosting obrazków
Cecilia Bartoli i Charles Workman w scenie “łóżkowej”.

To jednak co najmniej mi się podoba, to orkiestra – nagranie firmuje Wiliam Christie, wybitny specjalista od Handla, tyle że tu nie występuje z własnym zespołem Les Arts Florissants, ale z Ochestra La Scintilla Opery w Zürichu (skąd nagranie pochodzi). Jest to również zespół specjalizujący się w baroku (i mam wiele uznania dla Opery w Zürichu z tego powodu), jednak nie jest to zespół tej klasy. Najbardziej uderzało mnie to w „twardym” continuo.

darmowy hosting obrazków
Scena zbiorowa: Cadmus (Anton Scharinger), Athamas (Thomas Michael Allen), Semele (Cecilia Bartoli), oraz Ino (Liliana Nikitenau), wraz zchórem.

Osoba Cecilii Bartoli zmusiła mnie, by powiedzieć najpierw o wykonawcach. Tymczasem zostaje strona wizualna. Spektakl wyreżyserował Robert Carsen – wysoko ceniony (a przeze mnie już tu przywoływany w Rusałce). Jego reżyserię przyjmowałem niejednoznacznie – trochę to wszystko sztywne (zwłaszcza, gdy reżyser zatrzymuje w jednej z póz, tych na minus lub na plus, wykonawców (por. scena zbiorowa z poprzedniej ilustracji) – gdy wszyscy poza aktualnie śpiewającą Cecilią Bartoli musieli trwać do końca jej arii w bardzo niewygodnych pozycjach), choć nie mogę odmówić reżyserowi poczucia humoru – bawi go próżna Semele, intrygantka Iris, zazdrosna Junona, czy zapatrzony w swoją Pasitheę Sommus. Dodaje to i owo od siebie (choćby ta Junona z biletem British Airways w dłoni) – spektakl nie jest jednak ferią pomysłów. Stroje uwspółcześnione, ale nie zupełnie współczesne przygotował Patrick Kinnmonth.

darmowy hosting obrazków
Juno (Brigit Remmert – na fotelu czyta mapę) i Iris (donosi na Jupitera i Semele).

---
Georg Frideric Handel „Semele”, opera (tak wolą wydawcy) w trzech aktach z librettem Williama Congreve. Cadmus: Anton Scharinger, Semele: Cecilia Bartoli, Ino: Liliana Nikitenau, Athamas: Thomas Michael Allen, Jupiter: Charles Workman, Juno: Birgit Remmert, Iris: Isabel Rey; Sommus: Anton Scharinger; Association of Supernumeraries of the Opernhaus Zürich; Chór Opery w Zürichu; Orchestra La Scintilla Opery w Zürichu; dyryguje: William Christie; reżyseria: Robert Carsen; scenografia i kostiumy: Patrick Kinmoth; światła: Robert Carsen i Pter van Praest; choreografia: Phulippe Griaudeau. Czas trwania: 154 minuty.

darmowy hosting obrazków

sobota, 21 marca 2009

Od Niemieckiego Requiem do Toccaty i fugi

Wczoraj wieczorem, wysłuchane na koncercie Ein deutsches Requiem przypomniało scenkę z rana – przechodziłem wtedy koło piekarni. Moje spojrzenie przyciągnęło ciastko, które postanowiłem kupić. Wchodzę więc. Wolno, gmerając w kieszeni w poszukiwaniu portfela. Za mną dwie panie. Pani za ladą wychodzi bez słowa, podchodzi do pań i je kolejno obejmuje. Gdy wraca za ladę słyszę pytanie: Kiedy pogrzeb?

Ale – dzisiaj urodziny Jana Sebastiana Bacha (tego, a nie tego). Wypadałoby o nim, a nie o Brahmsie, ale trudno mi jakoś. Właściwie z każdym jest jakiś problem – problem Bacha to nadmiar legend. O katedrach dźwięku potrafią mówić ludzie, którzy wcale Bacha nie słuchają. (Z Brahmsem byłoby lepiej – ci, którzy nie słuchają po prostu nie pamiętają takiego nazwiska.) Pasje – legendarne. Msza h-moll – legendarna. Kantaty – no prawie. Z Bachem i organami to jak z Paryżem i Francją (– Byłem we Francji. – I co robiłeś w tym Paryżu? – Byłem na koncercie muzyki organowej! – I jak ci się Bach podobał?) Lepiej jest z utworami na klawesyn, ale niewiele – bo mamy legendę Glenna Goulda i jego interpretacji na fortepianie (i znowu to co w przypadku Bacha – można się zachwycać nie słuchając, bo legenda…).

Przez traktowanie Bacha jako wiecznie żywej legendy wypadałoby napisać coś oryginalnego, własnego – ale moja wyobraźnia wciąż uparcie powraca do wyświechtanych frazesów.

Zacytuję więc jedynie marcowy numer Gramophone, gdzie przedstawiono listę najbardziej wyrazistych (chyba tak należałoby to zebrać ‘do kupy’ – oczywiście My top 10 tym razem w wyborze Davida Threashera) wykonań Toccaty i fugi d-moll BWV 565.

1. Cameron Carpenter – uzasadnienie, nikt więcej nie gra Toccaty i fugi d-moll w kubańskich butach, pokrytym cekinami podkoszulku. (Niestety, na Youtubie jest albo Cameron Carpenter z jego strojem, albo z Bachem, ale nie ze strojem i Bachem jednocześnie.)
2. Thomas Trotter ( wizja tematu – dlaczego nie zgrać go jako tryle?).
3. Max Reger (i jego aranżacje na fortepian, czy duet fortepianowy).
4. Wielcy pianiści (chodzi o interpretację fortepianowej wersji Busoniego).
5. Leopold Stokowski (i jego wersja orkiestrowa – a ja wspomnę, że nie gorsza, choć mniej znana jest wersja Stanisłąwa Skrowaczewskiego).
6. Andrew Manze – no tak, nie dość, że stwierdził, że to w sposób najzupełniej oczywisty utwór na skrzypce, to jeszcze w a-moll!
7. Catrin Finch – wersja na harfę obyła się bez teorii o takiej właśnie wizji Bacha. (Niestety – link do fragmentu Wariacji Golbdergowskich, ale też Bach.)
8. John Williams – niestety tej wersji na gitarze nie znalazłem…
9. Jaques Loussier – jest gitara, harfa, są skrzypce (i solo i w orkiestrze), a jazzu by zabrakło?

10. Lalo Schifrin – jedyny, który wykonywał ją w kostiumie goryla. (Niestety, nie znajduję odpowiedniego filmu…)

Jak widać, cały świat gra Bacha, nie tylko w jego urodziny. I wcale nie musi wkładać do tego peruki z jego epoki. (A to, że najstarszy rękopis Toccaty i fugi pojawił się po śmierci Bacha, nie pochodzi spod jego ręki, a styl wskazuje w najlepszym przypadku na dzieło młodocianego kompozytora, nie jest chyba warte wspominki, nieprawdaż?)

piątek, 20 marca 2009

Zmienność doktryn

Mając 21 lat został powołany do wojska. Przekonany, zgodnie z właściwym w tym czasie rozumieniem, że służba ta jest sprzeczna z życiem chrześcijanina, odmówił jej.
Z żywotu św. Maksymiliana (Ks. Wiesław Al. Niewęgłowski Leksykon Świętych PWN 1999)

Kościół co prawda pogodził się z pewną zmiennością doktryny, ale... gdy tak sobie myślę, jaki z tego przykład mają brać wierzący. Bo przecież, cynicznie mówiąc, św. Maksymilian mógł po prostu przeczekać, a może nauka się zmieni? (A przynajmniej tak szepcze mi jakiś diabełek do ucha.)

czwartek, 19 marca 2009

Przyjazne zestrzeliwanie

"Zgoda" -- przekazał w odpowiedzi Halsey. -- "Wszystkie wrogie samoloty w powietrzu mają być sprawdzone i zestrzelone -- nie gwoli zemsty, lecz w przyjazny sposób..."

Zalecenie admirała w tej formie wzbudziło pewne wątpliwości wśród pilotów myśliwskich i jeden z nich zapytał swego skrzydłowego, co by to miało oznaczać. Po chwili nadeszła przez radio odpowiedź: "Sądzę, że oznacza to użycie trzech karabinów zamiast sześciu..."

Zbigniew Flisowski Burza nad Pacyfikiem Wydawnictwo Poznańskiej 1989

środa, 18 marca 2009

Cesarska prostota

Warto przy tym zwrócić uwagę na szczególnie japońską cechę, którą można chyba uznać za cechę narodową, przetrwała bowiem przez wszystkie wieki aż do czasów nam współczesnych mimo różnych fal importowanej mody. Japończycy nigdy - aż do okresu Meiji - nie wykazywali skłonności do przyjęcia kontynentalnego stylu życia w dziedzinie osobistej fizycznej wygody. Turystów zwiedzających w Kioto pałac cesarski (Gosho, który przestał być rezydencją władcy dopiero w XIX w.) zadziwia iście spartańska prostota urządzenia wnętrz. Turysta zza oceanu przyzwyczajony do stylu pałacowego europejskich książąt czy królów może oczekiwać w cesarskiej rezydencji podobnego przepychu i komfortu. Jeżeli z takim nastawieniem przekracza bramy Gosho, to z pewnością dozna rozczarowania. Nie znajdzie tu bowiem ani galerii obrazów, ani przeznaczonej na wielkie biesiady sali jadalnej z długim stołem i fotelami, ani sypialni z ogromnym miękkim łożem, ani w ogóle nic, co by przypominało ostentacyjne bogactwo europejskich magnatów. Cesarz japoński w życiu codziennym podlegał takiej samej dyscyplinie fizycznej jak wszyscy jego poddani. W dzień siedział, w nocy spał na podłodze, przy czym monarszej głowy nie tuliły do snu puchowe poduchy. Jedynym komfortem, na który sobie pozwalał siedząc na podłodze, była twarda plecionka ze słomy. Bankiety dworskie też odbywały się na podłodze, a przed każdym biesadnikiem stawiany był niziutki stoliczek lub taca z zastawą stołową.
Jolanta Tubielewicz Historia Japonii Ossolineum 1984

Zastanawiałem się przez chwilę, na ile to jest powód do zdziwienia. W końcu autorka zna (a przynajmniej powinna znać) dobrze kulturę japońską i przywyknąć do tego -- trudno zaś wskazywać zdziwienie, gdy samemu się nie dziwi. Ale może wzięła to pod uwagę, bądź też zapamiętała własne zdziwienie (swoją drogą 'turysta zza oceanu' wskazywałby raczej na podróż przez USA, ale może to jedynie skrót myślowy, o ile nie użycie określenia Ocean Arktyczny). I jeśli tu miejsce na dygresje -- z przyzwoleniem na osobistą fizyczną wygodę w naszej, zachodniej kulturze też różnie
bywało w przeszłości.

Ale dość dygresjom - zostawiam sam fragment jako inspirujący. Tym bardziej, że brak fizycznej wygody (w naszym znaczeniu tego słowa, a przynajmniej z punktu widzenia kogoś, kto do takiego trybu życia nie przywykł) nie oznaczał braku estetycznego wyrafinowania.

wtorek, 17 marca 2009

Uwaga nabytkowa

Pochwalę się nabytkiem (no tak, trzynastka była i już jej nie ma) – nabyłem ostatnio parę płyt (wciąż kompletuję „Edycję Vivaldiego” z Naive (tym razem opera La fida ninfa), zaciekawił mnie Claudio Abbado „na stare lata” rozpoczynający pracę z nowym, młodym zespołem, na dodatek grającym na instrumentach dawnych), o Semele Jerzego Fryderyka Handla zapewne będzie za tydzień, a teraz chciałem napisać o Koncercie skrzypcowym Felixa Mendelssohna Bartholdy’ego z Anną-Sofią Mutter.

I tu otwiera się miejsce dla różnych uwag. Po pierwsze, nie mogę wyjść ze zdumienia jak tak ‘muzyczny’ naród jak Niemcy, mógł w swoim czasie, pod wodzą Hitlera, wyrzec się Mendelssohna. (Ba! Mendelssohna jeszcze można zrozumieć, ale jego muzyki?)

Ale porzucając zbrodniarza na rzecz Anny-Sofii Mutter – czy to mi się tak zdaje, czy tak jest naprawdę, że z płyty na płytę wygląda młodziej? Młoda, była prezentowana dość naturalnie. Teraz, coraz większy udział ma wyraźnie Photoshop. (Ale można zobaczyć jak wygląda na żywo – i nie ma się czego wstydzić.)

I właśnie – strategia firmy. Nie dość, że mamy „polską cenę” (tj. niższą, kosztem braku jakiegokolwiek eseju, czy innego komentarza w książeczce), to jeszcze producent dodaje DVD z koncertu i nagrania, mniej więcej równej „objętości” muzycznej jak sama płyta. Sposób na piratów? Chyba tak. I nie mam nic przeciwko temu sposobowi.

Sam zaś Mendelssohn moim ulubieńcem nie jest. Ale to ktoś, kim można się nie zachwycać, ale chyba trudno nie lubić. The most composed of composers pisał o nim Charles Rosen. I rzeczywiście – gdziekolwiek jest i cokolwiek robi, stara się o dobro bliźnich. Na Śląsku powódź, Mendelssohn od razu w Londynie zbiera pieniądze dla powodzian. Nawet gdy href=http://pl.wikipedia.org/wiki/Klara_Schumann>Klara Schumann zaplątała się w jego utworze, grając fragment w kółko, zganił ją jedynie żartem, dziękując za głębokie przywiązanie do swojego utworu… I jeszcze zadziwiało mnie jedno – gdy przed laty zwiedzałem jego dom w Lipsku uderzyły mnie nie tylko sprawnie wykonane obrazki z podróży, ale i to, że obok siebie w jego pokoju zgodnie stały popiersia Jana Sebastiana Bacha i… Woltera. Ale z popiersiami jest łatwiej, niż z prawdziwymi ludźmi (co świetnie wiedzą zwłaszcza ci, którzy próbują jednym samolotem przewieź i Premiera i Prezydenta).

poniedziałek, 16 marca 2009

Nacinanie na laskach (albo PIT wypełniony czeka)

Dwa razy w roku, na Wielkanoc i na Święty Michał, odbywała się ceremonia, stanowiąca symbol tej organizacji, dzięki której królowie Anglii byli władcami znacznie bardziej „nowoczesnymi” niż król Francji, ich suzeren na kontynencie. Były to zgromadzenia Szachownicy. Nazywano tak zdawanie rachunków, które ściągało bądź do Londynu, bądź do Winchesteru, gdzie przechowywano skarbiec królewski, całe tłumy drobnych urzędników. Stawali oni przed pewnego rodzaju trybunałem finansowym […]. „Wielu z tych, co tam siedzą, patrząc nie widzą, a słuchając nie rozumieją” – powiadano trawestując Pismo Święte. A tymczasem przed nimi skarbnik i pisarz, z pomocą dwóch szambelanów i dwóch rycerzy, nacinali na laskach karbowych otrzymane sumy i układali liczmany na stole, który spełniał rolę liczydła: ten sam liczman, zależnie od zajmowanego miejsca, oznaczał wartość albo denara, albo – na drugim końcu siedmiu pól, na jakie stół był podzielony, dziesięć tysięcy funtów. W ten sposób sprawdzano rachunki zdawane przez szeryfów i kiedy wielcy urzędnicy królestwa – kanclerz, justycjariusz, konetabl i marszałek – ukończyli kontrolę, składano pieniądze do skrzyń, a cała armia pisarzy wpisywała na zwoje pergaminowe wyniki w ten sposób przeprowadzonych obliczeń. Państwo angielskie swoją siłę zawdzięczało w równym stopniu tym ścisłym metodom rachunkowości, jak pilnemu czuwaniu nad skłonnymi do nieposłuszeństwa baronami […].
Régine Pernoud Alienor z Akwitanii, tłum. Eligia Bąkowska, PIW 1980

A ja się zastanawiam nad jeszcze jednym drobiazgiem – czynnikiem edukacyjnym takiego zabiegu. Nie dość, że zwracano poddanym i urzędnikom uwagę na rozliczanie finansów, to także pokazywano ścisłość metod. I nie mogę się oprzeć myśli, że miało to w sobie coś z edukacji obywatelskiej, nawet jeśli nikomu ona się jeszcze wtedy nie śniła.

niedziela, 15 marca 2009

Żaby-patriotki

Dziś o świcie rozległy się w parku hymny pochwalne na cześć życia, słowik, kukułka i żaby wspólnie wysławiały doczesność. Głośno, natrętnie, z uniesieniem. Słowik opiewał miłość, tak łatwą do zdobycia i prostą, tak łaskawą dla niego, na którą wiosna nie każe mu czekać, której nie każe mu poszukiwać w zwątpieniu wiecznym. Żaby patriotycznie sławiły bezpieczną ojczyznę jeziora. Obfitującą w żer, bogatą, o płytkich i bagnistych kresach, zapominaną przez świat. Kukułka, która grzesząc wypełnia tylko rozkazy przyrody i radość w tym znajduje, spokojna o niekaralność swoich wrodzonych popędów, wplatała wciąż przekorne i głuche hasło w namiętny koncert. Wszystkim było dobrze. Wszyscy, w harmonii ze sobą i światem, chwalili i przechwalali istniejący porządek rzeczy.
Wówczas człowiek, stojący w swoim oknie, znużony nieustanną własną dysharmonią, obrażony wewnętrznie tysiącem smutków i zgrzytów, ten jakiś samotny człowiek gwizdnął opozycyjnie!
Gwizdem ulicznika ukrytego w galerii, zbuntowanego przeciw tak gorącemu przytakiwaniu.
Wygwizdał ten hymn, który brzmiał dalej, przy wschodzie słońca, pełnym triumfu…

Ze szkicownika poetyckiego (1939 – notuję z Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Być kwiatem?..., Świat Książki 2007)

PS.
Wiosna jeszcze zbyt wczesna, jak na ten wpis. Ale wszystko idzie w dobrym kierunku.

sobota, 14 marca 2009

Jedyna religia zdolna udownić, że nią jest

W tym duchu byłaby myśl, że gdybyśmy religię zdefiniowali jako taki system myślowy, który zawiera nie dające się dowieść stwierdzenia, a tym samym element wiary, to z nauki Gödla płynie wniosek, że matematyka jest nie tylko religią, ale że jest to jedyna religia, która potrafi dowieść, że nią jest.
John D. Barrow Pi razy drzwi (szukałem czegoś innego, bardziej podnoszącego na duchu i zachęcającego do nauki matematyki w Dniu Pi, niż ten żartobliwy cytat; ale niestety, historię Józefa (jeszcze wówczas nie Flawiusza), dobrze radzącego sobie z operacjami modulo, muszę zostawić sobie na inną okazję).

piątek, 13 marca 2009

Sztuka miasta

Ken-ichi Sasaki cytuje esej Masaoki Ōki. Ten krytyk muzyczny wybrał się kiedyś, z powodu stanu zdrowia, do domku w górach:

Piękno najdoskonalszego dzieła [PAK: muzyki klasycznej – Ōki był krtytykiem] opracowanego przez człowieka momentalnie zastąpiła przyjemność podziwiania mojego górskiego ogrodu. Modrzew, biała brzoza, azalia, rododendron itd., nie ma tu wielkiej różnorodności drzew. Ale te drzewa wydają różne dźwięki na wietrze, a szczególnie interesujące jest słuchanie, jak zmieniają się one zależnie od siły wiatru. Bez porównania najlepsza jest topola: wyrasta bardzo wysoko, a długa łodyga liścia tańczy energicznie na wietrze. Ich biaława od spodu barwa dostarcza wspaniałego i oszałamiającego widoku. Jeszcze bardziej wspaniały jest jednak szelest liści, gdy nadchodzi jesień; są trochę zeschłe, uderzają i wydają świeże dźwięki.
(M. Ōki Słuchając szelestu liści topoli jesienią, Jorunal Mainichi, 11 września 1982)

By dalej napisać (Ken-Ichi Sasaki Miasto i natura. Życie estetyczne w antymiejskiej kulturze Japonii (tłum. Maria Popczyk) w Estetyka japońska (antologia), t. I, Universitas 2008)

Według starożytnej legendy, to sztuka Amfiona stworzyła miasto. Architektura nadała kształt kamieniom, lecz sztuką Amfiona nie była architektura lecz muzyka; muzyka ożywiała miasto od wewnątrz i przenikała całą jego strukturę. Miasto z kolei, przesiąknięte muzyką, kultywowało i rozwijało duch kamienia. W istocie, sztuka okazała się nieodzowna. Mieszkańcy miasta bardziej potrzebowali muzyki niż śpiewu ptaków czy muzyki drzew, bardziej malarstwa niż kolorów i różnorodnych form świata natury. Krótko mówiąc, sztuka zastąpiła wygnaną z miasta naturę.
Sztuka zachodnia stworzona w mieście ilustruje i podziela jego miejski charakter abstrakcji i skupienia. Ona też, jako dziedzina zachodniej cywilizacji, z konieczności jest kierowana przez idee artystyczne, które zostają skrystalizowane w formie dzieła sztuki. Zachodnia cywilizacja jako swój ideał przyjęła autonomiczny styl bycia, ens per se, i zmierza do rywalizacji z Bogiem jako twórcą. Owa wola najbardziej przejrzyście wyraża się w sztuce współczesnej, ale jest zakorzeniona w miejskim charakterze cywilizacji.


Czy mam dodawać, że trudno mi się zgodzić. Którą to trudność trudno prosto przedstawić. Bo miasto jest bardzo ważne dla kultury zachodniej, a niektóre formy sztuki (w tym muzyki) bez niego zapewne by nie powstały. Ale, chyba każdy zna dzieła muzyczne płynące z inspiracji naturą, a także wieczne przenikanie się w kulturze, tego co sztuczne i naturalne.

(Ale zawsze ciekawie zobaczyć widok z zewnątrz. I szukać miejskości i natury w sztuce. I w życiu.)

czwartek, 12 marca 2009

Wzór podręcznikowy

Aby niczego nie zataić, należy dodać, że do przodków Henryka [PAK: Plantageneta] zalicza się również osławiony Fulko Czarny>Fulko Czarny (Nerra), który w początkach wieku XI był doskonałym wcieleniem (wypadek to rzadki, więc warto zwrócić nań uwagę) takiego pana feudalnego, jakim opisują go nasze podręczniki szkolne: dziki, brutalny, gotów zabić każdego, kto stanąłby mu na drodze, pustoszył miasta, grabił opactwa i trzy razy za pokutę odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej. A ponieważ jego skrucha była równie ogromna, jak popełnione przez niego gwałty, po raz ostatni widzimy go w Jerozolimie, jak wędruje do Grobu Świętego nagi do pasa, smagany przez dwóch pachołków, którzy na jego rozkaz wołają w obecności tłumu osłupiałych muzułmanów:
„Panie, przyjmij złego Fulka, hrabiego Andegawenii, który cię zdradził i zaparł się Ciebie!
Wejrzyj, Chryste, na jego skruszoną duszę.”

Régine Pernoud Alienor z Akwitanii, tłum. Eligia Bąkowska, PIW 1980)

---
(Dodam tylko na marginesie, że notka ta nie dotyczy tylko tego, na ile przykładowe są przykłady podręcznikowe, ale i zrozumienia sprzeczności na przykład Ottona III.)

środa, 11 marca 2009

Point d'armes

-- Point d'armes? -- wykrzyknął zdziwiony Cesarz. -- Nie mają broni, to znaczy dział, ale strzelby?
Gdy Basil Hall zaprzeczył ich istnieniu, Bonaparte uniósł się.
-- No dobrze, ale lance, a przynajmniej łuki, strzały...
-- Ani tego -- odpowiedział Hall.
-- Ani sztyletów? -- podniecał się Cesarz.
Gdy i tego nie mieli, wykrzyknął wreszcie:
-- Jak więc się biją?
Wieść o braku wojen załamała go.
Jak pisze Basil Hall: "Nie ma wojen!? -- wykrzyknął Napoleon pogardliwie i z niedowierzaniem, jakby bez wojen istnienie ludzi pod słońcem było potworną anomalią".

Zbigniew Flisowski Burza nad Pacyfikiem (t. 2), Wydawnictwo Poznańskie 1989, a cytowany jest Basil Hall Voyage to Loo-Choo, Edynburg, 1826

(Tyle mieli mówić o mieszkańcach Okinawy panowie w 1816 na Wyspie Świętej Heleny. Swoją drogą -- na Okinawie może nie mieli broni, ale była ona ojczyzną karate.)

wtorek, 10 marca 2009

Interpretacja

O mój Ojcze, starożytny, uświęcony,
Samotny, rozczarowany Ojcze:
Zdradzony i odrzucony Władco Wszechświata:
Zły, pomarszczony Dawny Majestacie:
Pragnę się modlić.
Pragnę wypowiedzieć Kadisz.
Mój własny Kadisz. Bo może nie być
Nikogo, kto by powiedział go po mnie.

Mam tak mało czasu, jak dobrze wiesz.
Czy mój kres czeka mnie za minutę? Godzinę?
Czy w ogóle jest czas by to rozważać?

To może być tu, gdy wciąż śpiewamy.
Może się zatrzymać, wszystko na raz.
Odcięte w akcie wysławiania Cię.
Ale póki oddycham, jakkolwiek krótko,
Wciąż śpiewam ostatni Kadisz dla Ciebie,
Za mnie, za tych wszystkich, których kocham
Tu w tym świętym domu.

Chcę się modlić, a czas jest krótki.
Yit’gadal v’yit’kadash sh’me raba…

Słucham Trzeciej Symfonii Leonarda Bernsteina (właśnie Kadisz), a słowa recytatorki są zupełnie inne. Jamie Bernstein (córka kompozytora – słuchałem href=http://www.theclassicalshop.net/details06MP3.asp?CNumber=CHAN%205028>nagrania
Leonarda Slatkina) przerobiła je, relacjonując w drugiej osobie i z dystansem to, co napisał jej ojciec (Mój ojciec, który zwracał się do swego Stwórcy / Gdy byłam tylko mała …). Wykonawcy twierdzą, że oryginał jest przegadany – ale nowa wersja wcale nie jest krótsza! A pośredniość opisu odbiera mu siłę. Może jednak chodzi o to, że oryginał jest nieco kontrowersyjny? (Spodziewano się nawet kamieni rzucanych przez ortodoksów – one nie padły, ku zapewne uldze Bernsteina, ale zwracać się do Boga ze słowami samotny, rozczarowany Ojcze?) Trochę mi wygląda na to, że tekst wygładzono, by nie budził on kontrowersji…

poniedziałek, 9 marca 2009

Kiedyś Rikyū

Kiedyś Rikyū urządził przyjęcie, na które zaprosił pewnego kupca. W czasie trwania Herbaty, mistrza odwiedził wpływowy lord, który chciał rozmawiać z Rikyū w sprawach zawodowych. Dowiedziawszy się o przyjęciu, poprosił o zaproszenie go na herbatę. Rikyū wyjaśnił mu, że głównym gościem przyjęcia będzie kupiec, ale zaprosił lorda na herbatę pod warunkiem, że ten zgodzi się zająć niższą pozycję na przyjęciu. Lord nie miał nic przeciwko takiej organizacji i nie przerywając trwającego przyjęcia bez najmniejszego uczucia obrazy zajął ostatnie miejsce w pokoju.
Shoshitsu Sen XV Sztuka Herbaty (tłum. z angielskiego Monika Kusiak) w Estetyka japońska (antologia), t. I, Universitas 2008

1. Jaki kaprys tłumaczy sprowadził do szesnastowiecznej Japonii lordów? (No dobrze, znam takich, co używają i słowa 'lord' i 'baron' na określenie japońskich tytułów.)
2. Wszystkie tego typu opowieści każą zapytać o różnice między ideałem, a rzeczywistością. Co nie znaczy, że nie należy ideału pielęgnować i zachwalać.

niedziela, 8 marca 2009

Czy król Franków był piśmienny?

Do króla Francji hrabia
Andegawenów.
Wiedzcie, panie, że niepiśmienny król jest osłem w koronie.

Fulko Dobry (za Régine Pernoud Alienor z Akwitanii, tłum. Eligia Bąkowska, PIW 1980).

sobota, 7 marca 2009

Wrażenie pokoncertowe

Wracałem sobie wczoraj z koncertu, gdy do tramwaju wsiadł mężczyzna. Taki, co by się za niego nie dało złamanego szeląga, mimo niezłej kurtki i torby. Ale: nieogolony, spod czapki wychyla się zmierzwiony włos, rzuca wilcze spojrzenia spode łba. O tej porze to znowu nie jest takie niezwykłe w środkach komunikacji publicznej. Ale wsiada z jakaś zieloną płytą CD w rękach. Ciekawość mnie zżera (po koncercie, piątkowy wieczór, nic mi się nie chce, więc ciekawość ma wielki dostęp), zerkam jak mogę (ale dyskretnie) przez ramię. W moich oczach zjawia się książeczka gęsto zadrukowana. Kartki przewracają się na tyle wolno, że wyraźnie odbywa się czytanie. Aż dostrzegam opis utworu
Notenbuchlein fur Anna Magdalena Bach. I nie mogę się nadziwić, bo sam mam tylko płytę z Brahmsem w kieszeni i wcale nie chce mi się czytać…

(Ale czasami muszę robić wcale podobne wrażenie w środkach komunikacji publicznej…)

Ale, ale – jak wspomniałem byłem na koncercie. Że były to ‘przeboje XX wieku’ (na orkiestrę kameralna: Suita św. Pawła Gustava Holsta, Concerto di Aconcagua Astora Piazzolli, Pięć melodii ludowych Witolda Lutosławskiego i Wariacje na temat Franka Bridge’a Benjamina Brittena (z dodatkiem Orawy Wojciecha Kilara na bis), to o samej muzyce mówić już chyba nie ma sensu. Tyle, że długo nie mogłem wyjść z podziwu dla solisty – włoskiego bandeonisty i akordeonisty >Mario Stefano Pietrodarchi. I nawet nie szło o jego grę na obu instrumentach (koncert na bandeon zagrał na akordeonie, ale bis na bandeonie), ale o aktorską postawę – te wszystkie miny, to zwijanie się na krzesełku podczas gry (zresztą zobaczcie sami – choćby tu:

Aż zacząłem się zastanawiać, czy nie widać tu śladów doświadczenia z czasów jego współpracy z projektach teatralnych z aktorką – Danielą Scarlatti.

piątek, 6 marca 2009

Aki no kaze usunięte

Sarasihna Kiko daje także ciekawy obraz warsztatu poety – jedyny taki znam. Ludzie nieobeznani z technikami komponowania haiku wyobrażają sobie, że twórczość ta polega na wolnym od wszelkiego wysiłku wytrzepywaniu z rękawa kolejnego wiersza przy każdej nadarzającej się sposobności. Owszem bywa i tak. Basho zdarzało się improwizować haiku – niekiedy znakomicie. Ale większość jego najlepszych utworów to wynik niezliczonych poprawek i przeróbek. By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do rękopisu Okimori.
Ostatnie haiku […] pojawia się tam w czterech kolejnych wersjach. W pierwszej mowa jest wyłącznie o jesiennym wietrze (aki no kaze). W następnych aki no kaze ustępuje miejsca Nowaki – słowu, które oznacza wicher, pojawiający się na górze Asama w czasie równonocy. Chcąc oddać jego potęgę, Basho zaczyna od przedstawienia kamieni zdmuchiwanych z górskiego zbocza, by skończyć na obrazie ich gwałtownego lotu skroś targanych podmuchami wichury przestworzy. Jest to przesada – ale efektowna i skuteczna jako manewr poetycki. Komplikacja składni w kolejnych wersjach omawianego haiku narasta wraz z tym, jak Basho stara się obarczyć je coraz głębszym sensem. Ostateczna postać utworu nie poddaje się już zwykłemu, gramatycznemu rozbiorowi i można ją pojąć jedynie intuicyjnie. Ale i to nie zadowalało Basho, który nie zamieścił jej w żadnym ze swych późniejszych zbiorów poezji. My jednak jesteśmy pod wrażeniem powagi, z jaką poeta traktował próby oddania w siedemnastosylabowej formie haiku porażającego spektaklu jesiennej burzy
na Asama.

Donald Keene Świat poezji haikai (tłum. Andrzej J. Nowak) w Estetyka japońska (antologia), t. I, Universitas 2008

Notuję, gdyż forma haiku, mimo że dość znana, jest w sumie słabo rozumiana. A taki wgląd w pewne (choć przyznaję – nieliczne i rozerwane) elementy warsztatu mistrza i twórczy haiku – Basho – pozwala ją przybliżyć.

czwartek, 5 marca 2009

Dzielić z twórcą

Uri Golomb: Czy fakt, że nie podzielasz religijnych przekonań Bacha sprawia jakąkolwiek różnicę tobie, jako interpretatorowi jego muzyki sakralnej? Czy wierzysz, że wiedza o teologii Bacha jest istotna dla wykonawcy jego muzyki i dlaczego?
Joshua Riffkin: Jasne, że jeśli rozpatrywać podzielanie poglądów Bacha jako warunek wstępny wykonywania jego muzyki sakralnej, musiałbym drastycznie zmienić swoje życie: albo spróbować z całych sił zostać osiemnastowiecznym niemieckim luteraninem -- co byłoby trochę jak "praktyka historycznego wykonawstwa"! -- lub dać sobie spokój z Bachem. Oczywiście, znajomość religii Bacha nie szkodzi -- tak jak nie
szkodzi znajomość języka niemieckiego (zapewne faktycznie ważniejsza), lub, by zmienić nieco pole [dyskusji], rozumienie politi Risorgimento, jeśli chce się dyrygować operą Nabucco. I rzeczywiście, wchłonąłem nieco więcej niż odrobinę, osiemnastowiecznego luteranizmu. Znam hymny, Biblię znam lepiej po niemiecku niż angielsku itd. Ale to, co trzeba zrozumieć w muzyce, to język, który znajduje się wśród nut -- rzeczywiście, to jezyk wśród nut, a nie nie religia, prowadzi w
pierwszym rzędzie każdego do Bacha.


I jeszcze drobny, pragmatyczny dodatek:

Joshua Riffkin: Jeśli chodzi o starszą muzykę, to jeśli rezultat mnie nie przekonuje, po prostu nie powinienem tego dzieła wykonywać (chyba, że naprawdę potrzebuję pieniędzy).
Wywiad z Golbderga, nr 52, czerwiec 2008.

środa, 4 marca 2009

Dyplomacja i dowody przyjaźni

... ale w myśl zasad bizantyjskiej dyplomacji dawano im tym więcej dowodów przyjaźni, im większą odczuwano wobec nich nieufność.
Regine Pernoud Alienor z Akwitanii (tłum. Eligia Bąkowska), PIW 1980

(Zalecam ostrożność wobec dowodów przyjaźni, nawet jeśli to nie jest autorytatywne źródło zasad bizantyjskiej dyplomacji.)

wtorek, 3 marca 2009

Ta dzisiejsza poezja, to nie to co dawna

Także i w dzisiejszej poezji zdarzają się celne wersy, ale nie wiedzieć czemu, nie daje ona tak głębokich przeżyć, jakie towarzyszą nam przy czytaniu starych zbiorów poetyckich, kiedy doznajemy wzruszeń wykraczających ponad to, co zostało zawarte w samych słowach.
Kenkō (1283-1350) Tsurezoregusa (Zapiski dla zabicia czasu; tłum. Henryk Lipszyc), w Estetyka japońska (antologia), t. I, Universitas 2008

poniedziałek, 2 marca 2009

Odkładając na półkę Trudne początki Polski Przemysława Urbańczyka

O książce już pisałem, ale zakończenie było dla mnie pewnym zaskoczeniem i zmusza mnie do krótkiego podsumowania – rozdział po rozdziale.

Autor rozpoczyna (rozdziały 2 i 3) od problemu interdyscyplinarności badań historyczno-archeologicznych i poważnej trudności, zamykania się badaczy we własnych dziedzinach. Postuluje (co jest postulatem chyba popularnym, choć napotykającym różne trudności) powiązanie badań (historycznych, archeologicznych i antropologicznych), wspólne dyskusje, poszukiwania. I lepsze nauczanie w ramach studiów uniwersyteckich – gdyż nieumiejętność prowadzenia dialogu, jest w znacznej mierze pochodną jakości wykształcenia badaczy.

Kolejne dwa rozdziały (4 i 5) poświęcone są uporządkowaniu wiedzy i alternatywnej wizji początków państwa – wizji, gdzie nie ma stopniowego wzrostu państw plemiennych, gdzie kwestie etniczne są niewyraźne (nie tylko przez naszą niewiedzę), a państwa Polan, czy Wiślan bytami wydedukowanymi przez historyków.

Rozdział Od grodu do miasta (6) jest chyba najmniej dyskusyjny – autor po prostu przypomina, że ciągłość osadnicza nie oznacza ciągłości funkcji i charakteru. Gród nie był miastem – choćby ze względu na brak praw miejskich, jako istotnego składnika miejskości.

Od magii do rynku - kolejne przypomnienie, tym razem, że nasze ekonomiczno-racjonalne pojmowanie rzeczywistości nie musi być słuszne w odniesieniu do wczesnego średniowiecza, choćby ze względu na motywy religijne i magiczne, które prowadzić mogły do działań ekonomicznie nieracjonalnych.

I znowu od - Od Piasta do Mieszka. Tu Przemysław Urbańczyk przeprowadza swoistą obronę opowieści o Popielu – bynajmniej nie chodzi tu o zapożyczenie legendy o biskupie mogunckim imieniem Hatto, którego zjadły myszy, ale o oddanie ducha czasów przedpaństwowych i ówczesnej pozycji władzy książęcej, która dopiero z czasem ulegała wzmocnieniu. Poza tym autor raczej zgadza się z Gallem Anonimem co do przodków Mieszka I (co do ich imion), choć dostrzega bardzo prawdopodobne przemilczenie – sukcesja jest zbyt gładka i bezproblemowa…

Jeśli chodzi o Śląsk w państwie wczesnopiastowskim, to tezy autora już cytowałem. I pośrednio cytowałem także tezy kolejnego rozdziału - Stolice pierwszych Piastów, jako że rex ambulans sam sobie sterem, żeglarzem i stolicą. Owszem, pozostają cztery naczelne grody (Giecz, Gniezno, Ostrów Lednicki i Poznań), niejako ‘stołeczne’, ale bez wyróżnienia, czy szczególnego
pierwszeństwa, któregoś z nich.

O ile pierwsze 10 rozdziałów (czy może 9, po odjęciu Wprowadzenia) wyraża w gruncie rzeczy zdrowy sceptycyzm i stanowi niejako apel, by nie mówić o pewnikach tam, gdzie ich brak, o tyle dwa ostatnie rozdziały poświęcone są własnym, ryzykownym tezom autora. Najpierw mamy interpretację zjazdu gnieźnieńskiego - zdaniem Przemysława Urbańczyka Otton III chciał wywieźć relikwie św. Wojciecha do Rzymu, by w
ten sposób w ramach symboliki religijnej zwiększyć swoją cesarską władzę. W ostatnim zaś rozdziale hipotezę dotyczącą nazwy Polska (jako nie pochodzącej od Polan), którą miał wymyślić w Rzymie (na potrzeby żywotu św. Wojciecha) świadek jego męczeństwa – Benedykt/Bogusza. Te rozdziały różnią się od poprzednich nie tylko ryzykownością tez (choć ciekawie uzasadnionych), ale także częściowo stylem – pełnym powtórzeń, co po raz pierwszy może być chyba nużące w tej
książce…

Sam czytałem Trudne początki Polski zafascynowany – jest ona i prowokacyjna i fachowa. Jeśli mogę dostrzec jakąś wadę, to na pewno nie jest to rzecz „popularna” – Przemysław Urbańczyk pisze jak specjalista, nie jak pisarz, a na dokładkę nie tłumaczy pewnych rzeczy – jak choćby większości cytatów łacińskich na język polski.

--
Przemysław Urbańczyk Trudne początki Polski (Monografie Funduszu Nauki Polskiej, seria humanistyczna), Wydawnictwu Uniwersytetu Wrocławskiego 2008

niedziela, 1 marca 2009

Rękawiczki do wglądu!

Rycerz europejski nosił rękawiczkę swej damy przy hełmie, ale nie przyszłoby mu do głowy, by poddać ją wpierw oględzinom w celu sprawdzenia, czy spełnia ona jego standardy estetyczne, a tym samym potwierdza, że dama jest warta tego, by za nią umrzeć; wystarczała mu myśl, że owa rękawiczka zdobiła niegdyś jej dłoń, a zbyt skrupulatne sprawdzanie materiału, koloru, wzoru itd. nie zaskarbiłoby mu względów ukochanej. Natomiast japoński dworzanin z jedenastego wieku był nieugięty w oczekiwaniu estetycznej ogłady u kobiety, której miał ofiarować swą miłość. Liścik od niej, pisany kaligrafią mniej doskonałą lub rozczarowanie widokiem jej rękawa, sugerującym, że damie brak doskonałej wrażliwości na dobór kolorów, mogły z łatwością stłumić jego żarliwość.
Donald Keene Estetyka japońska (tłum. Beata Romanowicz w Estetyka japońska (antologia), t. I, Universitas 2008)

(Myślę, że stan zakochania jaki przynajmniej wypada okazywać, nie wgląda w takie szczegóły. Co jednak nie znaczy, że się tego nie widzi. No, może nie przygląda się uważnie – chyba zwykle w ogóle jesteśmy mniej nastawieni na wyrafinowaną estetykę – ale jakoś w ocenie to punktować potrafi.)

PS.
Wczoraj byłem na urodzinach u Kuzynki. I jakoś nikt nie dowierzał, by charakter pisma Kuzynek wpływał na szanse matrymonialne.

---
(Informacja: Jeśli ktoś do mnie wysyła listy pocztą elektroniczną, to informuję, że w ten weekend mam trudności z dostępem do swojego konta, ze względu na prace przy serwerze pocztowym.)