Dla nich ryby skrzelami pracują w szafliku,
mając na ustach ciszę i krwawiące rany.
Dla nich kuchnia rozbrzmiewa od wrzasku i krzyku
gardzieli podrzynanych i szyj ukręcanych.
Oni to piją gorzę z krwią zabitej kaczki
i warzą głowy dzieci: - zdziwionych cieląt.
Wypruwają wnętrzności, krzycząc: flaczki, flaczki
i jedzą je w niedzielę z rodziną się dzieląc.
Lubią wody na smak bezradnych piszczeli,
wszechzwierzęce girlandy cynicznej kiełbasy,
krwawe raki z piekielnej wyjęte kąpieli
i baraniego ciała brązowe atlasy.
Rozsmarowują trupy na niewinnym chlebie,
obwąchują zająca, czy aby dość skruszał,
z martwym ozorem w zębach czują się jak w niebie
i do cudzego mózgu śmieje im się dusza.
Pożerają, dymiący jak nowe cmentarze,
te stroskane przystawki, te gorzkie potrawy –
Karki im nabrzmiewają, obwisają twarze,
na których śmieszek hieny zakwita, trupawy.
Po pięknookiej sarnie nie noszą żałoby,
ale żrą ją na stypie, w dzień pogrzebu radcy,
i zezują miłośnie do gęsiej wątroby
bujni brzuchem jedynie, a łysiną gładcy,
a twardzi tylko sercem – i w całej stolicy
głośni – ale mlaskaniem, smętni biesiadnicy.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Do mięsożerców (z tomu Być kwiatem?..., Świat Książki 2007
Sam bywam mięsożerny – cytuję tylko dlatego, że opis mnie bawi (choć i przez swoją trafność – zresztą pamiętam bardzo podobny u Stanisława Lema, gdzie klasyfikowano człowieka jako gatunek ohydek szalej). A już na pewno nie życzę niczego złego Panu Radcy!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz