Wracałem sobie wczoraj z koncertu, gdy do tramwaju wsiadł mężczyzna. Taki, co by się za niego nie dało złamanego szeląga, mimo niezłej kurtki i torby. Ale: nieogolony, spod czapki wychyla się zmierzwiony włos, rzuca wilcze spojrzenia spode łba. O tej porze to znowu nie jest takie niezwykłe w środkach komunikacji publicznej. Ale wsiada z jakaś zieloną płytą CD w rękach. Ciekawość mnie zżera (po koncercie, piątkowy wieczór, nic mi się nie chce, więc ciekawość ma wielki dostęp), zerkam jak mogę (ale dyskretnie) przez ramię. W moich oczach zjawia się książeczka gęsto zadrukowana. Kartki przewracają się na tyle wolno, że wyraźnie odbywa się czytanie. Aż dostrzegam opis utworu
Notenbuchlein fur Anna Magdalena Bach. I nie mogę się nadziwić, bo sam mam tylko płytę z Brahmsem w kieszeni i wcale nie chce mi się czytać…
(Ale czasami muszę robić wcale podobne wrażenie w środkach komunikacji publicznej…)
Ale, ale – jak wspomniałem byłem na koncercie. Że były to ‘przeboje XX wieku’ (na orkiestrę kameralna: Suita św. Pawła Gustava Holsta, Concerto di Aconcagua Astora Piazzolli, Pięć melodii ludowych Witolda Lutosławskiego i Wariacje na temat Franka Bridge’a Benjamina Brittena (z dodatkiem Orawy Wojciecha Kilara na bis), to o samej muzyce mówić już chyba nie ma sensu. Tyle, że długo nie mogłem wyjść z podziwu dla solisty – włoskiego bandeonisty i akordeonisty >Mario Stefano Pietrodarchi. I nawet nie szło o jego grę na obu instrumentach (koncert na bandeon zagrał na akordeonie, ale bis na bandeonie), ale o aktorską postawę – te wszystkie miny, to zwijanie się na krzesełku podczas gry (zresztą zobaczcie sami – choćby tu:
Aż zacząłem się zastanawiać, czy nie widać tu śladów doświadczenia z czasów jego współpracy z projektach teatralnych z aktorką – Danielą Scarlatti.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz