czwartek, 31 grudnia 2009

Przepowiednie na... wiecznie Nowy Rok (1)

O rządzie i władcy tegorocznym

Co bądź by wam opowiadali owe niedowarzone astrologi z Lowenu, Norymbergi, Tubingi i Lyonu, nie wierzcie, aby w tym roku miał być inny gubernator powszechnego świata niż Bóg, jego Stwórca, który mocą swego boskiego słowa wszystkim włada i kieruje, z którego wszystkie rzeczy czerpią swą przyrodę, własności i kondycje, bez któreg podpory i rządu wszsytko w jednej chwili obróciłoby się w nicość, jako przezeń z nicości powołane jest do życia. Z niego bowiem pochodzi, w nim żywie i przez niego się pełni wszelkie istnienie i dobro, wszelki eżycie i ruc, jako powiada Trąba ewangeliczna, Jego Wielebność Święty Paweł, Rom. IX. Zatem gubernatorem tego roku i wszystkich innych będzie, wedle naszej wiarygodnej przepowiedni, Bóg wszechmogący. I nie będzie Saturna ani Marsa, ani Jowisza, ani innej planety, i zaiste ani aniołów, ani świętych; ludzi ani diabłów; cnót, pożytku, mocy ani wpływu żadnego, jeśli Bóg w swojej łasce tego nie dopuści; jako powiada Avicenna, że przyczyny wtórne nie mają żadnego wpływu ani działania, jeśli pierwsza przyczyna ich nie wzbudzi. Zali nie mądrze mówi dobry człeczyna?

O eklipsach tego roku

Tego roku będzie tyle zaćmień słońca i księżyca, iż obawiam się (nie bez kozery), że mieszki nasze doznają stąd wielkiego wycieńczenia, a zmysły zamieszania. Saturn będzie spóźniony, Wenera prostonośna, Merkury niestały. I mnóstwo innych planet nie zechce chodzić wedle waszego rozkazu.
Tedy na ten rok raki będą chodzić bokami, a powroźnicy tyłem. Zydle będą wychodzić na ławki, rożny na ruszty, a czapki na kapelusze; jajka będą zwisać u wielu z przyczyny niedosttku worków; pchły będą po większej części czarne; słonina będzie uciekać w wielki post od grochu; brzuch będzie kroczył przodem; zadek będzie siadał pierwsz; nie będzie można znaleźć migdała w cieście Trzech Króli; trudno będzie trafić asa w chluście; kości nie będą padać wedle życzenia, choćby ich nie wiem jak prosić, i nie często padnie ta liczba, której się żąda; zwierzęta będą gadać po rozmaitych miejscach. Mięsopust wygra porces; ołowa świata przywdzieje maskę, aby oszukać drugą, i będą ludy biegały po ulicach jako szaleńcy i niespełna rozumu; nie widziano jeszcze nikiedy takiego zamieszania w naturze. I powstanie w tym roku więcej niż dwadzieścia siedem słów niesprawiedliwych, jeśli Pyscjan im uzdy nie przykróci. Jeśli Bóg nas nie wspomoże, będziemy mieli mnogo kłopotów; ale przeciwnie, jeżeli będzie z nami, nic nie zdoła nam zaszkodzić, jako powiada niebieski astrolog, który uniósł się aż w niebo. Rom. VII. cap.: Si Deus pro nobis, quis contra nos? Dalibóg, nemo, Domine; jest bowiem zbyt dobry i zbyt potężny. Za czym błogosławicie jego święte Imię!

O chorobach tego roku

Tego roku ślepi będą widzieć bardzo mało, głusi będą słyszeć dość licho, niemi nie będą wcale się odzywać, bogaci będą się mieć nieco lepiej niż biedni, a zdrowi lepiej niż chorzy. Mnogo baranów, wołów, prosiąt, gąsek, kur i kaczek pomrze śmiercią, mniej zaś krutna śmiertelność będzie wśró małp i dromaderów. Starość będzie nieuleczalną tego roku z przyczyny lat ubiegłych. Cierpiący na pleurę będą doznawali srogiego bólu w boku. Cierpiący na biegunkę będą często bieżać na stolec, katary będą tego roku schodzić od mózgu ku niższym członkom; schorzenie oczu będzie bardzo niepomyślnie wpływało na wzrok; uszy będą w Gaskonii jeszcze krótsze i rzadsze niż zazwyczaj. I będzie panować niema powszechnie bardzo straszna i niebezpieczna, złośliwa, przewrotna, przerażająca i dokuczliwa choroba, od której świat będzie chodził jak ogłupiały i ludzie nie będą wiedzieli, w który pośladek się drapać, i bardzo często będą popadać w bredzenia, sylogizując o kamieniu filozoficznym i uszach Midasa. Drżę ze strachu, kiedy myślę o niej; powiadam wam bowiem, iż będzie ona epidemiczna. Awerroes VII Colliget nazywa ją: brak pieniędzy. I zważywszy na kometę zeszłego roku i wsteczną drogę Saturna, umrze w szpitalu wielki nicpotem, cały zakatarzony i ochroszczony, po któęgo śmierci powstaną wielkie rozruchy między kotami a szczurami, psami i zającami, sokołami i kaczkami, między mnichami i jajcami.

O owocach i płodach ziemnych

Widzę z kalkulacji Albumazara w księdze wielkiej Koniunkcji i indziej, że ten rok będzie bardzo żyzny z obfitością zbiorów dla tych, któzy będą mieli z czego. Ale chmiel w Pikardii będzie się nieco lękał mrozu; owies będzie bardzo smakował koniom; słoninę znajdzie się tylko u świni; z przyczyny występującego znaku Pisces będzie to rok wielce urodzajny na śledzie w beczce. Merkury groźny jest nieco dla prosa, ale mimo to cena jego będzie umiarkowana. Kłopoty i strapienia rosnąć będą obficiej niż zwykle. Zboża, wina, owocu i jarzyn będzie więcej, niż kiedykolwiek widziano, jeżeli spełni się wszystko wedle życzeń biednych ludzi.

Franciszek Rabelais Pantagrueliczne przepowiednie (w Gargantua i Pantagruel, tłum. Tadeusz Boy Żeleński, Wydawnictwo Dolnośląskie 1996)

środa, 30 grudnia 2009

O tańcach... w końcu mamy karnawał!

Skoro nie potrafiono znaleźć w Piśmie Świętym przekonujących argumentów przeciwko tańcom, tym silniej akcentowano radość, jaką sprawia on szatanowi. W całej zresztą Europie pochodzenie muzyki, zwłaszcza instrumentalnej, przypisywano diabłu. Miał on posiadać własne skrzypce, z któych pomocą zmuszał ludzi do tańca kończącego się śmiercią z wyczerpania. [...] Szatan miał być także wynalazcą tańca, zwłaszcza rozrywkowego, w którym ludzie odmiennej płci tak mocno przytulają się do siebie.
[...]
Jeszcze dobitniej pisze o tym kaznodzieja barokowy, jezuita Tomasz Młodzianowski. Jego zdaniem kobieta nigdy i pod żadnym pozorem nie powinna dotykać obcego mężczyzny. Powołuje się tu między innymi na przykład świętego Wojciecha, który potrącony przez kolegę, przypadkowo dotknął dziewczyny, a następnie długo i gorzko płakał. Właśnie za grzechy popełniane w tańcu i przez taniec zostały przebite gwoździami nogi Chrystusa na krzyżu. Młodzianowski pisze nawet, iż kto tańczy z kobietą, tańczy z szatanem.

Janusz Tazbir Tańce wszeteczne i dozwolone (w Silva rerum historicarum, ISKRY 2002)

wtorek, 29 grudnia 2009

Kalendarze, kalendarze...

W dawnych kalendarzach polskich, drukowanych od XVIII w. w Krakowie, wiadomości o obchodach świąt kośc., ruchomych i nieruchomych, o zaćmieniach słońca i księżyca, przewidywania meterolog., zapowiedzi klęsk, epidemii, wojen i przewrotów polit.
Władysław Kopaliński Słownik mitów i tradycji kultury, PIW 1996

Czytałem tak sobie Kopalińskiego (jak widać, jestem dopiero na 'K') i nie mogłem wyjść ze zdumienia. Przecież obecnie klęski, wojny i przewroty zwykle poznaje się dopiero po fakcie! Przewidywania meterologiczne owszem, ale w miarę pewne są one tylko na kilka dni do przodu -- a tu w XVIII wieku publikowano je na cały rok! Chyba trzeba zweryfikować dumę z naszej nauki i wiedzy, skoro wiemy tak niewiele w porównaniu z przodkami z XVIII wieku...

PS.
Co pisałem notując sobie w tle trochę przewidywań Franciszka Rabelais. Co prawda nie wiem, na jaki rok... Ale może będą aktualne? XVI wiek, wiedzy powinno być jeszcze więcej, nieprawdaż?

sobota, 26 grudnia 2009

Tematy wędrowne

Wykorzystałem czas urlopowo-świąteczny na nadrobienie (częściowe tylko…) zaległości filmowych, zgromadzonych na DVD. Częściowe – bo wciąż leżą przede mną dwa filmy Masaki Kobayashiego, czekające na swój czas (są to „Bunt” i „Harakiri”). Obejrzałem już jednak trzy filmy Akira Kurosawy, również utrzymane w konwencji filmu samurajskiego – „Tron we krwi”, „Ukrytą fortecę” i „Straż przyboczną”. I zadziwiło mnie jedno – że znałem ich akcję zanim je obejrzałem.

Nie dziwiło to w przypadku „Tronu we krwi”, który stanowi przeróbkę „Makbeta”. Ale już „Straż przyboczna” zdumiała mnie. Jak ja to dobrze znam – myślałem sobie – tyle, że nie ma wątku porwanej żony… (Ale i ten wątek się pojawił. I nie tylko…). Znałem. Ale jakoś w głównej roli nie występował Toshiro Mifune, lecz… Clint Eastwood. A całość nie działa się w Japonii okresu wojen domowych, a na amerykańsko-meksykańskim pograniczu czasów Dzikiego Zachodu. (I nawet muzyka u Kurosawy była taka ‘westernowa’…)

Rzeczywiście – „Za garść dolarów” to remake „Straży przybocznej”, która to informacja jakoś wciąż mi uciekała. (Pamiętałem tylko „Siedmiu wspaniałych”, jako remake „Siedmiu samurajów”. Podobno także „Ostatni sprawiedliwy” opiera się na „Straży przybocznej”.)

Nie od razu zauważyłem powtórzenie w „Ukrytej fortecy”. Oglądałem myśląc, jaka ładna bajka… – bo konwencja bajkowa była łatwa do wyłapania. I aż się dziwiłem, że nie ma wersji westernowej. (A przynajmniej ja takiej nie znam…) Ale… wersja jest! I to szeroko znana! W końcu George Lucas z niczego nie wziął swoich… „Gwiezdnych wojen” Owszem, tu odstępstwa są większe (i na plus dla Kurosawy, którego wersja jest bardziej zwarta i logiczna), ale schemat ten sam.

***

Tematy sobie wędrują. Warto jednak pamiętać, że i Kurosawa sięgał po westerny, jako pewne wzorce. Tak więc, do pewnego stopnia adaptacje były proste. Choć… na sienkiewiczowski XVII wiek też dałoby się te historie przerobić.

wtorek, 22 grudnia 2009

Zanurzyć się w gorącej kąpieli

Jacek Żakowski: Czego was nauczył McLuhan?
Rex Weyner (współzałożyciel Greenpeace): Na przykład tego, że ludzie w gruncie rzeczy nie czytają gazet -- zanurzają się w nich jak w gorącej kąpieli i nasiąkają ich opowieściami. Zdecydowanej większości udzi nie da się przekonać statystykami ani argumentami. Można ich przekonać tylko opowieściami o losach konkretnych bohaterów. Jeśli chce się zmienić społeczeństwo, trzeba opowiadać historie, które ludzi wciągną. [...]
Z wywiadu dla Polityki, pt. Wieloryb też człowiek, nr 50 (2735) z 12 grudnia 2009 r.

Czytałem McLuhana, ale nie pamiętam podobnego porównania. Może dlatego, że czytałem inne dzieła? Może... Ważniejsze (dla mnie), że Rex Weyner zdaje się mieć rację. Przynajmniej, gdy zerkam na komentarze do artykułów -- tak jakby czytelnicy reagowali na ogólne wrażenie, a nie dyskutowali ze szczegółami, logiką wywodu, przytoczonymi danymi i ich powagą. Oczywiście, są wyjątki, ale bardzo nieliczne.

Zresztą wypożyczyłem "na Święta" i przeglądam Wojnę informacyjną i bezpieczeństwo informacji Dorothy E. Denning (ale sprzed 11 września, więc mam poczucie małej aktualności). I mam wrażenie podobne, gdy omawia się formy wojny informacyjnej. Zresztą... to przecież wszystko techniki PR, sam fakt, że opłaca się je stosować świadczy o przytoczonej tu tezie.

sobota, 19 grudnia 2009

Potlacz

potlacz uroczystość, ceremonialna biesiada Indian płn.-zach. wybrzeży Ameryki Płn. wydawana dla popisywania się zamożnością, dla utwierdzenia a. wzmocnienia indywidualnej pozycji w plemieniu a. prestiżu społ., w czasie której to uczty gospodarz niszczy część swego mienia i rozdziela hojne podarki (wymagające jednak precyzyjnych rewanżów); rozszerz. uprawianie rozrzutności, marnotrawienie, niszczenie dóbr, stanowiące społecznie uznaną drogę zdobycia prestiżu.

Etym. - gwara szczepu Chinook 'jw.'


Władysław Kopaliński Słownik Wyrazów Obcych (za wydaniem on-line).



Cytowanie słowników internetowych trąci o perwersję... ale jakoś bardzo chciałem przypomnieć sobie to słowo w związku ze zbliżającymi się Świętami. (Bo zwrócono mi uwagę... i słusznie zwrócono... że mam skłonność do przesadzenia w dobie kryzysu... a kryzys i mnie dotyka...)

czwartek, 17 grudnia 2009

Pouczenie

Człowiek nigdy nie powinien uważać swych uczynków za zupełnie dobre i wolne od zarzutu, gdyż to prowadzi do beztroski i zadufania, a w konsekwencji -- do rozleniewienia i uśpienia umysłu. Niech raczej nieustannie się wznosi obiema swymi władzami, to jest umysłem i wolą, a tym sposobem szuka swego największego dobra w jego najwyższym wymiarze oraz roztropnie się zabezpiecza, wewnątrz i na zewnątrz, przed wszelką szkodą. Tak postępując nie tylko w niczym nie ponosi straty, lecz będzie nieustannie w najwyższym stopniu wzrastał.
Mistrz Eckhart O nieustannym, gorliwym doskonaleniu się (Pouczenia duchowe) tłum. Wiesław Szymona OP, W Drodze, 2001

sobota, 12 grudnia 2009

Drobiazgi

Łapię się ostatnio na pewnej trudności pisania. Łatwiej mi zamieszczać cytaty z aktualnych lektur niż napisać coś od siebie. Nawet gdy odkrywałem u siebie chęć sięgnięcia po klawiaturę, to gdy tylko pisanie się opóźniło, chęć mijała…

W mijającym tygodniu taka chęć chwyciła mnie dwa razy. Po raz pierwszy, gdy poproszono mnie o opinię o artykule. (Przyznaję, że zapewne dlatego, iż uchodzę za osobę względnie ‘zoilowatą’, a komuś zależało na krytyce.) Artykuł przeczytałem kilkukrotnie, by wydać jakąś opinię, możliwie bezstronną. Czytam, czytam i coraz bardziej się dziwię. Autor na przykład opisuje wybór dwóch elementów ze zbioru, powiedzmy i, j ze zbioru A. W języku naturalnym piszemy jakoś tak: „wybieram dwa różne elementy i i j ze zbioru A”. Co robi autor? Pisze „wybieram elementy jak następuje”, po czym następują (w po przerwie) dwa wzory ujęte klamrą: istnieje taki i, które należy do A, oraz istnieje takie j, różne i, które to i należy do A. (Że opiszę je, zamiast szukać możliwości zamieszczenia wzoru-ilustracji.) Treść niby ta sama, czyta się dużo wolniej, a przede wszystkim zajmuje kilka razy więcej miejsca w artykule. Powiedzmy 5-6 wierszy (osobne wiersze na wprowadzenie, pierwszy wzór i drugi, większe symbole, odstępy… może nawet z 7?) do jednego. Po co?

(Odpowiedziałem sobie po co – autor ma niewiele do powiedzenia, a stara się robić wrażenie. Rozczytanie wzoru pominie połowa czytelników, nawet nie domyślając się banalności za nim stojącej. A wrażenie jest – przybywa objętości, sama forma graficzna sprawia wrażenie pewnego wyrafinowania, mądrości autora niedostępnej profanom.
Ale tu pytanie drugie – jak zwrócić na to uwagę? Wypada mi się odnosić do meritum, a nie do odczuć na temat intencji autora… W końcu we wzorach nie ma nic złego. Bardzo często wprowadzają one skondensowaną precyzję do sformułowań, które w języku naturalnym nie chcą być precyzyjne… Nie tu, ale trudno mi wskazać na ich błędność.
Jakoś rozwiązałem ten swój problem, dzieląc swoją opinię na część bardziej i mniej oficjalną. Pozostało zaś pytanie o wykorzystanie wzorów – bardziej ujmują, czy odejmują one czytelników?)

Druga rzecz, o której chciałem napisać nastąpiła wczoraj. Przed koncertem NOSPRu byłem na prelekcji (czy wprowadzeniu) pani red. Anny Woźniakowskiej na temat Mozarta i jego muzyki. Pani redaktor (Radio Kraków), często z dykcją prof. Wiktora Zina, opowiadała o utworach Jana Chryzostoma Wolfganga Teofila (plus za wymienienie wszystkich imion), będąc przy tym pełną zachwytów nad geniuszem. Nawet pół biedy zachwytów nad słoneczną włoskością zaklętą w jego muzyce (jakby mniej romantyczny Karol Rafał Bula zatytułował swój program do tego samego koncertu: „Muzyka Mozarta – zaklęte w dźwiękach promienie słońca”), ale te romantyczne legendy powtarzane bezkrytycznie. I to rezonowanie bezkrytyczności wśród publiczności! (Gdy np. pani redaktor mówiła o pisaniu przez Mozarta z głowy i bez poprawek, usłyszałem zza pleców teatralny szept: „Jak prawdziwy geniusz!”.) I polecenie na zakończenie Mojego życia z Mozartem Erica-Emmanula Schmitta (a sam pisałem pozytywnie…)…

Wielokropek nadużywany w poprzednim akapicie wyraża pewien niesmak. Nie oburzenie, ale poczucie niesmaku brakiem harmonii. Za dużo tych słodkości, za dużo czułostkowości. Nie chciałbym z tego robić przytyków pani red. Woźniakowskiej, bo to popularny i lubiany styl opowiadania o muzyce. Szepty na sali, opinie rzucone w koncertowych przerwach, to wszystko zdaje się to potwierdzać. A to wszystko takie mało… klasyczne. Nie pasuje do Mozarta.

środa, 9 grudnia 2009

Bawarczycy

Pewien pułk bawarski, który w tym czasie walczył w południowych Niemczech, składał się głównie z Niemców (534 żołnierzy) oraz Włochów (217 ludzi), ale w jego skład wchodzili również Polacy, Słoweńcy, Chorwaci, Węgrzy, Grecy, Dalmatyńczycy, Burgundowie, Francuzi, Czesi, Hiszpanie, Szkoci, Irlandczycy, jak również mieszkańcy Lotaryngii - a wszyscy oni walczyli w tym samym pułku. Musimy też pamiętać o tym, że "Niemiec", "Włoch", "Francuz" czy "Hiszpan" były kategoriami dość abstrakcyjnymi dla osób żyjących w tych czasach, ponieważ dzielili się oni na różne podgrupy, jak na przykład Sasi, Westfalczycy, Piemontczycy, Florentczycy, Baskowie, Bretończycy, Kastylijczycy, Katalończycy itp. W skład owego bawarskiego pułku wchodziło nawet czternastu Turków! Jest też inny ważny i godny zapamiętania fakt: oprócz pułków szwedzkich i hiszpańskich żadne inne nie były tak jednorodne pod względem wyznaniowym. Wielu protestantów różnych odłamów nadstawiało głowy za cesarza, przy czym nietrudno było znaleźć i katolików walczących po przeciwnej stronie. Nie ma się jednak czemu dziwić. Wojna religijna dobiegła praktycznie końca.
Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003

sobota, 5 grudnia 2009

Wiek zaniku

Ale mamy XXI wiek; domowe muzykowanie jest w zaniku, podczas gdy nie wstając od swojego laptopa mogę natychmiast dostać się do dziesiątek, a nawet setek nagrań w pełni rozwiniętych wersji tych dzieł. [...] Dlaczego więc nagrywać aranżacje na duet fortepianowy [autorstwa] kompozytora?
David Threasher (w recenzji Octetu Mendelssohna i jego I Symfonii wersji na duet fortepianowy), Gramophone, Awards 2009

PS.
1. David Threasher jednak uważa, że warto nagrywać.
2. W tle gra mi "Król Roger" Karola Szymanowskiego z Wrocławia (na DVD przywiezionym z Zachęty, bo skądże by?). Skoro nie wiem kiedy znajdę czas na porządne posłuchanie, pooglądanie i zrobienie przerywnika operowego, to już dzisiaj sygnalizuję ten fakt, z pochwałą dla realizatorów.
3. Oryginał dla zainteresowanych:
But this is the 21st century; domestic music-making is on the decline, and without rising from my laptop I can instantly access tens and even hundreds of recordings of the full-blown versions of these works. [...] So why record the composer's piano-duet arrangement?

czwartek, 3 grudnia 2009

Na miedzy

Już w XVII stuleciu krzyż bywał przez niektórych traktowany instrumentalnie, służąc jako narzędzie walki politycznej czy nawet do załatwiania sprawa majątkowych. W sporach granicznych, toczonych przez szlachtę protestancką z katolikami, ci ostatni chętnie wystawiali krucyfiks na spornym terenie. Miał on wyznaczać zasięg posiadłości, do których zgłaszali pretensje. Równocześnie zaś każda próba usnięcia krzyża lub przeniesienia go na inne miejsce była traktowana jako akt bliźnierczy. Procesy, jakie w związku z tym wytaczano, odbijały się szerokim echem w społeczeństwie szlacheckim, wywołując zażarte polemiki na sejmikach i sejmie.

Co uszło Radziwiłłowi...

Przekonał się o tym książę Janusz Radziwiłł, któremu na sejmie w 1647 roku zarzucono, iż wydał rozkaz obalenia krzyży przydrożnych, wystawionych w Świadości przy gościńcach wiodących do Uszpola, Wilna i Kupiszek. Miały one tam stać od dawna. Daremnie kalwiński magnat tłumaczył, iż sprawa dotyczy tylko jednego krzyża, który katolicki pleban w Świadości polecił w czasie nieobecności Radziwiłła umieścić opodal jego dworu. Kazał go wykopać i przenieść w inne pod kościoł. Pod adresem księcia pana posypały się pełne oburzenia i sarkazmu wierszyki, w których zarzucano duchowieństwu naganna obojętność w tej sprawie i brak energicznej obrony krzyża.

Będą wołać kamienie, kiedy wy milczycie,
Kiedy o Chrystusową krzywdę nie czynicie.
Milczą i jezuici. Czy ich oczarował?
Aleć i drugie ludzi pono przedarował.

-- czytamy w jednym z utworów, zarzucających niedwuznacznie wzięcie łapówki od potężnego wielmoży.
Zgodnie ze znanym powiedzeniem, iż szewc heretyk to heretyk, a magnat heretyk to magnat, Janusz Radziwiłł wyszedł z opresji obronną ręką. Władysław IV Waza skłonił biskupa wileńskiego Abrahama Wojnę do wycofania pozwu sądowego. W zamian za to Radziwiłł zgodził się infułata przeprosić, a na miejscu przeniesionego krzyża wybudować kaplicę. Łaskawie zezwoił też, aby w Kiejdanach, w święto Bożego Ciała, odprawiano proecesję po ulicach miasta, w którym wyznaniem faktycznie panujacym był przecież kawlinizm (wbrew utartym sądom o wszechmocy kontrreformacji jej władza nie rozciągała się na wiele miast zasiedlonych przez protestantów).

...nie uszło braciom polskim

Targnięcie się na krzyż nie uszło natomiast na sucho braciom polskim, których faktyczna stolica, leżący pod Opatowem Raków, od dawna stała katolikom kością w gardle. Miasteczko należało do wyznającego arianizm Jakuba Sienieńśkiego, który od wielu lat prowadził spory graniczne ze swoim sąsiadem Jerzym Rokickim. Ten ostatni był zresztą księdzem katolickim, który zgodnie ze wspomnianym już zwyczajem wystawił krucyfiks właśnie na ziemi będącej przedmiotem zatargu. Po śmierci Rokickiego (1537) spór wcale nie wygasł, ale -- przeciwnie -- wszedł w jeszcze ostrzejszą fazę. Stało się to za sprawą uczniów szkoły rakowskiej, którzy w początkach 1638 roku zniszczyli ów krzyż.
Według relacji ariańskich, rzucając kamieniami trafili przypadkowo w stojący przy drodze kuryciks. Strwożeni jego zniszczeniem zakopali resztki krzyża w ziemi i zaprzysięgłszy tajemnicę wrócili do Rakowa. Katolicy utrzymywali natomiast, iż modzi ludzie, którym towarzyszyło dwóch nauczycieli, uczyniło to rozmyślnie. [...] Sprawa trafiła prze są senatu. Po burzliwej debacie poselskiej zapadł 20 kwietnia 1638 roku surowy wyro,k, nakazujący zamknięcie słynnej na całą Europę akademi rakowskiej. Jej wykładowców skazano na banicję. Konfiskacie uległa także drukarnia, odbudowy szkoły i typografii zakazano pod karą 10 000 złotych polskich. Głównych winowajców (Babińskiego i Falibowskiego) tylko pospieszne przejście na katolicyzm uchroniło przed surową karą.

Janusz Tazbir Krucyfiks na miedzy (w Silva rerum historicarum, Iskry 2002)


---
Co notuję zainspirowany słowami uchwały sejmu, że krzyż nawiązuje do tradycji wolnościowej I Rzeczpospolitej.

środa, 2 grudnia 2009

Życie psychopaty?

Taka była ta wojna. Banalna, a jednocześnie nudna. Niewiele w niej było z czci, przygody czy piękna. Na niektórych obrazach przedstawia się wojnę w postaci pięknie wyglądającej kawalerii, pędzącej na białych koniach po Wielkie Zwycięstwo w promieniach zachodzącego słońca. Jednak praktyka była zupełnie inna. Przeważnie wyglądało to tak, jak Erik Jonsson widział to w owe październikowe dni 1643 roku: spocone hordy żołnierzy goniących za nieprzyjacielem, którego rzadko udaje się zobaczyć, w pogoni za rozstrzygnięciem, które nigdy nie jest ostateczne; nieudane fortele, od czasu do czasu trochę strzelania z armat -- i tak oto życie przelatywało niezauważalnie. Cały szereg wydarzeń, które może nie dawały odczuć, że coś się utraciło, ale nie przywodziły też na myśl poczucia zwycięstwa.
Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003

PS. Tytuł oczywiście nawiązuje do poprzedniej dyskusji, choć ten fragment miałem wynotowany wcześniej. Umieszczam go z pewnym wahaniem -- jest nazbyt oczywisty. Ale trudno...

sobota, 28 listopada 2009

Heimweh

Dało się go zauważyć zarówno wśród kadry dowódczej, jak i wśród szeregowych żołnierzy. Wszystkich ogarniała straszliwa tęsknota za domem i rodziną. Po niemiecku nazywa się to "Heimweh", tęsknota za domem, i prawie zawsze jest ona złowrogim symptomem. Żołnierze, którzy ogarnięci zostaną tą przypadłością, zapadają na choroby albo tracą życie w walce.
Bernardini Ramazzini, włoski lekarz z czasów wojny trzydziestoletniej (za Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003)

---
Sceptyk może zauważyć, że biorąc pod uwagę zapadalność na śmiertelne choroby i prawdopodobieństwo śmierci w walce, Bernardini Ramazzini nie byłby w stanie poprawnie udowodnić swojej tezy... Ale zostawmy wątpliwości sceptykom.

sobota, 21 listopada 2009

Dzień Życzliwości

Mija dzisiaj Dzień Życzliwości. Nie będę prosił tych, co nie pamiętali o podniesienie ręki. Gdyby nie przypadkiem dostrzeżona wiadomość w internecie sam bym nie pamiętał... Ale są tacy ludzie, z których twarzy, sposobu mówienia, bycia wręcz, co dnia tchnie życzliwością. Cóż, pozostaje mi biec przed lustro, by ćwiczyć życzliwy uśmiech do wyprowadzenia pod rękę ze słowami "dzień dobry", "cześć", "proszę", "dziękuję".

piątek, 20 listopada 2009

Samoutrwalacze

Jako pełen ufności student zakładałem, że stale powtarzane twierdzenia muszą mieć mocne oparcie w wyczerpujących danych. Później odkryłem, że podręcznikowe dogmaty mają tendencję do samoutrwalania się.
Stephen Jay Gould Błędnie nazwany, niewłaściwie traktowany i nie zrozumiany łoś irlandzki (w Niewczesny pogrzeb Darwina), tłum. Nina Kancewicz-Hoffman, PIW 1991

sobota, 14 listopada 2009

Oczywista oczywistość

Stąd też, moim zdaniem, głównym celem nauczania historii nie powinno być przyswojenie jak największej liczby dat czy szczegółów z biografii wybitnych postaci, ale wyrobienie krytycyzmu. Tym samym zaś i uodpornienie na oddziaływanie współczesnej nam propagandy.
Janusz Tazbir Silva rerum historicarum, ISKRY 2002

środa, 11 listopada 2009

Czasy, gdy muzyka była jednością

Lucily I was educated by the BBC, when there was only the Light Programme and Radio 3, so you'd hear the 1812 Overture next to Kathy Kirby next to The Beatles -- so you got the feeling that music was ll one thing. Nowadays kids can listen to the same kind of thing all day -- blues, heavy metal, reggae, classical music. It's all separate, ghettoised and I'm not sure how healthy that is.
Sting, poproszony o wypowiedź dla Grammophone na ostatniej stronie (cykl My music), w numerze Award 2009.

Tłumaczę dla potrzebujących (choćby po to, by mieć jakiś własny wkład w tę notkę... bo jeśli chodzi o treść, to lubię zamknąć się w swojej niszy, ale nie wiem, na ile to jest zdrowe, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi młodych):

Szczęśliwie wychowałem się na BBC, gdy był tylko Light Programme i Radio 3, mogłeś więc słuchać Uwertury 1812 obok Kathy Kirby [i] obok Beatelsów -- miałeś więc poczucie, że muzyka jest jednością. Współcześnie dzieciaki mogą słuchać tej samej rzeczy cały dzień -- bluesa, heavy metalu, reggae, czy muzyki klasycznej. Wszystko jest odddzielne, zamknięte we własnym getcie i wcale nie jestem pewien, że jest to zdrowe.

wtorek, 10 listopada 2009

Dodawanie zakazane

Scholastycy uczyli, że każdy anioł stanowi odrębny gatunek, w następstwie tego nie można ich liczyć ani dodawać. Dusza myśląca o dwóch czy o tysiącu aniołów ma w rzeczywistości pojęcie tylko jednego.
Wiesław Szymona OP z przypisu do Duchowych pouczeń Mistrza Eckharta, W Drodze 2001

--
Dzisiaj cytat-pytanie -- myślę i myślę, i nie mogę zrozumieć, dlaczego tak uważano. To znaczy, że każdy anioł to osobna klasa (gatunek kojarzy się biologicznie) mogę zrozumieć, tak jak i to, że może to prowadzić do problemu ze zliczaniem. Ale skoro mamy wspólną nazwę, to znaczy uznajemy wspólną klasę -- w ramach wspólnej klasy zliczać można... I dlaczego istnieje pojęcie tylko jednego? Gdyby było przeciwnie -- anioły były liczne i nierozróżnialne w ramach klasy, byłoby to zrozumiałe (podobną sytuację mamy z nierozróżnialnymi atomami) -- ale byłyby zliczalne bez problemów. Więc o co chodzi?

niedziela, 8 listopada 2009

Nie dotykał, gdy komponował, ale...

Mozart is traditionally supposed to have composed in his head away from the piano, but in a letter to his father he writes that he is unable to compose at the moment since there is no piano available: "I am now going off to hire a clavier, from until there is one in my room, I cannot live in it, because I have so much to compose and not a minute to be lost [August 1, 1781]". Shortly after Mozart's death, his biographer, Franz Xavier Niemetschek, wrote about him that "he never touched the piano while writing. When he received the libretto for a vocal composition, he went about for some time, concentrating on it until his imagination was fired. Then he proceeded to work out his ideas at the piano; and only then did he sit down and write [...].". In this account we see the prejudice against using the piano while composing, and yet an acknowledgment of its fundamental utility.
Charles Rosen Piano notes. The Hidden World of the Pianist, Allen Lane 2002

Tłumaczenie dla Torlina i zeena (a mam tyle roboty poza blogiem...):

Tradycyjnie się przyjmuje, że Mozart komponował w swojej głowie, z dala od fortepianu, ale w liście do ojca pisze on, że właśnie [w tej chwili] nie może komponować, gdyż nie dysponuje fortepianem: "Wychodzę wynająć fortepian, gdyż dotąd nie mając go u siebie w pokoju, nie mogę w nim mieszkać, jako że mam tak wiele do skomponowania i nie mogę stracić ani minuty [1 sierpnia 1781]". Wkrótce po śmierci Mozarta, jego biograf -- Franz Xavier Niemetschek, napisał o nim, że "nigdy nie dotykał fortepianu podczas pisania. Gdy otrzymywał libretto dla dzieła wokalnego, wychodził na jakiś czas koncentrując się, aż jego wyobraźnia się wypełniła. Wtedy przechodził do pracy nad swoimi pomysłami przy fortepianie; a potem tylko siadał i pisał [...]". W tym świadectwie widzimy uprzedzenia wobec używania fortepianu przy komponowaniu, ale także przyznanie jego podstawowej użyteczności.

piątek, 6 listopada 2009

Na marginesie kontroli...

Warszawa. Kontrolnie. Ot, czy syrenki nie ukradli jeszcze na złom. (Nie, nie ukradli.) Czy Złote Tarasy mają finansowanie. (Szeptem konfidencjonalnym: “Proszę pana! A to podobno własność jakiegoś bogatego nowojorskiego Żyda!”) Czy pociągi jeżdżą punktualnie. (Konduktor: “Bo na naszej kolei to tak jest, że nie informują wcześniej, że jest remont…”)

Najbardziej w pamięć mi zapadło nawet nie deszczowe Krakowskie Przedmieście, nie Jesienne pląsy (jak sama nazwa wskazuje — herbata), ale Zachęta.

Nie chodzi o wyjęte z magazynów dzieła (Siusiu w torcik), które czasem irytowały przeszłą aktualnością (a czasem zadziwiały wprost przeciwnie — aktualną bezczasowością).

Nie, nie wystawy same w sobie, choć dokumentacje Muzeum – performance taneczny Zorki Wollny (Spojrzenia 2009), gdzie pozornie normalny ruch zwiedzających stawał się tańcem, była inspirująca.

W pamięć zapadła mi atmosfera przechadzania się wśród wideoinstalacji, wyciemnionych pokoikach, z ciężkimi zasłonami przy wejściu, a czasem jeszcze systemem ciemnych korytarzy. Nieco duszne powietrze zamkniętej sali, mrok i wolne kroki niemal wyłącznie młodych ludzi, może bardziej snujących się, niż chodzących (a tym bardziej tańczących, choć kto wie?) wśród czarnych ścian i zasłon.

Interpretacja opery

Energia kinetyczna wzrasta w niektórych przypadkach jak długość podniesiona do piątej potęgi. Jeżeli dziecko o wzroście równym połowie naszego wzrostu upadnie, jego głowa uderzy o ziemię energią równą nie połowie, ale 1/32 części naszej energii przy identycznym upadku. Dziecko bardziej chronią jego rozmiary niż "miękka" głowa. W zamian my, dorośli, chronieni jesteśmy przed fizyczną siłą jego napadów wściekłości, ponieważ dziecko może uderzć nas z energią równą nie połowie, ale 1/32 naszej energii. Od dawna odczuwałem wyjątkową sympatię dla biednych karłów cierpiących pod batem okrutnego Alberyka w Złocie Renu Wagnera. Przy swoich miniaturowych rozmiarach nie miały one szans wydobycia oskardami cennych mineraów, których żądał Alberyk, pomimo nieustannie powracającego leitmotivu towarzyszącego ich próżnemu, choć ciężkiemu wysiłkowi*.
---
*) Już po napisaniu tego tekstu przyjaciel zwrócił mi uwagę, że Alberyk, sam niewielkich rozmiarów, wywijałby batem z siłą stanowiącą zaledwie ułamek naszych możliwości, więc, być może, jego podwładnym nei wiodło się aż tak źle (przyp. aut.).

Stephen Jay Gould Wielkość i kształt (w Niewczesny pogrzeb Darwina), tłum. Nina Kancewicz-Hoffman, PIW 1991

niedziela, 1 listopada 2009

1328

Czy nie wystarczy spojrzeć na tę datę [PAK: 1328], żeby jego dzieło odłożyć na półkę? W czym dla nas może być mistrzem ten przedstawiciel schyłkowego średniowiecza, epoki tak odległej, a w dodatku -- za sprawą zwłaszcza propagandy oświecenia -- nie cieszącej się najlepszą opinią? W naukach ścisłch twierdzenia raz udowodnione zwykle nie dezaktualizują się, nawet po tysiącach lat. Ale poznanie, które dają szeroko rozumiane nauki humanistyczne?... Tutaj obowiązują inne prawa. Liczą się gusty i potrzeby epoki, mentalność, prądy kulturowe.
Wiesław Szymona OP, ze Wstępu do Pouczeń duchowych Mistrza Eckharta, W Drodze, 2001

---
Aby na pewno? Kto dzisiaj czyta traktat naukowy z czternastego wieku? W jakim wydaje się go nakładzie?

Oczywiście, prawidłowo wysnute wnioski pozostają w pewnym sensie słuszne, choć późniejsze odkrycia zawężają znaczenie osiągnięć, sprowadzają je do przypadków szczególnych.

I jeszcze jedno -- nauka ścisła sprzed tysiąca lat? Znam tylko jedną, matematykę, a i to specyficzną. Zmienność to nie tylko kwestia mody i propagandy, to także ciągłe poszukiwanie.

poniedziałek, 26 października 2009

Pracujący i czytający

"Pracujących braci, wykonujących niestrudzenie pracę fizyczną, lecz nie wykazujacych chęci do lektury, miłował mniej i nie uważał za godnych najwyższej czci. Jeżeli jednak ktoś miłował wiedzę, nawet jeżeli był tak bezsilny, że nie mógł pracować rękoma, był jemu (Fulgencjuszowi) szczególnie miły i drogi." "Jakiś powiew intelektualizmu i dekadencji -- komentuje ten szczegół Walter Berschin -- daje się odczuć na tym emigracyjno-sardyńskim wariantem życia zakonnego. Było ono jednak bez wątpienia pierwszej rangi rozsadnikiem życia kulturalnego."
Jerzy Strzelczyk Wandale i ich afrykańskie państwo, PIW 2005 (wydanie II?)


1. Wygodnie tak pisać książki. Albo blogi! (Biję się już w piersi!) Ale to wyjątek w pracy Jerzego Strzelczyka.
2. Co do samego Fulgencjusza... Cóż, niechęć do lektury trudno mi cenić i popierać... Co nie znaczy, że nie mam poczucia, że zaczyna się coś niedobrego.
3. A gdzie tu dekadencja? Że się czytać nie chce? Czy też może, że dzieli się społeczność na czytających i pracujących?

niedziela, 25 października 2009

Odkładając na półkę Wandale i ich afrykańskie państwo

Płacz i lament
wśród pomników.
Nikt nie kocha
nieboszczyków.
Nikt nie kocha,
nikt nie szlocha,
że już zmarli,
to wynocha!

Przemysław Borkowski Lament

A kto kocha Wandali? Tych pisanych z dużą literą, którzy mieli pecha nie zostawić swojej wersji historii, przez co widzimy jedynie ich portret namalowany przez ich wrogów? (Przez co później, w czasach Rewolucji Francuskiej, stali się źródłem imienia dla wandali przez małe ‘w’.)

Kro kocha Wandali? Tych, którzy dodawali nam chlubnej przeszłości, by zaleczyć kompleksy późnego wkroczenia na scenę dziejów, dopóki nie zastąpili ich Sarmaci?

Kto kocha Wandali? Tych, którzy dali imię ‘naszej’ Wandzie (przez łańcuch nieporozumień, ale i pamięć o ich długotrwałym zamieszkiwaniu na ‘naszych’ ziemiach)?

Dzisiaj więc na blogu, ‘wirtualna świeczka’ dla Wandali.



Jerzy Strzelczyk Wandale i ich afrykańskie państwo, PIW 2005 (chyba drugie wydanie, bądź dodruk, oryginał z 1993, co częściowo tłumaczy mniej śmiałą, niż można się spodziewać po współczesnych opracowaniach, identyfikację Wandali z kulturą przeworską).

czwartek, 22 października 2009

Niespełnione proroctwo

Though birth control was cheap, reliable an endorsed by all the main religions, it had come too late; the population of the world was now six billion -- a third of them in the Chinese Empire. Laws had even been passed in some authoritarian societies limiting families to two children, but their enforcement had proved impracticable. As a result, food was short in every country; even the United States had meatless days, and widespread famine was predicted within fifteen years, despite heroic efforts to farm the sea and to develop synthetic foods.
Arthur C. Clarke 2001. A Space Odyssey, Orbit 2008

wtorek, 20 października 2009

Anna Arkadiewicz Karenina

"Wszystkie nieszczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda szczęśliwa rodzina jest szczęśliwa na swój sposób" -- powiada wielki rosyjski pisarz na początku słynnej powieści (Anna Arkadiewicz Karenina, przemieniona na angielski przez R.G. Stonelowera, Mount Tabor Ltd., 1880). Stwierdzenie to ma niewielki związek z przedstawioną tu historią, kroniką rodzinną, której pierwsza część bliższa jest, być może, innemu dziełu Tołstoja, zatytułowanemu Dietstwo i otroczestwo (Dzieciństwo i ojczyzna, Pontius Press, 1858).
Vladimir Nabokov Ada albo Żar, tłum. Leszek Engelking, MUZA SA 2009

Cytuję bez głębszych intencji -- ot, zacząłem się rozkoszować lekturą.

niedziela, 18 października 2009

Przerywnik operowy dla odpoczynku od... braku przerywników operowych (odc. 32)

Przerywników dawno nie było – od czerwca. Po pierwsze dlatego, że nie dysponowałem nieopisanymi płytami DVD. Po drugie, jeśli dysponowałem nieopisanymi płytami DVD to zupełnie nie chciało mi się ich oglądać. Po trzecie, nawet jeśli dysponowałem nieopisanymi płytami DVD i je oglądałem, to nie widziałem sensu w ich opisywaniu. Choćby taka Partenope Jerzego Fryderyka Händla z Andreasem Schollem (w roli tytułowej Inger Dam-Jensen, Concerto Copenhagen poprowadził Lars Ulrik Mortensen, a reżyserował Francisco Negrin)… Scholl dobry, Dam-Jensen także, są przebłyski reżyserii, ale całość wydawała mi się jakaś byle jaka… Gesty dyrygenta były zdecydowanie ciekawsze od tego co na scenie (z wyjątkiem nielicznych przebłysków), wojna sprowadzona do gry o krzesła upiornie infantylna, a prowadzenie kamer dla telewizji tyleż ciekawe, co nadające realizacji posmaku amatorstwa.

Free Image Hosting
Inger Dam-Jensen jako Partenope, któryś z zalotników przerażony ukrywa się z za stołem.

Szkoda… bo zupełnie zwariowana Partenope* zasługiwała na więcej. Przede wszystkim zasługiwała na lepszą reżyserię.

***

Na reżyserię nie narzekam tak bardzo w Dydonie i Eneaszu Henry Purcella z Royal Opera House (Sarah Connolly jako Dydona, Lucas Meachem jako Eneasz, Orkiestrą Osiemnastego Wieku dyryguje Christopher Hogwood).

Free Image Hosting
Sarah Connolly jako Dydona, Lucy Crowe jako Belinda.

Free Image Hosting
A tu można sobie lepiej obejrzeć Lucy Crowe (Belindę).

Co prawda spektakl jest bardzo statyczny – bohaterowie się wolno przemieszczają po scenie, by w posągowych pozach śpiewać (trochę to próbuje równoważyć balet), ale kamery są już prowadzone dobrze, oszczędnym ruchom towarzyszy godnie oszczędna scenografia, a i cała opera jest krótsza.

Free Image Hosting
Nie, Eneasz (Lucas Maechem) nie wykręca ucha Dydonie (Sarah Connolly), a jedynie pieści jej włosy…

Nie będąc więc porwany fascynującą realizacją, słucham i oglądam ten spektakl z przyjemnością. Zresztą, czegóż chcieć więcej – dobra obsada (owszem, prawie do każdej roli mogę podać lepsze nazwisko… ale nie przesadzajmy z wymogami), reżyseria i choreografia (Wayne McGregor) nie odrzucające od ekranu, oraz sam Purcell, z którym na DVD miałem jakieś problemy dotąd (czyżby opera zbyt krótka na takie wydania?).

Free Image Hosting
Sara Fulgoni, jako Czarownica.

Free Image Hosting
Najbardziej awangardowa rzecz w tym spektaklu – wdzianko “Wiedźm” nr 1 i 2 (Eri Nakamura i Pumeza Matshikiza).

Free Image Hosting
Myślę, że akurat balet może być najbardziej kontrowersyjny… Zresztą, pamiętam sprzed lat na półamatorskie (studenckie) wykonanie Dydony i Eneasza, gdy to zrobiono coś z niczego – przy całej prawności, tej magii teatru wyczarowanej czasem z kawałka papieru, czy sznura (z wielkim dodatkiem wyobraźni realizatorów) tu trochę brakuje.

---
*) Zwariowana: wszyscy kochają się w Partenope (Inger Dam-Jensen), która kocha się zasadniczo kocha się Arsace (Andreas Scholl), ale i pozostałe zaloty sprawiają jej przyjemność, nawet jeśli zalotników, jak Arminda odrzuca. Na dwór Partenope przybywa Rosmira, dawniej ukochana Arsace, wciąż go kochająca – tu jednak udaje księcia Eurymine i również udaje zaloty do Partenope. Po przerywniku wojennym (inny zalotnik – Emilio – stara się zdobyć Partenope z pomocą wojska, oczywiście wojska na scenie nie ma… są krzesła…) komedia się zagęszcza, bo Euryimine chce by Arsace się bił z obrońcą miłości Rosmiry. Arsace nie chce, bo jak tu z kobietą się pojedynkować – że jedynie on wie, iż to kobieta grozi mu oskarżenie o tchórzostwo. W końcu, przymuszony do walki stawia warunek – owszem, będzie się bił, ale oboje przeciwnicy odsłonią piersi. Czego oczywiście Eurymine zrobić nie może, bo się zdekonspiruje… Kończy się więc wszystko dobrze – Partenope zostaje z wiernym Armindą, a Rosmira (ujawniona) z Arsace.

sobota, 17 października 2009

Dostojewski na usprawiedliwienie

Tak, czytaliście oczywiście Dostojewskiego? Czy rozumiecie, jak skomplikowana jest dusza ludzka, psyche ludzka? No wiec, wyobraźcie sobie kogoś, kto bił się od Stalingradu do Belgradu -- poprzez tysiące kilometrów swego własnego zniszczonego kraju, kto maszerował po martwych ciałąch swych towarzyszy i swych najukochańszych! Jak może taki człowiek reagować normalnie? I cóż jest tak odrażającego w tym, że po takich okropnościach zabawi się z kobietą? Wyobrażaliście sobie, że Armia Czerwona jest idealna. Nie, ona nie jest idealna i nie może być idealna... Ważne, że bije się z Niemcami.
Tak miał tłumaczyć gwałty Armii Czerwonej Józef Stalin Milovanowi Dżilasowi (a ja notuję za: Richard Overy Krew na śniegu. Rosja w II wojnie światowej, tłum. Monika i Tomasz Luftnerowie, Wydawnictwo Dolnośląskie 2009).

niedziela, 11 października 2009

Zaległości z Kempa: prezes faraon

Dotąd starałęm się przedstawić obraz starożytnego Egiptu tak, że większości czytelników wyda się on znajomy: społeczeństwa funkcjonującego jak idealny model wielkiej korporacji. Na szczycie, z nienaruszalnej pozycji, panował król. Niżej rozciągał się łańcuch kadry kierowniczej w postaci opłacanych urzędników, a na końcu znajdowali się rządzeni, zwykli ludzie, pracujący na roli wieśniacy, których niekiedy zatrudniano na królewskich budowach.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

sobota, 10 października 2009

Zaległości z Kempa: niedocenione systemy niemonetarne

Jednak w przeszłości systemy niemonetarne funkcjonowały znakomicie. Stanowią one przykład generalnej cechy kultur: systemy na ogół odpowiadają stawianym im wymaganiom. Ludzie dają sobie radę. Ekonomia starożytnego Egiptu dostarcza tu dobrego przykładu. Egipcjanie przez długie okresy prowadzili duże operacje gospodarcze, działając w ramach systemu bezpieniężnego, który był wystarczający. Mogli to robić, ponieważ w całym starożytnym świecie ludzie mieli większą bezpośrednią styczność z prawdziwymi dobrami materialnymi -- artykułami spożywczymi -- niż my, a częściowo dlatego, że rozwinęli system rachunkowości, który był w pół drogi do abstrakcyjnego pojecia "pieniądz". Jego połowiczność polegała na tym, że chociaż mówiono językiem towarów: bochenek chleba, dzban piwa, hekat pszeniczy itp., procedury umożliwiały operowanie ilościami, niekoniecznie dobranymi, jeśli chodzi o przewóz, a nawet istnienie samych produktów. Był to typowy starożytny kompromis: abstrakcja zamaskowana konkretną terminologią.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

piątek, 9 października 2009

Zaległości z Kempa: twórcy kultury turystycznej

"Wielkiej kultury", która z czasem staje się kulturą turystyczną, nie stworzył spontanicznie prosty człowiek. To nie przypadek, że jej przejawy odnajdujemy w wielkich budowlach religijnych, pałacach, rezydencjach i zamkach. Wielka kultura, wymaga patronatu i zarządzania siłą roboczą, jest kulturą dworską. Bogactwo, wielkość, splendor, wzorce sztuki i nowości intelektualne należą do instrumentów rządzenia. A mistycyzm władzy chyba najbardziej efektywnie wyraża się przez religię. Świątynia i pałac, a w wypadku starożytnego Egiptu ich rozciągnięcie na kulturę otaczającą zmarłych, często wydają się określać najistotniejsze cechy minionych kultur. Dobrze zakorzeniona tradycja może wywierać wpływ odczuwalny w całym społeczeństwie, ale żeby osiągnąć to stadium, musi rozprzestrzenić się kosztem innych tradycji, musi opanować umysły narodu. Wszystko inne zostaje "kulturą ludową".
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

czwartek, 8 października 2009

Zaległości z Kempa: atawizm rządzi

Żyję w paradoksalnym świecie. Uważa się, że mamy wiek rozumu i postępu. Trwa wyścig technologii. Jednak w ludzkich umysłach wciąż tkwi istota dawnej, hierarchicznej władzy i jej oznak. Ludzie pożądający władzy nie mogą oprzeć się starożytnemu wyreżyserowanemu stylowi postępowania. Wznoszą pomniki, kierują symbole, wskazują wrogów, których należy zniszczyć. Możemy argumentować, że dawne społeczeństwa, aby utrzymać jedność i stabilność, z braku racjonalnych, filozoficznych podstaw rządzenia potrzebowały [osób] przywódców, których pozycję określała teologii i które były traktowane z szacunkiem i ceremoniałem należnym bogu. Podłoże teologiczne i sposoby prezentacji miały swój sens. Autorytet boskiego władcy był jedyny w swoim rodzaju, niekwestionowany; zagrożenie utratą części władzy lub dwuwładzą występowały tylko w okresach wojen domowych. Jednak od czasów faraonów ludzkość posunęła się naprzód. Między nami a starożytnym Egiptem rozciąga się długa i złożona historia rozwoju myśli politycznej i rozmaitych form rządzenia, po części opartych na zasadach nie wywodzących się z religii. Wiemy, jak mogłoby wyglądać racjonalne, harmonijne społeczeństwo. Jednak ponieważ społeczeństwo się zmieniło, formy i oznaki władzy boskiego przywódcy wykazały znaczną zdolność do adaptacji i przetrwania, często ciesząc się dużą popularnością. Racjonalizm wabi, atawizm rządzi.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

Nazbierało mi się zaległych cytatów, które miały trafić na blog, a do których bądź to straciłem serce, bądź nie wiedziałem, na co naprowadzać Czytelników. To ostatnie to zresztą problem wielu fragmentów Starożytnego Egiptu Barry'ego Kempa (odłożonego na półkę jakiś miesiąc temu...), bo tu prawie wszystko jest dyskusyjne. Weźmy początek: Żyję w paradoksalnym świecie -- komunał. Uważa się, że mamy wiek rozumu i postępu -- kto uważa, ten uważa, mnie pozbawił tej wiary Zdzisław Krasnodębski (Upadek idei postępu, z którym jak zwykle się zresztą nie zgadzam, ale to kwestia szerszego sporu, zresztą tu nie o to chodzi, a jedynie o fakt, że postęp przynajmniej bywa dziś niemodny). Trwa wyścig technologii -- banał. Jednak w ludzkich umysłach wciąż tkwi istota dawnej, hierarchicznej władzy i jej oznak --- hm... raczej tak, ale to trzeba uzasadnić, zresztą kto powiedział, że postęp i rozum mają się temu przeciwstawić? Ludzie pożądający władzy nie mogą oprzeć się starożytnemu wyreżyserowanemu stylowi postępowania -- po pierwsze, dlaczego miałoby być inaczej, po drugie, czekam by autor doprecyzował. Wznoszą pomniki, kierują symbole, wskazują wrogów, których należy zniszczyć --- ależ panie Kemp! Toż opisuje pan zwykłą pragmatykę władzy! Możemy argumentować, że dawne społeczeństwa, aby utrzymać jedność i stabilność, z braku racjonalnych, filozoficznych podstaw rządzenia potrzebowały [osób] przywódców, których pozycję określała teologii i które były traktowane z szacunkiem i ceremoniałem należnym bogu -- wydaje się, że potrzeba posiadania przywódców jest jedną z tych cech, które ludzi dzielą (ale to znaczy, że raczej zawsze część będzie odczuwała potrzebę posiadania ich); zresztą nie tylko ludzie potrzebują przywódców, ale (i to bardziej) przywódcy potrzebują ludzi... A filozofia? Przecież nie zapuściła ona aż tak głęboko swych korzeni... Podłoże teologiczne i sposoby prezentacji miały swój sens. Autorytet boskiego władcy był jedyny w swoim rodzaju, niekwestionowany; zagrożenie utratą części władzy lub dwuwładzą występowały tylko w okresach wojen domowych. -- zmieniło się to, że władza wzięła rozbrat z teologią, ale sami wiemy z historii politycznej (i to ostatnich lat), co się dzieje, gdy władza traci szacunek, jak wszystko się rozsypuje, jak trudno jej znaleźć kogoś do współpracy, do realizowania swoich celów. Jednak od czasów faraonów ludzkość posunęła się naprzód. Między nami a starożytnym Egiptem rozciąga się długa i złożona historia rozwoju myśli politycznej i rozmaitych form rządzenia, po części opartych na zasadach nie wywodzących się z religii. Wiemy, jak mogłoby wyglądać racjonalne, harmonijne społeczeństwo. -- w przeciwieństwie do autora, nie wiem jak miałoby wyglądać racjonalne, harmonijne społeczeństwo. Uważam wręcz, że racjonalnie wpisany byłby w nie konflikt i raczej poszukiwanie harmonii niż harmonia... Jednak ponieważ społeczeństwo się zmieniło, formy i oznaki władzy boskiego przywódcy wykazały znaczną zdolność do adaptacji i przetrwania, często ciesząc się dużą popularnością. -- formy się zmieniają. Zawsze. Nawet wtedy, gdy udawają niezmienność i tradycję. Gdzie indziej jednak Barry Kemp ciekawiej wskazywał, że wiele cech 'boskiego władcy' nosi dzisiaj nie władza państwowa, a celebryci. To ich otacza splendor, cała ta otoczka. Władza zszarzała. Racjonalizm wabi, atawizm rządzi. -- i mamy efektowne zakończenie, które nic nie znaczy. Chyba, że kogoś natchnie do refleksji.

Oto jakie trudności robi mi cytowanie Barry'ego Kempa. Ale bywał on dla mnie bardzo inspirujący. Także tu, z jakiegoś powodu... Chyba właśnie dla tej refleksji, jak nam daleko do Egiptu, ile w tym co widzimy w polityce jest 'atawizmów władzy'.

Jak się podlizać królowi, albo premierowi w czas afery...

Nadto, królu, i to weź sobie do serca, że dobrzy ludzie zazwyczaj mają złe sługi, a źli dobre. Ty zaś, który jesteś najlepszym ze wszystkich mężów, masz złe sługi, choć podobno należą do liczby twoich sprzymierzeńców -- to jest Egipcjan, Cypryjczyków, Cylicyjczyków i Pamfylów, ludzi zupełnie bezużytecznych.
Tak, wedle Herodota (Dzieje, tłum. Seweryn Hammer) przemawiała Artemisja do Mardoniosa.

niedziela, 4 października 2009

Zaliczyć i zapomnieć

Na poziomie uniwersyteckim dodatkowe zajęcia z nauk przyrodniczych traktowane są jako coś, co należy zaliczyć i szybko o tym zapomnieć. Trzeba przyznać, że studenci kierunków przyrodniczych i technicznych często mają taki sam stosunek do przedmiotów humanistycznych, ale, chcąc, nie chcąc, są codziennie bombardowani literaturą, muzyką i sztuką w wydaniu popkulturowym. Ponadto coraz więcej osób bez żenady oznajmia publicznie, że nie ma najmniejszego pojęcia o nauce, jakby to był kulturowy wyróżnik i powód do chwały.
Lawrence M. Krauss z felietonu C.P. Snow w Nowym Jorku (Świat Nauki, październik 2009, str. 25), co notuję, jako nawiązanie do dyskusji na blogu u Pani Kierowniczki.

czwartek, 1 października 2009

Jak zaraza...

Ówcześnie "wielcy tego świata" mieli bowiem o wiele mniej władzy, niż wskazywały na to pozory. Oczywiście, pozwalali sobie na chwilowe wybuchy despotyzmu, niszczyli innych, jakby tępili muchy, zbierali podatki, ogłaszali pobór do wojska, snuli piękne plany albo zaczynali jedną wojnę za drugą. Jednak nie byli w stanie w dłuższej perspektywie wywierać znaczącego wpływu na życie codzienne. Mieszkańcy wsi i miast już od pradziejów musieli przecież radzić sobie w życiu sami. Państwo było dla nich czymś odległym i obcym, niezgłębionym tworem, który nawiedzał ich od czasu do czasu tak, jak robiła to wojna, zaraza, nieurodzaj -- plaga, przed którą należało się chronić.
Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003

wtorek, 29 września 2009

Stany

Opierając tego typu filologiczną metodę, nic łatwiejszego jak dowieść, że Polacy byli w Ameryce jeszcze przed Indianami, bo np. nazwy stanów i miast amerykańskich są najrodzimiej polskie. Dowód? Służę: Massachusetts -- Mięsioczyst, Connecticut -- Koniekuty; Illinois -- Jelinos, Michigan -- Mieczygon, Delevare -- Dołowary, Milwaukee -- Miłewołki itp. Ale czego ograniczać się do Stanów Zjednoczonych? Przy odbrych chęciach można cały świat zaludnić przedpotopowymi Polakami: Sięgaperz, Tokijów, Brazielina, Kościeryka, Wargącina, Trzypoliż... Same lechickie osiedla.
Julian Tuwim Pegaz dęba, Iskry 2008

Tym razem notuję bez podtekstów -- jedynie z tęsknoty, za nieobecnymi wpisami Komerskiego, także o genealogii nazw stanów.

piątek, 25 września 2009

Szarża

Była to dumna i dzielna armia, która ceniła brawurę i indywidualną odwagę, za to nie bardzo przejmowała się dyscypliną, uzbrojeniem i innymi niepotrzebnymi nowinkami. Główną część sił stanowiła szlachta. Najbogatsi i najszlachetniejsi z nich wszystkich tworzyli elitę armii: husarię. […] Husarię tworzyli najdzielniejsi z najdzielniejszych, stanowiła ona kwiat i dumę polskiego wojska. I jeśli ktoś miał pokonać szwedzkiego agresora, to tylko oni. Ich zadanie w czasie nadchodzącej bitwy polegało na wbiciu się klinem w szwedzki szyk i odpędzeniu rozbitego wojska w stronę Bródna.
[…]
Huzarzy, posuwający się przez pola w kierunku na wschód, prezentowali się wspaniale. Kierowali się wprost na lewe skrzydło sprzymierzonych. Po około 500 metrach przeszli w kłus. Powitała ich artyleria. Drobne, białe obłoczki uniosły się z sypiących iskrami paszcz armatnich, a kłęby dymu zasłoniły baterie po drugiej stronie pola. Kule, przecinając pełne kurzu powietrze, dosięgły pierwszych szeregów nacierającego przeciwnika. Tu i tam padł jakiś koń. Jedna z baterii haubic otworzyła ogień i udało jej się w jakiś niezwykły sposób wstrzelić dymiący granat w sam środek nadjeżdżających nieprzyjaciół. Tego rodzaju eksplodujących pocisków używano bardzo chętnie przeciwko kawalerii, aby zranić konie albo aby je spłoszyć. W miarę jak husaria zbliżała się coraz bardziej, zostawiała za sobą ślad w postaci zabitych i rannych żołnierzy, trupów koni i zrzuconych z siodeł jeźdźców.
Kiedy zostało już tylko 150 metrów, husaria przeszła w galop. Im bliżej była celu, tym bardziej narastał hałas, jaki towarzyszył ich jeździe. Ostrzał artyleryjski stawał się coraz intensywniejszy. Stukot tysięcy końskich kopyt mieszał się z chrzęstem zbroi i ochraniaczy, których blachy tarły o siebie. Stale narastał wibrujący krzyk żołnierzy i parskanie koni, a szyki stawały się coraz bardziej nieuporządkowane w miarę, jak rosło tempo jazdy.
Ludzie, którzy z bronią w ręce oczekiwali po drugiej stronie pola, mogli coraz wyraźniej rozróżniać szczegóły – odległość między nimi i nadjeżdżającymi zmniejszała się. Husaria prezentowała się wspaniale w swych nietypowych, bajecznie kolorowych ubraniach i zbrojach. Drogocenne czapraki i płaszcze, a także złocone i srebrzone ozdoby rynsztunku błyszczały w promieniach słońca. Ramiona huzarów okrywały skóry tygrysów, lwów, panter i rysiów, a w tylnej części niezwykłych kulbak powiewały pióra orłów i czapli.
Kiedy pozostało już tylko 80 metrów, jeźdźcy popuścili cugli i konie przeszły w cwał.
[…] Osiemdziesiąt metrów. Tak krótki był dystans, który dzielił polską husarię od średniowiecza do nowej epoki.
Najpierw wszystko przebiegało tak, jak należało się spodziewać. Polacy na spienionych koniach runęli na Szwedów, dodając sobie animuszu głośnymi krzykami i potrząsając bogato zdobionymi lancami. W ten sposób spadli na lewe skrzydło wojsk sprzymierzonych jak prawdziwa lawina. Stukot końskich kopyt, chrzęst zbroi, okrzyki husarii zlały się teraz w jeden dźwięk, pochłaniając również odgłosy strzałów oddawanych przez Szwedów i Brandenburczyków, przechodząc stopniowo w jeden głuchy, nieprzerwany grzmot, podczas gdy nieregularna, rozbita na grupki masa koni i ludzi starła się z przeciwnikiem w walce wręcz.
Gwardia brandenburska oddała z bliska potężną salwę i na husarię spadł deszcz ołowiu. Ogień prowadzony salwami był jednym z tych wynalazków, które zrewolucjonizowały taktykę toczenia bitew przez armie zachodnioeuropejskie. Cztery lekkie działa załadowane były kartaczami, a salwy oddawano z nich jednocześnie (każdy kartacz zawierał około 36 zwykłych kul muszkietowych; tak więc cztery działa mogły wystrzelić jednocześnie ponad 140 pocisków). W tym przypadku wystarczyło wybrać właściwy moment – przestarzała polska jazda panicznie bała się takiego „maszynowego” ostrzału – dlatego też w jednej chwili atak husarii załamał się. […]
Kiedy wojsko wystawione jest na gwałtowny atak kawalerii, musi wytrzymać do ostatniej chwili i dopiero wtedy dać ognia salwą, bo w ten sposób przyniesie to najlepszy efekt. […] Ponieważ jednak ich najważniejszą bronią był pistolet, a jego skuteczność najlepsza jest z małej odległości, musieli wytrwać na swych pozycjach aż do tej chwili. Dudnienie nadciągającej husarii naprężyło nerwy oczekujących żołnierzy jak postronki. W końcu oddali jedną, głośną jak grzmot salwę. Jednak odległość nadal okazała się zbyt duża. Zamiast teraz ruszyć przeciwko Polakom z szablami w dłoniach, gwardia trwała przez moment niezdecydowana, co zrobić dalej. To wystarczyło. Chwilę potem spadła na nią chmara polskich lanc, wdarła się między nich, rozerwała szyki. Ludzie padali na ziemię w kłębach dymu. Szwadrony złamały szyk, cofnęły się krok do tyłu. Flagi zachwiały się i padły na ziemię. Prawie połowa nacierającej husarii przebiła się jak pocisk przez pierwszą linię przeciwnika.

Szwedzkie i brandenburskie oddziały ustawione były jak zwykle w kilku szeregach, jeden za drugim: pierwszy, drugi i trzeci szereg. Szwedzkie oddziały, które pobite zostały w pierwszej fazie walki uciekły do tyłu, wypełniając wolne przestrzenie między pozostałymi szeregami. Husaria napierała coraz mocniej. Zamieszanie powstało teraz w drugim szeregu. Jednak stojący tu niemieccy najemnicy bronili się dzielnie przy pomocy pistoletów i szpad. Husaria uderzyła jak fala morska w skałę, po czym zatrzymała się. […] Gdy Polacy dostali się pod ogień muszkietów, zmuszeni zostali do odwrotu. Nie mając wsparcia wojsk kwarcianych – których atak zatrzymany został przez kontrnatarcie wyprowadzone z flanki przez Szwedów – rzucili się do bezładnej ucieczki. Jak pstrokata chmura owadów zniknęli za piaszczystym wzgórzem, gdzie szeroka rzeka koni i ludzi rozlała się po całej okolicy w postaci małych strumyków, aby później w ogóle zniknąć z oczu.
Atak, który trwał tylko kilka minut, dobiegł końca.

Peter Englund Lata wojen, tłum. Wojciech Łygaś, Finna 2003

Przydługawy opis, przyznaję. Ale świetnie mi się go czytało – zresztą bitwy warszawskiej niemal nie ma u Henryka Sienkiewicza (z wyjątkiem wyczynu Rocha Kowalskiego, który u Petera Englunda, zgodnie z historią, ma na imię Jakub). Bo i jak opisać ku pokrzepieniu serc przegraną, gdy Polacy mieli dwukrotną przewagę liczebną… A skoro nie ma u Sienkiewicza, to i w naszej ‘świadomości narodowej’ tej nieudanej szarży też nie ma…

PS.
Wiem, że miłośnicy historii to i owo by Peterowi Englundowi mogli zarzucić – oczy widza ‘z północy’ nie wyłapują pewnych subtelnoci w obrazie naszej husarii, wciskają ją na siłę w schemat dziedzictwa średniowiecznego rycerstwa, niegdyś wielkiego, ale w XVII wieku koszmarnie przestarzałego… A przecież husaria potrafiła używać broni palnej i walczyć w formacji pieszej. Ale jednak, coś w tym obrazie jest, zwłaszcza gdy w opisie husarii odnajduję cechy, które zwykle przypisuje się naszemu charakterowi narodowemu: indywidualizm, brawurę, pewną dumę, brak dyscypliny. Czy Peter Englund na pewno nie sugerował się tymi opisami?

czwartek, 24 września 2009

Dama tajemnicza nic nigdy podszepnąć nie chciała...

Przekonywał mnie kiedyś pewien trudniący się integralnie radykalnym patriotyzmem młodzieniec, gremialny, globalny i totalny nieuk (uznawał tylko „mistyczne podszepty intuicji”, lecz w tym sęk, że mu ta dama tajemnicza nic nigdy podszepnąć nie chciała), że język narodowy Esperanto podobny jest do tzw. żargonu, tj. języka żydowskiego (jidysz). Rozmówca miał w dyskusji korzystniejszą niż ja sytuację, nie znał bowiem Esperanta, mógł więc pleść co mu obfita ślina na bełkotliwy język przyniosła, moja zaś znajomość z Esperantem sięga r. 1910. Zasłuchany w szepty milczącej intuicji, głuptas nie rozumiał, co się do niego mówiło, pogardliwym uśmiechem zbywał rzeczowe argumenty, powtarzając w kółko, że w języku Zamenhofa „to nic, tylko ciągle jakieś hoj, soj, mój, szmoj, czyli czysta żydowszczyzna”. Słyszał widocznie, że liczbę mnogą części mowy deklinowanych formuje się w Esperancie za pomocą końcówki j (bona homo – dobry człowiek, bonaj homoj – dobrzy ludzie), stąd jego święte przekonanie o hoj-szmoj, które to dźwięki stanowią rzekomo cechę zasadniczą mowy życowskiej.
Pod niebiosa za to wynosił „pełną słonecznych blasków mowę starożytnych Hellenów”, tłumacząc mi, że w dźwiękach każdego języka odbija się (dosłownie) „estetyczna wartość rasy”.
- Panie – powiedziałem w pewnej chwili – zacytuję panu urywek esperanckiego wiersza, a przekona się pan, że nie jest tak źle.
I wyrecytowałem:
Palajsmath’hemon ho bios eutychusi de
Hoj men tach’ hoj d’esauthis hoj d’ede broton…
Mój intuicjonista zatryumfował:
- Aha! Nie mówiłem? Hoj hoj moj! I jeszcze chojside! Pewno coś o chasydach! Na Nalewkach się to słyszy!
Wtedy postawiłem go sobie na lewej dłoni, palcami prawej ręki dałem mu leciutkiego przytczka w nosek i powiedziałem:
- Nie, chłopcze. Nie usłyszysz tego na Nalewkach. Na ateńskiej agora rozbrzmiewały te dźwięki. To Eurypides.

Julian Tuwim Pegaz dęba, ISKRY 2008 (wg wydania i układu z 1950 roku, pozostawiłem „język narodowy Esperanto” tak jak stoi w moim wydaniu).

niedziela, 20 września 2009

Zbieranie czynszów i podatków

Wspierając fundację, złożoną z poszczególnych posiadłości, zręcznie włączono w formalne schematy dekoracyjne świątyń przy piramidach, co jeszcze raz ilustruje egipski talent do wprawnej symbolicznej prezentacji monotonnej rzeczywistości. Niewiele ludów uczyniło zbieranie czynszów i podatków tematem sztuki religijnej.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

W sumie to zaskakujące... Że też wyobrażenia piekła w naszej kulturze nie obejmują takiego drobnego elementu kary, jak płacenie podatków?!

piątek, 18 września 2009

Hinterkavallerie

Zabawnie dadzą się tłumaczyć imiona własne: Racine – Korzonek, Gambetta – Nóżka, Cicero – Groszek, Wolfgang (Goethe!) – Wikołaz, Leoncavallo – Lewkoń; jadąc zaś z Ventimiglia przez Mentonnę do Cannes, jedziemy po polsku z Dwudziestomilowa przez Podbródek do Lasek. Opowiadają, że w 1915, za okupacji niemieckiej, gdy depesze wolno było nadawać tylko w języku „urzędowym”, pewien student zatelegrafował do ojca: wege di e das habe lange, co znaczyło: „drogi tato mam długi”, o pewnej zaś wysoko postawionej damie, już za czasów niepodległości, mówiono w Warszawie, że pytała dyplomatów zagranicznych, jakiej sobie życzą kawy – Avec fourrure ou lilas? (z kożuszkiem, czy bez?).
Do tej samej kategorii należą „przełady” w rodzaju: wymarzona pogoda = vos habet uxor post eum dabit (wy-ma-żona-po-go-da); zakonnica = Hinterkavallerie; gorączka = Ihnhändchen; pomadka = Nachmutter etc.

Julian Tuwim Pegaz dęba, ISKRY 2008

Dedykuję Wszystkim na udany weekend, a sam lecę leczyć swoje Durchbuchfinknein, czy coś w tym stylu...

środa, 16 września 2009

Kogo kusi?

Kuszące w egipskiej religii jest łączenie źródeł z wszystkich epok, aby tworzyć całościowe interpretacje danego rytuału lub wierzenia, ponieważ formy ikonograficzne na ogół pozostawały niezmienne. Jednakże kontynuacja form maskowała zmiany w znaczeniu i praktyce. Egipcjanie naprawdę celowali w wymyślaniu tradycji, dlatego źródła dla każdego okresu powinno się interpretować tylko w świetle i duchu danej epoki.

Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

sobota, 12 września 2009

Ale dlaczego po angielsku?

W moim mieście pojawiły się plakaty:

darmowy hosting obrazków

Ale dlaczego po angielsku?

Czy autorzy plakatu chcą powiedzieć coś szczególnego, w czym potrzebny jest im język angielski? Na przykład, że Fryderyk Chopin wbrew legendom utrwalanym przez nasze zacofane szkoły był angielskim poetą, do czego dostosowuje swoją nazwę także Kwartet Śląski? Albo choć zacytować w oryginale tytuł znanego dzieła sztuki, którego w swej niekompetencji nie znam? A może chcą zaadresować tę imprezę jedynie do turystów? Ale jeśli tak, to po pierwsze dlaczego plakat nie jest po niemiecku (a od turysty akurat tu oczekiwałbym raczej znajomości niemieckiego niż angielskiego), a po drugie dlaczego data koncertu (12 września 2009) jest po polsku?

Jak widać angielszczyzna mi się tu nie podoba. Powody, o które pytałem uznałbym za wystarczające (aczkolwiek w przypadku trzeciego oczekiwałbym jednak także wersji polskiej), jednak plakat nie jest skierowany ani do turystów, ani nie podkreśla angielskości Chopina. Raczej już stanowi dowód dumy, ze swej światowości autorów plakatu, którzy nauczyli się „języka obcego”. To byłoby w pełni zrozumiałe, zwłaszcza że w przekonaniu autorów może by podkreślało to międzynarodowe znaczenie wydarzenia… Tyle, że o ile to rozumiem w przypadku nastolatka, który poznał pierwsze obce słowa, to w przypadku instytucji miejskiej wydaje się to pretensjonalne.

środa, 9 września 2009

Administracyjne wymaganie

Właśnie dostałem zaproszenie do odwiedzenia Administracji. Mam przybyć ze współmałżonkiem. Rozumiem, że jako kawaler, nie powinienem się zgłaszać do Administracji nim nie znajdę sobie żony?

poniedziałek, 7 września 2009

Starożytna gra

MImo wszystko prawdopodobnie mamy rację, uznając Imhotepa za architekta piramidy schodkowej, chociaż w ten sposób bierzemy tylko udział w starożytnej grze zastępowania wiedzy nazwami.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

sobota, 5 września 2009

Prawda ogólnie znana

Wszak jest prawdą ogólnie znaną,
że dusza ciałą pozbawiona
jest i mądrzejsza, i zwinniejsza,
niż kiedy z ciałem jedność tworzy [...].

Jan z Meun Powieść o róży, tłum. Małgorzata Franckowska-Terlecka i Teresa Giermak-Zielińska, PIW 1997

wtorek, 1 września 2009

1 września

Chodzi za mną wspomnienie mojej Babci z 1 września 1939 -- Babcia, mała dziewczynka wówczas, chce iść do szkoły. Od ojca słyszy:
-- Gdzie ty pójdziesz do szkoły? Już Wieluń bombardowali!

niedziela, 30 sierpnia 2009

Metoda Barry'ego Kempa

Chociaż w moim kraju, Wielkiej Brytanii, panuje królowa, która jest również głową państwowego Kościoła, pompa i ceremoniał nie stanowią w pełni symbolicznego wyrazu władzy politycznej. Władza spoczywa w rękach ludzi otoczonych znacznie bardziej stonowanym ceremoniałem, podczas gdy splendor i ostetnacyjnie ekstrawaganckie zachowanie, w tym pozdrawianie przez tłum i aranżowane "pojawianie się", rozprzestrzeniło się lub raczej przeniosło do sław nie mających nic wspólnego z polityką. Cyrk i oznaki władzy nakładają się na siebie, ale każde z nich istnieje też oddzielnie. Wydaje się, że od starożytności wiele się zmieniło. Ale czy na
pewno?

Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna
Aksamit, PIW 2009

Torlin nie zgadzał się z Barrym Kempem pod poprzednią notką. Ale to w znacznej mierze zależy od tego, co rozumiemy jako studia nad historią. Czy chodzi tylko o chronologię? Listę faktów historycznych? Czy też o coś więcej? I właśnie Barry Kemp ilustruje to 'coś więcej', gdyż poświęcił swoją książkę społeczeństwu starożytnego Egiptu. Tak chyba najlepiej można ująć jej temat, choć i to ujęcie upraszcza sprawę i może być zwodnicze.

Oczywiście, mówienie o społeczeństwie starożytnego Egiptu zawiera bardzo duży naddatek interpretacji. I musi zawierać! I bardzo przydatne jest porównywanie tego, co wiemy o przeszłości, z tym, co wiemy o teraźniejszości. Tu jeden z przykładów -- skoro dzisiaj ceremoniał władzy i faktyczne narzędzia władzy mogą przynależeć do różnych osób, to czy na pewno dobrze robimy biorąc na serio zapewnienia starożytnych o wielkości faraona i jego znaczeniu? I Kemp szuka czegoś więcej. Podobnie jak w wielu innych miejsach, przez co jego spojrzenie na starożytny Egipt wydało mi się zupełnie różne od tego, które znałem z wcześniejszych lektur. Tam Egipt był zawsze wielki, faraoński i jednolity. Tu mamy różnorodność i zmienność. Ale będę jeszcze cytował na blogu fragmenty, które może lepiej zilustrują te różnice.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Rzeczywisty przedmiot studiów

Zorientowałem się, że wciąż powracam do pytania samego siebie: czy studiujemy starożytny Egipt, czy też rzeczywistym przedmiotem naszych studiów jest nasze dzisiejsze społeczeństwo.
Barry J. Kemp Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji, tłum. Joanna Aksamit, PIW 2009

(Nie komentuję, bo z Barrym Kempem mam pewien problem, choć podoba mi się jego świeżość spojrzenia na Egipt. Ale gdybym się wdał w komentarze trudniej byłoby mi się na parę dni odłączyć od internetu.)

sobota, 22 sierpnia 2009

Pięć dni

[...] Stalinowi jednakże najbardziej przypadł do gustu wspólny utwór Szostakowicza i Chaczaturiana. Dodał przy tym iż uważa za niezbędne wzniesienie kilku poprawek do refrenu. Jego uwagi dotyczyły drobiazgów, które można było poprawić w ciągu kilku minut. Na pytanie:
-- Trzy miesiące wam wystarczą?
Szostakowicz odpowiedział:
-- Pięć dni.
Taka odpowiedź wyraźnie zdenerwowała Stalina, który najwidoczniej uważał, że nad tak ważnym zadaniem należy pracować znacznie dłużej. W rezultacie hymnem państwowym została pieśń... Aleksandrowa, a Chaczaturian, któremu ogromnie zależało na zwysięstwie w konkursie, długo jeszcze wypominał Szostakowiczowi jego niezręczność.

Krzysztof Meyer Dymitr Szostakowicz i jego czasy, PWN 1999

wtorek, 18 sierpnia 2009

Namiętności

Pasja lorda Middlesex dla opery nie zmniejszyła się jednak: zabezpieczył się nawet żeniąc się z dziedziczką -- Grace Boyle. 'Okazuje się, że ma ona ogromną fortunę -- twierdzą, że sto trzydzieści tysięcy funtów -- cóż to za fundusze na wystawianie oper!' -- wykrzyknął Walpole.
Christopher Hogwood Handel, tłum. Barbara Świderska, Astraia 2009

niedziela, 16 sierpnia 2009

Peruka

Co się tyczy peruk kompozytorów, to Handel nie nosił 'bagwig', która została tak nazwana z powodu niewielkiego wypchanego woreczka z czarnego jedwabiu, który zwisał na plecach noszącego. Takie nosili Haydn i Mozart -- miały one o wiele mniejszy wpływ na charakter: były same w sobie o wiele mniej ostentacyjne, nie tak strzeliście wysokie, nie spadające w dół w kolejnych lokach tak nisko, że przykrywały naturę znajdującego się wewnątrz umysłu. Handel zaś nosił perukę Sir Godfreya Knellera, największą z peruk: taką, którą pewien ówczesny wielki Generał miał zwyczaj zdejmować z głowy po trudach bitwa i dawać swemu służącemu, by wyczesał z niej kule. Taka peruka sama w sobie była fugą.
Edward Fitzgerald (1845, notuję za Christopherem Hogwoodem Handel, tłum. Barbara Świderska, Astraia 2009; do czego może warto dodać przypis tłumaczki: Fugue (ang) -- fuga, amnezja.)

piątek, 14 sierpnia 2009

Tango na smutek?

W bardziej zorganizowany sposób jednostki propagandy NKWD ustawiały głośniki. Całymi godzinami nadawały na pełny regulator muzykę w rytmie tanga. Wynikało to z przekonania, że słuchanie tanga wprowadza ludzi w odpowiednio ponury nastroj.
Anton Beevor "Stalingrad wg listu Kurta Reubera z 18 grudnia 1942 (tłum. Mirosław Bielowicz), Znak 2008

No, ja przepraszam...

środa, 12 sierpnia 2009

Eden

W Starym Testamencie Eden opisany jest jako miejsce, w którym Adam i Ewa nie musieli obawiać się śmierci, cierpienia ani nawet pracy. A ponieważ jestem przekonany, że właśnie opiekuńczość, w tym dbałość o ziemię, wydobywa z nas prawdziwe człowieczeństwo, wydaje mi się, że wygnanie z raju było raczej zakamuflowanym błogosławieństwem, a nie karą. Potencjał odpowiedzialności za siebie samego mógł rozwinąć się dopiero poza ogrodem. To, co Hanna Arendt określa terminem natality, a więc ludzka zdolność rodzenia i tworzenia, możliwa była do rozwinięcia się jedynie za cenę cierpienia i śmierci. Tam, gdzie nie ma umierania, nie ma również narodzin, nie ma nowych początków ani kreatywności. Ewa prawdopodobnie po to zjadła jabłko, żeby zostać matką.
Robert Harrison, amerykański literaturoznawca (i piewca ogrodów) w wywiadzie dla Neuer Zuricher Zeitung, przedrukowanym przez Forum, nr 30 z 27 lipca -- 2 sierpnia 2009.

Może ten obraz jest ekscentryczny, ale przypominanie przez Roberta Harrisona o tym jak ważne są dla nas ogrody, jest chyba warte, by cenę tej ekscentryczności zapłacić.

niedziela, 9 sierpnia 2009

Skargi na Handla pospiesznego

Jego Mesjasz rozczarował mnie, ponieważ został skomponowany w ogromnym pośpiechu, chociaż powiedział, że poświęci na niego rok & zrobi z niego najlepszą ze swoich kompozycji. Więcej nie dam mu do rąk Słowa Bożego, żeby je tak znieważał...
Charles Jennes w liście do Edwarda Holdswortha

...Przykro mi słyszeć, że z twojego przyjaciela Handla taki żyd. Jego niedbalstwo, by nie rzec gorzej, było wielkim rozczarowaniem dla innych, podobnie jak dla ciebie, bowiem słyszałem, że były wielkie oczekiwania w stosunku do jego kompozycji. Mam nadzieję, że słowa choć zamordowane, są jednak mimo wszystko widoczne i będę miał tę przyjemność po powrocie. A ponieważ nie znam się na muzyce, będę w lepszej sytuacji niż reszta świata...
Edward Holdsowrth w liście do Charlesa Jennesa.

W ostatni piątek Handel wykonał swojego Samsona, był to najpiękniejszy Koncert, którego słuchałem z Nieskończoną Przyjemnością, jednak powiększył on jeszcze moją urazę z powodu zaniedbania przez niego Mesjasza. Robisz mu zbyt wielki zaszczyt, nazywając go żydem! Żyd potraktowałby Proroków z większym szacunkiem. Lepiej pasować będzie do niego Imię Poganina, jednak rozsądny Poganin nie wolałby Nonsensu, który jakiś Hamilton wydusił z Samson Agonistes Miltona, od wzniosłuch Uczuć & wyrażeń Izajasza & Dawida, Apostołów & Ewangelistów, & Jezusa Chrystusa.
Charles Jennes w liście do Edwarda Holdswortha. Fragmenty korespondencji za Christopher Hogwood Handel, tłum. Barbara Świderska, Astraia 2009)

---
Naświetlam tło, dla potencjalnie niezorientowanych -- Charles Jennes wybrał fragmenty biblijne tworzące libretto Mesjasza Jerzego Fryderyka Handla. A potem był niezadowolony... Bo? Czy rzeczywiscie Handel nie stanął na wysokości zadania, według Jennesa? Czy chodziło może o premierę w Dublinie...

sobota, 8 sierpnia 2009

Zbyt wcześnie

Ale została napisana zbyt wcześnie po wydarzeniach na Morzu Koralowym, aby opinie te można przyjmować jako fakty.
Przypis autora (?) z Samuel Eliot Morison Morze Koralowe, Midway i działania okrętów podwodnych. Maj 1942 -- sierpień 1942, tłum. Józef Wąsiewski, Finna, 2008

Zdziwił mnie Samuel Morison, bo przecież wspomnienia często próbuje się zebrać na gorąco, by ich jeszcze czas nie zafałszował. A tu wprost przeciwnie.

Oczywiście, można łatwo znaleźć wytłumaczenie dla Samuela Morisona -- chodziło o wspomnienia o zatopionym okręcie, gdzie nimb bohaterstwa nakazywał złocić wszelkie zło, mające miejsce na pokładzie.

Ale, mimo wszystko, pozostaje dla mnie pytanie: kiedy. Kiedy obraz jest najmniej zafałszowany?

piątek, 7 sierpnia 2009

Sonata w bunkrze

Zwierzchnik doktora Kurta Reubera, pastora służącego w charakterze lekarza przy 16. Dywizji Piechoty, zajmował szczególnie wielki bunkier, wykopany tak, że mógł pomieścić w środku pianino porzucone przez inną dywizję. I tam, pod ziemią, niesłyszalny z góry, w pomieszczeniu wygłuszonym przez ściany z ziemi, grał Bacha, Haendla, Mozarta oraz Sonatę patetyczną Beethovena. Jego interpretacja była przepiękna, ale również, jak się wydaje, obsesyjna. "Dowódca wciąż grał, nawet kiedy ściany drżały od bombardowań i ziemia sypała się między belkami w dół". Grał nawet w dalszym ciągu, kiedy przychodzili do niego oficerowie, aby składać meldunki o walkach na zewnątrz.
Anton Beevor Stalingrad wg listu Kurta Reubera z 18 grudnia 1942 (tłum. Mirosław Bielowicz), Znak 2008

---
Notuję, gdyż: 1) obrazek wydaje mi się zupełnie surrealistyczny, choć opis oparty jest na dokumentach; 2) czytam dalej i znajduję więcej przykładów 'umiłowania cywilizacji' w czasie tej straszliwej bitwy (tu nawet nie chodzi o zestawienie wojny i muzyki, czy szerzej kultury -- tu chozi o zestawienie tej bitwy, z jej okrucieństwem, z nieludzkimi warunkami w jakich się toczyła). Tu oczywiście jest to wersja obsesyjna (ale wiele mówiąca), są także i mniej obsesyjne.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Bardzo nędzny kawałek

Mój dziadek, jak mi opowiadano, był entuzjastą muzyki i pielęgnował przede wszystkim przyjaźń z muzykami, szczególnie z Handlem, który często go odwiedzał i znajdował wielkie upodobanie w jego towarzystwie. To prowadzi mnie do opowiedzenia anegdoty, którą mam z najlepszego źródła. Gdy rozkwitały Ogrody Marylebone, uroczą muzykę Handla i zapewne też Arne'a często można było usłyszeć w wykonaniu tamtejszej orkiestry. Pewnego wieczoru, gdy mój dziadek i Handel spacerowali we dwóch, zespół zaczął nowu utwór. 'Choć panie Fountayne -- powiedział Handel -- usiądźmy i posłuchajmy tego utworu, chciałbym poznać pana opinię o nim.' Usiedli i po jakimś czasie stary duchowny, odwracając się do swego towarzysza powiedział: 'Nie warto tego słuchać -- to bardzo nędzny kawałek.' 'Ma pan rację, panie Foundayne -- powiedział Handel -- to bardzo nędzny kawałek. Tak samo pomyślałem, kiedy go skończyłem.' Stary dżentelmen, który został w ten sposób zaskoczony, zaczął przepkraszać, ale Handel zapewnił go, że nie ma takiej konieczności, bo muzyka jest naprawdę zła, ponieważ zostałą skomponowana w pośpiechu i miał na nią niewiele czasu, a wyrażona opinia była równie słuszna, co szczera.
Wnuk wielebnego J. Fountayne w History of the Parish of Marylebone (1833), cytowany przez Christophera Hogwooda (Handel, tłum. Barbara Świderska, Astraia 2009).

środa, 5 sierpnia 2009

Pragnąc zachować tajemniczość

Kto wierzy w jednego Boga, a jednocześnie nie chce w Nim widzieć żadnej tajemnicy, jest podobny do wszystkich ludzi tworzących bogów na swe podobieństwo; przeciwnie rzecz ma się w katolickiej nauce, która w pełni pragnie zachować tajemniczość i transcendencję Boga, a jednocześnie Jego Immanencję.
Wincenty Granat Personalizm chrześcijański, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1985

---
Bez podtekstów. Znalazłem parę drobiazgów, którymi chciałem na blogu się jakoś podzielić, ale wszystkie małe, drobne i nie bardzo potrafię je skomentować.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Wygraliśmy! (Ale kto?)

Wiadomości o bitwie dotarły do Stanów Zjednoczonych w sobotę dziewiątego maja (zachodnia międzynarodowa linia daty) i spowodowały wiele spekulacji. Konserwatywny New York Times umieścił rzucający się w oczy nagłówek na całej szerokości pierwszej kolumny: "Japończycy odparci w wielkiej bitwie na Pacyfiku. Zatopiono lub unieruchomiono od 17 do 22 ich okrętów; samoloty sprzymierzonych śledzą nieprzyjaciela z powietrza; flota idzie ich śladem. Hanson Baldwin dopuszczał, że: losy wojny na Pacyfiku -- a tym samym i na świecie -- mogą zależeć od tego bilansu... a stawki w tej bitwie były największe w historii amerykańskich wojen morskich." Uczynił również spostrzeżenie, że ponieważ "toczymy wojnę na siedmiu oceanach, dysponując marynarką wojenną jednego oceanu," więc "jest za wcześnie, by spodziewać się zwycięstwa, jak i przewidywać klęskę." Japończycy utrzymywali stanowczo, że zatopili mityczny pancernik z sił admirałą Crace oraz posłali na dno oba duże lotniskowce. Hitler pogratulował swoim honorowym sojusznikom aryjskim, co ostatecznie mogło zabrzmieć jak ponura przepowiednia: "Po tej nowej klęsce okręty Stanów Zjednoczonych nie będą w stanie przeciwstawić się flocie japońskiej: każdy okręt amerykański podejmujący działania przeciwko flocie japońskiej jest stracony."
Na wzór Falstaffa głoszącego wieści z pogranicza absurdu, Departament Marynarki dał do zrozumienia, że "nie potwierdza ani też nie zaprzecza, czy wyruszą na Tokio.

Samuel Eliot Morison Morze Koralowe, Midway i działania okrętów podwodnych. Maj 1942-sierpień 1942, tłum. Józef Wąsiewski, Finna, 2008

Tytuły i cytaty wydają się może Czytelnikom nieszczególnie zabawne, warto więc przypomnieć, że chodzi o bitwę na Morzu Koralowym (główne starcie miało miejsce 8 maja 1942 roku). Bitwę taktycznie wygraną przez Japończyków (większe straty Amerykanów -- obie strony straciły po kilka okrętów, ale Amerykanie większe i ważniejsze, oraz więcej samolotów), strategicznie przez Amerykanów (obie strony się wycofały, ale to Japończycy musieli zrezygnować z ataku). Owszem, był to przełom, ale w dziedzinie wykorzystania techniki (pierwsza bitwa lotniskowców), a nie w
dziejach samej wojny (tę stanowiła dopiero kolejna bitwa -- o Midway, ale i po niej nikt nie wyruszał na Tokio).

wtorek, 28 lipca 2009

Jesteśmy najmądrzejszymi, najsilniejszymi i najbardziej utalentowanymi

Znam pewnego starego, mądrego mnicha buddyjskiego, który mówił swoim rodakom, że chciałby wiedzieć, dlaczego wszyscy ludzie zgodnie uważają za śmieszne i zawstydzające, jeśli ktoś o sobie samym powiada, "ja jestem najmądrzejszym, najsilniejszym, najodważniejszym i najbardziej utalentowanym człowiekiem na świecie", ale jeśli zamiast "ja" powie "my" i ogłosi, że to "my" jesteśmy najmądrzejszymi, najsilniejszymi, najodważniejszymi i najbardziej utalentowanymi ludźmi na świecie, wtedy wszyscy w jego ojczyźnie z zachwytem biją mu brawo i nazywają go patriotą. A przecież nie ma to nic wspólnego z patriotyzmem. Przecież można być przywiązanym do swojej ojczyzny, a przy tym nie twierdzić, że wszędzie indziej żyje tylko bezwartościowa hołota. A im więcej ludzi dawało posłuch temu nonsensowi, tym bardziej pokój był zagrożony.
Ernst H. Gombrich Krótka historia świata dla młodszych i starszych, tłum. Barbara Ostrowska, Świat Książki 2008

Łatwo dać pospieszną odpowiedź, że w takiej formie nikt tego nie mówi. Że to jest subtelniejsze, że raczej pielęgnuje się wyobrażenie, że choć może nie jesteśmy najlepsi, to wszyscy, których możemy imiennie wymienić są gorsi. A jeśli nie mamy takiego poczucia, to tę cechę należy przemilczeć. A w ogóle to oceny innych pod naszym adresem są krzywdzące, w końcu mieliśmy trudniejszą historię.

Współczesny patriotyzm często się zresztą próbuje definiować na przeciwnym biegunie do karykaturalnego przykładu owego buddyjskiego mnicha -- jako umiejętność spoglądania na własne winy z przeszłości i narodowe wady.

niedziela, 26 lipca 2009

Kompozytorzy jednego dzieła

Mój Imiennik z Placówki Postępu chętnie sięga po zestawienia by popularyzować muzykę. Cóż, może Go wspomogę dzisiaj, sięgając po zestawienie z Gramophone (nr 8/2009) – ”dziesięciu” kompozytorów, którzy są znani dzięki jednemu dziełu (wśród szerokiej publiczności) (de facto jest ich dwunastu, jak zaraz się okaże).

1. Pietro Mascagni i jego „Cavalleria rusticana”, oraz Ruggiero Leoncavallo i “Pagliacci”. Dwa dzieła wymieniane zwykle razem. I rzeczywiście, kto pamięta o obu kompozytorach w połączeniu z innymi utworami?

2. Znowu para (stąd dwunastu): Enrique Grandos „Goyescas” oraz Isaac Albéniz „Iberia”.

3. John Cage 4’33”. Jak David Threasher (autor zestawienia w Gramophone) zwracam uwagę na osobliwość – słynny utwór i słynny kompozytor, a to wszystko bez pisania nut.

4. Maurice Duruflé „Requiem”, jedno z najsłynniejszych (i chyba rzeczywiście najbardziej udanych) Requiem, a kto pamięta o Maurice Duruflé?

5. Luigi Boccherini Menuet. Krzywda wielka i powód do skarg, bo choć Boccheriniemu się zarzuca, że nie wykorzystał w pełni swego talentu, to był kompozytorem płodnym i wcale dobrym.

6. Ferde Grofé i Błękitna rapsodia Gershwina… Osobliwość, przejść do historii jako autor instrumentacji utworu innego kompozytora.

7. Thomaso Albinoni Adagio g-moll. Tak podał Gramophone, ale może warto zauważyć, że to paradoskalne – bo Albinoni wcale nie napisał “swojego” Adagia, to tak naprawdę dzieło włoskiego muzykologa Remo Giazotto…

8. Joaquin Rodrigo Concierto de Aranjuez.

9. Marc-Antoine Charpentier Te Deum! (Każdy zna sygnał Eurowizji… A szkoda mi trochę jego wielkiej Medei.)

10. NiccolòPaganini Kaprys a-moll. Swoisty paradoks, bo to kompozytor zapewne najbardziej znany z wymienionych powyżej. Ktoś, czyimi dziełami chętnie się bisuje. A jednak – koledzy po piórze, jak Johannes Brahms , Siergiej Rachmaninow, Witold Lutosławski , czy Andrew Lloyd Webber sięgają właśnie po ten konkretny Kaprys...

PS.
Swoją drogą przypadek Paganiniego ukazuje całą dowolność tej listy. Bo dlaczego nie Carl Orff? A może Gustav Holst? Jak bardzo środowiskowa jest znajomość twórczości Antonio Vivaldiego? A nawet Jerzego Fryderyka Handla, dla wielu autora jedynie Mesjasza. Gdyby zaś taka lista powstała w Polsce, to obowiązkowo znalazłby się na niej Michał Kleofas Ogiński i jego Polonez a-moll Nr 13 (Pożegnanie ojczyzny).

piątek, 24 lipca 2009

Chłodnico ma!

Na przykład Arystoteles uważał mózg za coś na kształt chłodnicy organizmu, której zbyt intensywna aktywność powoduje katar.

Wypisałem sobie kiedyś to twierdzenie Arystotelesa z pośrednictwem Mikołaja Szymańskiego. Ale, żebym ja to sobie przypomniał skąd Szymańskiego wziąłem? Lepiej może nie – to mogłoby spowodować katar!

Notuję gdyż wciąż, mimo burzy, jest ciepło, a sam powinienem intensywnie korzystać z mózgu i wcale nie mam poczucia, że się tym wychłodzę. Owszem, z oknem na północną stronę po lewej ręce (wbrew twierdzeniom zeena, wpatruję się teraz intensywnie nie w Zachód, a w monitor, czyli we Wschód) mam w pracy miły chłód. Ale, czy aż tak miły?

Mikołaj Szymański zaś, jak mniemam (a raczej: próbuję sobie przypomnieć), napisał te słowa w nawiązaniu do poematu Lukrecjusza O naturze rzeczy, w którego polskim przekładzie tłumacz (?) sugeruje, iż człowiek myśli głową. W czasach Lukrecjusza nie było to bynajmniej takie oczywiste jak dziś (a i dzisiaj znalazłbym wielu ludzi, którzy próbują wyprzeć z siebie taką sugestię) – jak mylił się Arystoteles już wiadomo.

środa, 22 lipca 2009

Szacunek dla czasu (w dwóch odsłonach)

I
Byliśmy umówieni z Ważnym Dyrektorem. Na 10-tą u nas. Kawa, soki, ciastka gotowe na stole. 10:01, nikogo nie ma, kolega dzwoni do Biura Ważnego Dyrektora i nieśmiało pyta, co ze spotkaniem.
-- Spotkanie? Jutro będzie, przenieśliśmy. -- słyszy niespeszone słowa w odpowiedzi.

II
Ucieszony, że z braku Ważnego Dyrektora mogę wykonywać bardzo ważne i pilne obowiązki, postanowiłem wykorzystać ową kawę pozostałą po niedoszłym spotkaniu. Na miejscu spotkałem dwóch kolegów. Rozmawiamy sobie, jak to wielkie i rozliczne obowiązki spoczywają na naszych barkach, jak to dużo mamy do zrobienia, jak ciężko się z tym wszystkim wyrobić, tym bardziej, że terminy coraz bliższe, a inni też mają masę roboty i niczego im nie można zlecić do podwykonania.

Aż nagle nachodzi nas (wszystkich trzech jednocześnie) myśl, że ci bardzo zajęci, obciążeni obowiązkami, stękający pod brzemieniem zbliżających się terminów ludzie, to my trzej, pogrążeni w miłym marudzeniu i kawie.

I biegiem zerwaliśmy się do naszych obowiązków.

wtorek, 21 lipca 2009

Sroczość

Ten sam i nie ten sam szedłem przez las dębowy
Dziwiąc się, że muza moja, Mnemozyne,
Nic nie ujęła mojemu zdziwieniu.
Skrzeczała sroka i mówiłem: sroczość,
Czymże jest sroczość? Do sroczego serca,
Do włochatego nozdrza nad dziobem i lotu
Który odnawia się kiedy obniża
Nigdy nie sięgnę a więc jej nie poznam.
Jeżeli jednak sroczość nie istnieje
To nie istnieje i moja natura.
Kto by pomyślał, że tak, po stuleciach,
Wynajdę spór o uniersalia.

darmowy hosting obrazków
Czesław Miłosz Sroczość (Gdzie wschodzi słońce i kędy
zapada
, Znak 1980)

niedziela, 19 lipca 2009

Wieniec i głowa

Krąży jeszcze inne podanie: Skoro Kserkses podczas swego odwrotu z Aten przybył do Ejon nad Strymonem, odtąd już nie posługiwał się drogą lądową, lecz powierzył wojsko Hydarnesowi, aby je wiódł ku Hellespontowi, sam zaś wsiadł na okręt fenicki i przeprawił się do Azji. W ciągu jazdy zaskoczył go gwałtowny i burzliwy wiatr północny. A gdy burza coraz bardziej szalała i okręt był przepełniony, gdyż na pokładzie stali liczni Persowie, którzy towarzyszyli Kserksesowi, wówczas król, zdjęty trwogą, zawołał sternika i zapytał, czy są jakie widoki na ocalenie, ten zaś rzekł: -- Panie, nie ma ich wcale, chyba że pozbędziemy się jakoś tych licznych towarzyszy drogi. -- Kserskes,s łysząc to, miał powiedzieć: -- Persowie, teraz niech każdy z was dowiedzie, że troszczy się o swego króla, w waszym bowiem ręku, jak się zdaje, spoczywa mój ratunek. -- Tak powiedział, oni zaś padli przed nim na kolana i wskoczyli do morza, a odciążony w ten sposób okręt dostał się cało do Azji. Skoo tylko Kserkses wysiadł na ląd, uczynił rzecz następującą: ponieważ sternik ocalił królowi życie, więd obdarował go złotym wieńcem, że jednak wielu wytracił Persów, kazał mu ściąć głowę.
Podanie, w które nie wierzy Herodot (Dzieje, tłum. Seweryn Hammer).

piątek, 17 lipca 2009

Balaam

Leszek Kołakowski “Balaam czyli Problem winy obiektywnej”

Balaam, syn Boera, przedsięwziął podróż służbową z polecenia Boga w ważnych sprawach państwowych, a jechał na oślicy, Jednakże Bogu nie podobała się droga przezeń obrana, wysłał tedy anioła, żeby Balaama powstrzymać. Aliści sprawił zarazem, że anioł z wielkim mieczem widzialny był tylko dla oślicy – co zresztą nieraz się zdarza. Widząc przeszkodę oślica zachowała się racjonalnie i zboczyła z drogi; Balaam, który anioła nie widział, zachował się również racjonalnie i okładał ją kijem, chcąc zmusić do powrotu na trakt. Rzecz powtórzyła się trzy razy, aż wreszcie Bóg użyczył daru mowy oślicy, która wrzasnęła głośno:
– Za co mnie bijesz?
Balaam nie zdziwiony specjalnie jej mową – bo nie takie rzeczy się działy w tych czasach – odparł z gniewem:
– Natrząsasz się ze mnie! Szkoda, że nie mam miecza, bo bym cię zadźgał!
Jednakże Bóg, przemawiając paszczęką no wytworną pokornego zwierza, nie mówił przez dłuższy czas jeźdźcowi, o co właściwie chodzi, i przekomarzał się z Balaamem, który aż siniał ze złości. Wreszcie ulitował się nad obojgiem i uczynił anioła widzialnym dla Balaama, a ten natychmiast zrozumiał sytuację. Anioł od razu skoczył na niego z wymyślaniem:
– Dlaczego biłeś niewinne zwierzę? Ta oślica – krzyczał – uratowała ci życie, bo gdyby jechała dalej, rozpłatałbym cię bez litości tym żelazem, a ją bym zostawił w przy życiu.
– Ależ, łaskawy panie – bronił się Balaam – przecież cię nie widziałem, bo mi się nie objawiłeś.
– Nie pytam cię, czy mnie widziałeś, czy nie – krzyczał anioł tupiąc – pytam cię, dlaczego biłeś niewinne zwierzę?
– Ależ, dobrodzieju – mówił Balaam zacinając się – biłem ją, bo mi się sprzeciwiała, każdy by tak zrobił na moim miejscu.
– Nie zwalaj winy na “każdego” – huknął anioł – mowa o tobie, a nie o “każdym”. Sprzeciwiła ci się, bo tak jej kazałem, a ty bijąc ją sprzeciwiłeś się mnie, który jestem twoim zwierzchnikiem, a przez to i Bogu, który mnie wysłał, a który jest jeszcze większym zwierzchnikiem.
– Ależ, czcigodny, wielebny, szanowny Panie – jęczał Balaam – przecież cię nie widziałem, więc jak mogłem...
– Znowu gadasz nie na temat – przerwał mu anioł prychając ze złości. – Wszyscy jesteście tacy sami. Każdy grzeszy i mówi, że “nie wiedział”; trzeba by piekło zamknął na kłódkę, gdyby słuchać takich wykrętów. Zgrzeszyłeś obiektywnie, rozumiesz? Obiektywnie, sprzeciwiłeś się Bogu.
– Rozumiem – powiedział Balaam ze smutkiem, już spokorniały. Stał na drodze, mały, tłusty, nieszczęśliwy, i ocierał pot z łysej głowy. – Rozumiem już dobrze. Jestem obiektywnym grzesznikiem, a więc w ogóle jestem grzesznikiem. Zgrzeszyłem raz, bo cię nie widziałem. Zgrzeszyłem drugi raz, bo biłem niewinne zwierzę. Zgrzeszyłem trzeci raz, bo chciałem jechać dalej wbrew zakazowi Boga. Zgrzeszyłem czwarty raz, bo się z tobą kłóciłem. Jestem naczyniem grzechu, padalcem nieczystym, dla którego piekło byłoby dobrodziejstwem. Zgrzeszyłem bardzo, Panie. Miej litość, Panie. Wszystko się bierze z tej przeklętej popędliwości.
– No, dość, przestań się znów usprawiedliwiać – fuknął anioł, ale już spokojnie, udobruchany. – Jedź teraz dalej.
– W którą stronę, Panie? – spytał Balaam.
– W tę samą, gdzie jechałeś – odparł anioł.
Balaam jęknął i zaszlochał. – Przecież właśnie chciałeś mnie zatrzymać, Panie!
– Już cię zatrzymałem, a teraz możesz jechać dalej – odpowiedział anioł.
– Więc po co mnie zatrzymałeś, Panie?
– Przestań mędrkować, grzeszniku! Bóg tak chciał.
Balaam zrezygnowany wsiadł na oślicę, która ruszając mruknęła:
– No tak, w rezultacie ja wyszłam na tym najgorzej; mój pan poniósł tylko przykrość moralną, ale mnie grzbiet boli do tej chwili.
Potem oddaliła się powoli razem z jeźdźcem.
Morałów z tej opowieści też jest wiele, ale nie wszystkie wymienimy. Warto zauważyć, że gdyby anioł ujawnił się tylko Balaamowi, ten zawróciłby oślicę, która z pewnością posłusznie zjechałaby z drogi. Ale wtedy nie miałby okazji do zasługi – bo cóż to za zasługa wyminąć widzialną przeszkodę? Zasługa jest wyminąć niewidzialną, ale tego właśnie nie chciał uczynić.
Morał pierwszy: nie lekceważmy głosu bydlęcia, bo ono czasem wie lepiej.
Morał drugi: niewiedza jest grzechem, a tłumacząc się niewiedzą dodajemy tylko nowy grzech do starych.
Morał trzeci: jest przeciwne zdrowemu rozumowi używać zdrowego rozumu do kłótni z rozumem absolutnym.
Morał czwarty: od winy obiektywnej nawet Pan Bóg nas nie wyzwoli.
Morał piąty: oto skutki, kiedy dwoje zachowuje się racjonalnie, ale każde ma inne przesłanki rzeczowe.
Morał szósty: takie jest życie.


---
(Chciałem zacytować Leszka Kołakowskiego, gdy dowiedziałem się o jego śmierci. Jakoś poważne cytaty mi nie leżały. Został więc żart. To chyba dobrze wspominać humor i uśmiech)

czwartek, 16 lipca 2009

Sprzeciw (polityczny)

Kolejna ceremonia, która odbywła się 13 dnia 1. miesiąca 1591 roku, jest przykładem na to, jak Rikyu otwarcie sprzeciwił się swojemu panu. Z premedytacją użył bowiem pewnej czarnej czarki, szczególnie nielubianej przez Hideyoshiego. Nie wiadomo dlaczego tak się zachował, możliwe jednak, że było to spowodowane jakimiś napięciami między nim a Hideyoshim.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009

Jak wiele zależy od kontekstu -- bo cóż to za sprzeciw, powiedzielibyśmy dzisiaj w Europie, podać nielubianą czarkę. Może i sprzeciw, ale żeby po kilkuset latach o tym wspominać, jako o przykładzie otwartego sprzeciwu? A tak było...

wtorek, 14 lipca 2009

Pozycja małżonki

Dalej w post scriptum ponownie pisze, że wróg został okrążony i uwięziony niczym ptak w klatce. Ponieważ planowane jest długie oblężenie, Hideyoshi zezwolił daimyo na sprowadzenie swoich konkubin, by umilili sobie czas. Dlatego też prosi żonę, aby przysłałą mu jego konkubinę, Yodo.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009

Fragment ten ma swój ciąg dalszy niemal sto stron dalej:

Może wydawać się nam dziwne, że Hideyoshi prosi żonę, aby przysłała mu konkubinę. Świadczy to jednak o tym, że przestrzegał on panujących w owych czasach obyczajów. W cytowanym fragmencie listu [PAK: nie streszczeniu przytoczonym wyżej, a cytacie] wyraźnie dostrzegamy hierarchię wśród kobiet Hideyshiego. Chociaż utrzymywał oficjalnie wiele nałożnic, to pozycja prawowitej małżonki była najwyższa i nie odwałył się wezwać konkubiny bez jej powiadomienia. Jest to kolejny dowód jak bardzo Hideyoshi szanował żonę i jaki żywił wobec niej respekt. Nawet fakt, że Yodo była matką jego dziecka i prawowitego dziedzica, nie był w stanie naruszyć tego porządku.

niedziela, 12 lipca 2009

Bezstronność bogów

Jeżeli natomiast zmierzymy się w walce, zanim jeszcze jakieś zgniłe myśli zrodzą się w duszy niektórych Ateńczyków, zdołamy przy bestronności bogów zwyciężyć w bitwie.
Militiades 'cytowany' przez Herodota (Dzieje, tłum., Seweryn Hammer, Czytelnik 2004)

Dla porównania:

Zauważcie, że macie o wiele lepsze od niego widoki na pozyskanie życzliwości bogów.
Demostenes w jednej ze swych mów, przypomniawszy obrazy moralności dokonane przez króla Filipa.

Wskazanie na bezstronność bogów sugeruje trzeźwy osąd. I rzeczywiście, w obliczu przewagi nieprzyjaciela, to Militiadesowi się powiodło.

sobota, 11 lipca 2009

Kukułko kukaj!

W Japonii znane jest następujące powiedzenie charakteryzujące Odę Nobunagę, Toyotomiego Hideyoshiegi i Tokugawę Ieyasu. Na wieść o tym, że kukułka nie chce kukać, Nobunaga rozkazał ją zabić, Hideyoshi polecił nakłonić ją do kukania, Ieyasu zaś postanowił czekać, aż ptak sam zechce się odezwać.
Jacek Mendyk Toyotomi Hideyoshi (1537-1598), TRIO 2009