sobota, 2 sierpnia 2008

Odkładając na półkę: Moje życie z Mozartem

Dałem się namówić Beacie do przeczytania. Umiarkowanie chętnie. Umiarkowanie bo bałem się, by Schmitt zbytnio nie zeschmittował Mozarta. Mozart? Mozart… ech… Mozart wielkim był. Ale…

Ale ostatnio wolę, gdy namiętności nie tylko targają bohaterami, ale wychodzą z ich skóry i szaleją. (To w sztuce rzecz jasna, bo życie powinno być poukładane jak rzymska mozaika.) Raczej więc Beethoven niż Mozart, ba! upadłem w tym tak nisko, że słucham obecnie symfonii Brucknera jedna po drugiej. Gdybyż to jeszcze był Bruckner pod batutą Herreweghe’a, wysłuchiwany jako ciekawostka – anioł baroku w krwistym romantyzmie; ale nie! – pod batutą Barenboima, który – o zgrozo! – bierze Brucknera na poważnie. I w takiej chwili ten Mozart…

Początek jednak był dobry. Schmitt pisał o sobie, niejako przeglądając się w lustrze Mozarta. I odnajdywałem bliskość – nawet nie musiałem słuchać płyty – „Wesele Figara”, „Cosi fan tutte”, Koncert klarnetowy, Mszę c-moll, czy „Ave, verum corpus” zna się przecież na pamięć; i jest tam dokładnie to, co widział Schmitt.

Gorzej było, gdy Schmitt zaczął polemizować z innymi rozumieniami Mozarta. Jego naiwne filozofie, które snuje i odrzuca nie przeszkadzają, póki są nostalgicznym wspomnieniem prywatnej przeszłości. Zaczynają jednak ciążyć, gdy są wygłaszane w czasie teraźniejszym… Jak to jest, że muzyka, niby to łagodzi obyczaje, a jednocześnie prowadzi do tylu sporów estetycznych. I to z niemałą porcją jadu… I to jeszcze Mozart! Przecież kto jak kto, ale on na pewno potrafiłby się wznieść ponad te spory, zakpić z nich, a jednocześnie przedstawić w całej różnorodności.

A jednak przyłączam się do polecenia Beaty, bo przecież póki i ja tę lekturę traktowałem jako czysto wakacyjną – do pociągu, czy na parkową ławkę, Schmitt w pełni się sprawdzał. A może ktoś, kto jeszcze nie dość lubi Mozarta go polubi?

---
Eric-Emmanule Schmitt „Moje życie z Mozartem”, tłum. Jan Maria Kłoczkowski, Znak 2008

PS.
Zostały mi jeszcze dwie symfonie Brucknera. Ale może wieczorem „Wesele Figara”? Jutro się dowiecie z „przerywnika operowego”.

Brak komentarzy: