Ech… jak przyjemnie zanurzyć się w świat zupełnie różny od rzeczywistego, w świat wprost zabawnie absurdalny z naszego punktu widzenia. Jak miło uciec od rzeczywistości w operę barokową. Tym bardziej, że ta opera się jakoś wykonawcom kojarzy z Polską – no bo sami zobaczcie, kogo przedstawiono na okładce (co sugeruje tytułową bohaterkę – Rodelindę) pewnego jej nagrania:
Tak, dobrze widzicie – sama Maria Kazimiera d’Arquien (dla przyjaciół: Marysieńka)! Tymczasem w wykonaniu, o którym chciałem dzisiaj parę słów opowiedzieć, niektórzy panowie noszą na czapkach wojskowych polskie orzełki! Ale na to nie mam niestety ilustracji – musicie mi uwierzyć na słowo, że na własne, intensywnie przecierane z niedowierzania oczy, to widziałem. A ilustracji nie mam, bo przestawiłem odtwarzacz DVD w komputerze na strefę 1, podczas gdy omawiana opera może być odtwarzana w regionach 2, 3, 4 i 5… W związku z tym ilustracje zastąpią linki do YouTube’a, takie jak ten z Andreasem Schollem śpiewającym „Con rauco mormorio piangono”. Może jednak orzełka da się dostrzec na początku tego filmiku, na czapce Garibalda (Umberto Chiummo)?
Jeśli zerknęliście, to już wiecie – dzisiaj„Rodelinda, królowa Longobardów” Jerzego Fryderyka Handla (libretto Nicola Francesco Haym według Antonio Salviego, według „Parharite” Pierre’a Corneille’a), realizacja z Festiwalu w Glyndebourne (czyli owieczki, zamiast holenderskich krów), z 1998 roku, z Andreasem Schollem jako Bertarido, Anną Cateriną Antonacci jako Rodelindą, czy innym ‘polskim akcentem’ – Arturem Stefanowiczem w roli Unulfa.
Nie wiem dlaczego Longobardowie tak kojarzą się z Polską. Wandale, Goci, nawet Burgundowie – to co innego. Ale Longobardowie? Zostawiając Polskę – tu reżyserowi (Jean-Marie Villégier) i scenografom (Nicolas de Lajartre i Pascale Cazales) wszystko kojarzyło się z początkiem wieku – zresztą poza orzełkami, mundury kojarzyły mi się raczej z Rosją i Niemcami, a nie z Polską (choć geograficznie blisko, zwłaszcza z perspektywy Glyndebourne). Pomysł to był umiarkowanie dobry – wszyscy starają się wyglądać jak na podkolorowanych dawnych pocztówkach, mają do tego odpowiednie stroje i makijaże (upudrowani, z uszminkowanymi ustami) światło jest wytłumione - czasem daje to świetne efekty, gdy ciemny strój Scholla-Bertarida zlewa się z tłem, ale mimo wyrazistej i spójnej koncepcji (co zawsze jest dobre) ogólnie rzecz biorąc zbędnie wyszarzało cały spektakl, co jakoś nie pasowało do muzyki Handla.
Nad stroną muzyczną opiekę sprawował William Christie, którego mam nadzieję, że przedstawiać nie trzeba. Specjalista od baroku wybitny, choć tym razem nie prowadzi własnego zespołu (Les Arts Florissants), a stanął na czele Orkiestry Wieku Oświecenia (Orchestra of the Age of Enlightenment), bardzo przeze mnie ceniony w Handlu. Tu, jakoś nie leżał mi pierwszy akt (ale przyznaję, że z ujmą dla artyzmu Handla prasowałem przy nim…), potem jednak orkiestra zaczęła mi się podobać; zresztą, czy Christie ma w „Rodelindzie” jakąś poważną konkurencję?
Podobnie zresztą jeśli chodzi o śpiewaków – pierwszy akt mnie nie zachwycał, ale tu długo nie było Andreasa Scholla. Gdy ten się pojawił, od razu zaczął górować nad innymi, także nad przeze mnie lubianą (ale bardziej pasującą do Berlioza…) Anną Cateriną Antonacci. Zapraszam do posłuchania Scholla na YouTubie:
Con rauco mor morio piangono.
Vivi tiranno. (Tu zresztą scena zbiorowa, poznajemy innych – żonę Bertarida Rodelindę, ich syna Flavia (niema rola, wystąpił Tom Siese), uzurpatora (tego, który ma żyć) Grimoadla – Kurta Streita; pomocnika Bertarida – Unulfa (Artur Stefanowicz). A leży na scenie martwy (choć niezupełnie…) Garibaldo – Umberto Chiummo.)
Scacciata dal suo nido (W scenie towarzyszą mu siostra – Eduige – Louise Winter i wierny Unulfo).
Dove sei.
Bardzo liczyłem na występ Anny Cateriny Antonacci, ale jak zdołałem wspomnieć, to nie jest artystka handlowska. Oczywiście nie położyła roli, to jest wielka tragiczka (albo inny przykład), jednak lepiej wypada w tragedii romantycznej… Zresztą YouTube podaje więcej przykładów, choćby taki małżeński duet „Io t’abbraccio”…
Pozostali bohaterowie nie osiągają tego poziomu, co ta trójka, choć nie potrafiłbym wskazać jakiegoś pojedynczego słabego punktu tej realizacji. Wszystko niby jest – parę wielkich głosów, poprawne wykonanie partii drugoplanowych, specjalista od Handla przy pulpicie dyrygenta, dobra orkiestra, konsekwentna i niepozbawiona humoru reżyseria (może zbyt ‘szara’, ale może się podobać), a jednak realizacja jest raczej dobra niż wybitna. Nie wiem, co szwankuje, w jakoś pechowej Rodelindzie” (pechowej, bo tak jest ze wszystkimi jej wykonaniami – niby dobra opera, niby dobrzy wykonawcy i zawsze coś zawodzi…) – wskazać jako wyraźne minusy można jedynie „reżyserię telewizyjną” Humphreya Burtona i zmieszczenie trzech godzin siedemnastu minut opery na jednej płycie (dwuwarstwowej) DVD, co odbija się na jakości…
Tak, czy inaczej, miło jest znaleźć się w świecie, gdzie honor i dobry przykład znaczą więcej od politycznego pragmatyzmu i władzy. W świecie, gdzie nawet martwe schwarzcharaktery wstają, by zabawić się z dziećmi w finale. Czy może być coś bardziej odległego od naszej rzeczywistości?
PS.
Libretto kiedyś streszczałem. (Ba! Robiłem prezentację w PowerPoincie, ale gdzieś mi się zgubiła i mam tylko wydruk...)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz