piątek, 26 marca 2010

Drobiazgi

Z L4 jeszcze – złapałem się na tym, że gdy wracając z pracy nie miałem zrealizowanych wszystkich planowanych zadań (a czasem wystarczała nieobecność współpracownika, by coś poszło nie tak), wracałem zły, z obniżoną samooceną. Na L4 nie miałem żadnych celów – wszystko co zrobiłem pisałem sobie „na plus”. Efekt: PAK, ta choroba tobie służy! Wyglądasz kwitnąco! – usłyszałem od współpracowniczki wpadając coś załatwić do pracy.


***


Drobiazgi raz jeszcze? Ano tak – łapię się na tym, że gdy myślę o czymś poważnym, i o tym by to zamienić na słowa na blogu, w pewnym momencie łapie mnie myśl, że to będzie pewien fałsz. Że dopóki tylko o tym myślę, to jest moje, autentyczne, ale gdy przekładam na słowa zaczyna się pewne aktorstwo, odgrywanie jakiejś roli na blogu. A roli odgrywać nie chcę, więc lepiej pozostanę przy tym, do czego potrafię mieć dystans. Autentyczny, nie malowany. A przynajmniej ten, który takim mi się wydaje.


***


Ale – to, że byłem taki „wyluzowany” wcale nie oznacza, że pewnych stresów związanych z pracą nie przeżywałem. Przeżywałem kontakty z bardzo nieodpowiedzialną administracją. Początkowo ich broniłem – może zawinili nie ludzie, a organizacja, bo wszyscy byli mili, uprzejmi, uczynni. Może oni rzeczywiście ‘zaharowują się’, a brak efektów to kwestia braku powiązań, pewnego wypracowanego schematu działania? Ale nie bardzo – to, że ktoś przez 48 godzin odpowiada, że zrobi coś za chwilę, by w końcu tego nie zrobić bez słowa wyjaśnienia, to już nie kwestia braku organizacji.


Nie oczekuję pociechy – z pewnym zdumieniem odkrywam nawet, że mam w sobie więcej stoika niż przypuszczałem jeszcze miesiąc temu. Zwyczajnie, mam akurat „fazę” odbierania w większym zakresie sygnałów, że ludzie narzekają na pracę. Nie na to, ile zarabiają i ile pracują, ale na to, że kierownicy są nieodpowiedzialni, koleżanki i koledzy intrygują, a organizacja zwyczajnie nie spełnia swoich funkcji. I nawet biorąc pod uwagę, że sami zapewne często nieźle się wpisują w te leżące organizacje, tak sobie myślę, czy nie można by podratować naszego PKB najbardziej właśnie to zmieniając. Ale nie pytajcie jak, bo jeszcze sam nie wiem!


***


Kilkanaście lat temu w pociągu pani opowiadała sąsiadce:

-- Wie pani, potem pojechałam na kolejną pielgrzymkę, na Górę św. Anny. I wie pani co się okazało? -- tu następował wyraźny wytrzeszcz oczu -- Że św. Anna to była babcia Jezusa!!!


Przypomina mi się ta pani, gdy czytam narzekania, że spory odsetek Polaków nie wie, kto mordował w Katyniu. Przecież ile razy spotykałem Rodaków, którzy nie wiedzieli rzeczy oczywistych – choćby przy okazji prawyborów, ktoś mnie pytał wskazując na okładkę Polityki:


-- Kto to?

-- Komorowski.

-- A jak się nazywa ten drugi kandydat?

-- Sikorski.

-- A to prawda, że on ma żonę... no... Amerykankę?


Dyskutujących na blogach o polityce to powinno sprowadzić na ziemię. I nie piszę nawet o przypadkach skrajnych, jak pewna katoliczka, która wypytywała podczas wypełniania krzyżówki, jacy są ewangeliści, bo potrzebowała jednego na pięć liter, albo podróżni w tramwaju, którzy po rezygnacji z Tuska dyskutowali o kandydatach ( -- Sikorski będzie kandydował. -- A zagłosujesz na niego? -- W życiu! Będą kandydować Sikorski i Kamiński.).


Gdy czytam, że 1/3 Polaków nie wie*, kto mordował w Katyniu, to nie tyle załamuję ręce nad nieświadomością Katynia, co zastanawiam się, jak to się ma z inną wiedzą. Bo przecież Katyń jest bardzo często w mediach przypominany – wydaje się, że te „2/3” (mam wątpliwości co do liczby, jak podaję w przypisie) określa wartość bliską maksymalnego możliwego nasycenia taką wiedzą społeczeństwa. To, by stwierdzić, czy te „2/3” to dużo, czy mało, należałoby porównać liczbę świadomych Katynia, z – powiedzmy – świadomymi Grunwaldu, roli prymasa w czasie bezkrólewia, wzoru na obwód koła, czy tego ile gramów wodoru potrzeba, aby uzyskać 2 mole H2O. Świadomie wybieram wiedzę dość podstawową, a przy tym bardzo różną – bo mam wrażenie, że o historii w ogólności, a o Katyniu wie się o wiele więcej niż o innych dziedzinach i wydarzeniach. Że te „2/3” to raczej punkt wyjścia do refleksji nad świadomością Polaków, skutecznością i znaczeniem edukacji (i wiedzy). I zapewne powód do dumy i zadowolenia, że aż tak wielu Polaków Katynia jest świadomych. Niestety – wszystkie badania, które widziałem ograniczają się do kwestii Katynia, nie widziałem takich, które by się pokusiły o porównanie Katynia z innymi wydarzeniami, a historii z innymi dziedzinami, zwłaszcza z naukami przyrodniczymi, które (może to mój subiektywny odbiór) są wyjątkowo słabo u nas społecznie uświadomione.


***


I znowu sprowadzono mnie na ziemię. Właśnie usłyszałem uwagę, że nieoszczędnie piorę, bo nawet po przepraniu ręcznym, gdy zależy mi na przesuszeniu wybieram program prania, a nie wirowania samego. Racja – przyznałem w myślach. Tyle, że skąd tak trzeźwa uwaga na temat oszczędności z ust osoby, która wiecznie pozostawia włączone żarówki i potrafi bardzo dużo rozmawiać przez telefon?


To nie była obraza – to było szczere zdumienie. Zdałem sobie sprawę, że szukam oszczędności, ale na pewne rzeczy zwróciłem wcześniej uwagę i wdrożyłem, podczas gdy inne zaniedbałem. I że ktoś inny ma tę samą przypadłość, tyle że zwrócił uwagę na inne czynniki. I że przez tą różnicę miał u mnie etykietkę osoby nieoszczędnej. A może to mnie się ona należała?


---

*) A w ogóle coś tu mi ‘śmierdzi’. Tak streścił chyba badania Newsweeka Adam Szostkiewicz. To zaokrąglenie, bo Newsweek podaje, że nie wie nie 1/3, a 30%, czyli trochę mniej. Ale i to nic – szukałem źródła ‘prawdziwego’ i natknąłem się na badania CBOS z roku 2008. Według tych badań nie wie 20%, a nie 30%. To duża różnica. I jakoś mam większą skłonność (choćby dlatego, że wyraźnie więcej i bardziej sumiennie przebadano, a poniekąd i dlatego, że Nesweek wyrobił sobie u mnie opinię pisma świetnie dobierającego tematy, ale nie potrafiącego zadbać o jakość artykułów) ufać wynikom CBOSu.

Brak komentarzy: