środa, 10 marca 2010

Nazywam się PAK

Patrząc za okno, widzę, że mój kalendarz pozostaje proroczy w swoich fotografiach polskiej przyrody. Marzec -- a za oknem bywa (choć nie dominuje, ot, tylko tu i ówdzie) śnieg. Gorzej, że równie prorocze nie są moje wpisy-plany, umieszczone pod datami. 5, 8, 9, 10 i 13 (a zapewne i 12) marca -- skreślam (siła wyższa, bezsiła niższa). Skreślam z różną siłą żalu, czasem w poczuciu, że tak lepiej, czasem wciąż nie mogąc się pogodzić...

Nadmiar czasu pozwolił mi na lektury. "Nostromo" Josepha Conrada okazało się trochę nazbyt oczywiste, podobnie jak "Castles of steel" Roberta K. Massiego (ale obie książki już czytałem, zresztą czytałem więcej o I wojnie światowej na morzu, co ma duże znaczenie w przypadku "Stalowych zamków"). W "Stalowych zamkach" pozostaje jednak wiele anegdot, w których się rozsmakowuję. (Za to media, po chwilowym odcięciu, nie przyniosły niczego zaskakującego, może tylko parę informacji, które wywołały uśmiech na mojej twarzy. Jednak czasem jest to uśmiech politowania... Morał stąd aż nazbyt prosty, że nie warto o doniesienia codzienne dbać. Choć ten brak dbałości uderza w model 'człowieka politycznego', który się interesuje światem wokół siebie i stara się na niego wpływać.)

Może najbardziej zaskakujący bywa Józef Hen z Dziennikiem na nowy wiek (i wcale nie chodzi o to, że młodym warto przypomnieć, że "dziennik" to słowo określające blog w epoce przedinternetowej), który pyta (m.in.), czy Witold Gombrowicz obierał ziemniaki. I odpowiada -- nie, nie obierał.

Ale wróćmy do anegdot na koniec -- "Castles of steel" -- kontradmirał Reginald Hall, kierujący wywiadem marynarki, wspomina:

Pewnego razu, jak pamiętam, zostałęm posłany przez Churchilla bardzo późno w nocy. Chciał ze mną przedyskutować pewien punkt. [...] Wiedziałem tylko, że nasze wizje są zupełnie przeciwne. Spieraliśmy się przez jakiś czas. Wiedziałem, że mam rację, ale Churchill był zdecydowany by doprowadzić mnie do swojego punktu widzenia i wciąż argumentował w sposób, jak najbardziej błyskotliwy. Było już dawno po północy, a ja byłem śmiertelnie zmęczony, ale nic nie wydawało się męczyć Pierwszego Lorda*. Wciąż mówił, a ja wyraźnie nabierałem dziwnego wrażenia, że chcoaiż to zupełnie przeciwne mojej woli, wkrótce zgodziłbym się ze wszystkim co powiedział. Ale jakaś cząstka mnie wciąż protestowała i przywoływała scenkę z pękniętą skorupą z Kima Kiplinga, [tak więc] zacząłem mruczeć do siebie: "Nazywam się Hall, nazywam się Hall..."

Nagle przerwał, spoglądając na mnie spod zmarszczonych brwi. "Co tam mruczysz do siebie?" zapytał.

"Mówię," odparłem, "że nazywam się Hall, ponieważ jeśli posłucham cię dłużej, będę przekonany, że to nazywam się Brown."

"Więc nie zgadzasz się z tym, co powiedziałem?" Śmiał się serdecznie.

"Pierwszy Lordzie," odparłem, "nie zgadzam się z ani jednym słowem z tego, ale nie potrafię się z tobą kłócić. Nie wyćwiczyłem się w tym."

Tak porzuciliśmy temat, a ja wróciłem do łóżka.**




Zresztą ta anegdotka jest ciepła. Znam dwóch panów, którzy potrafią "przekonywać" wywołując u słuchacza zmęczenie wielogodzinnymi perorami (oczywiście wykorzystując przy tym autorytet -- gdyby go nie mieli, rozmówca po prostu wstałby i wyszedł). Po paru godzinach większość słuchaczy podpisuje się pod prawie wszystkim, byle mieć spokój, licząc już tylko na ich kiepską pamięć. Churchillowi przynajmniej można było powiedzieć to w twarz, budząc jedynie serdeczny śmiech. Cóż, młody był, i wśród sprzecznych uczuć, które budził (to potrafiła być osobowość także nieznośnie barwna i romantyczna, zwłaszcza gdy uwzględnimy, że pełniła rolę znaczącego ministra w czasie wojny), wcale liczne były "zakochania się" w nim -- tak określa się na przykład podejście Jacky Fishera, prawie czterdzieści lat starszego reformatorskiego admirała.

Pozostaje mi życzyć Wam spotkań z ludźmi przekonującymi argumentami, a nie wytrzymałością w mowie. I sił. Na wszystkie zamiary!

---

*) Dobra forma Churchilla wynikała częciowo z jego trybu życia -- wstawał, albo raczej, budził się, by zjeść śniadanie w łóżku o ósmej rano, a pracował do godzin nocnych (nie wykluczam, że odpowiedni fragment kiedyś przytoczę na blogu). No dobrze, to trochę mało na dobrą formę, ale zasadniczo on tak pracował -- późno wstać, leniwie rozpocząć dzień, za to trwać na posterunku do drugiej-trzeciej w nocy. Nie każdy był do tego przyzwyczajony.

**) Rear Admiral Reginald Hall, Director of Naval Intelligence:

Once, I remember, I was sent for by Mr. Churchill very late at night. He wished to discuss some point or other with me – at once. […] I only know that his views and mine were diametrically opposed. We argued at somelength. I knew I was right, but Mr. Churchill was determined to bring me round to his point of view and he continued his argument in the most brilliant fashion. It was long after midnight and I was dreadfully tired, but nothing seemed to tire the First Lord. He continued to talk and I distinctly recall the odd feeling that, although it would be wholly against my will, I should in a very short while be agreeing with everything he said. But a bit of me still rebelled and recalling the incident of the broken shard in Kipling’s Kim, I began to mutter to myself: “My name is Hall, my name is Hall…”

Suddenly, he broke off a look frowningly at me. “What’s that you’re muttering to yourself?” he demanded.

“I’m saying,” I told him, “that my name is Hall because if I listen to you much longer I shall be convinced that it’s Brown.”

“Then you don’t agree with what I’ve been saying?” He was laughing heartily.

“First Lord,” I said, “I don’t agree with one word of it, but I can’t argue with you. I’ve not had the training.”

So the matter dropped and I went to bed.


Reblog this post [with Zemanta]

Brak komentarzy: