– Widziałem to! – wykrzyknąłem. – Brockelbank, ja to widziałem! Pańska litografia wisi w zajeździe „Pod psem i armatą”! Człowieku, co przyszło ci do głowy, żeby rysować tych wszystkich oficerów klęczących w nabożnym skupieniu, wznoszących oczy ku niebu albo wpatrujących się w umierającego dowódcę? Przecież wtedy trwała zażarta bitwa i każdy miał pełne ręce roboty!
Po brodzie mężczyzny pociekła kolejna stróżka wina.
– Myli pan sztukę z rzeczywistością.
– Dla mnie wyglądało to po prostu głupio.
– Mimo to litografia sprzedawała się całkiem nieźle. Panie Talbot, nie będę przed panem ukrywał, że gdyby nie trwająca po dziś dzień popularność tego dzieła, zapewne znajdowałbym się w mało ciekawym położeniu, a tak przynajmniej udało mi się opłacić podróż do... No, tam, dokąd płyniemy. Ta przeklęta nazwa wciąż ucieka mi z pamięci. Jak wiadomo, lord Nelson umierał w jakimś cuchnącym zakamarku pod pokładem, zupełnie sam, jeśli nie liczyć dogasającej lampy. Kto, u wszystkich diabłów zechciałby namalować coś takiego?
– Może Rembrandt?
– Ach, Rembrandt! No, tak...
William Golding Rytuału morza
---
Przypomniało mi się dzisiaj ze starej lektury (łatwo rozpoznać -- nie wynotowałem imienia i nazwiska tłumacza, co od jakiegoś czasu robię najskrupulatniej jak potrafię).
U Williama Goldinga sztuka nieźle oddała rzeczywistość, choć czy istniał jakiś Brockelbank, szczerze wątpię. Pamiętam reprodukcje takich litografii, tak jak i potrafiłbym znaleźć rzeczywiste przykłady (jak śmierć Ottona von Bismarcka na rysunki i w fotografii), gdy fikcja sprzedawała się lepiej od prawdy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz