Może pojadę do Krakowa na retransmisję z MET? Bo to wszystko co mamy, proszę pana, to to gdzie pojedziemy, co usłyszymy, co zwiedzimy. Tylko to zostaje… Kiedyś chciałem do MET, ale kolega, pan wie, nie chciał i nie kupiliśmy biletów. Drugiej okazji już nie miałem… Więc może, póki jestem jeszcze jako tako sprawny to wybiorę się do tego Krakowa?...
Tak wczoraj monologował mój sąsiad filharmoniczny, o czym dość szybko zacząłem zapominać, aż przypomniała mi dzisiejsza pogoda. Ściskając parasol przez chwile rozważyłem, cóżby było, gdybym to dzisiaj, a nie w czwartek wybrał się na jednodniową wycieczkę? Byłoby o jedno wrażenie mniej zapewne… Co notuję, przyznając sąsiadowi rację (i zostawiając na boku problem kinowo-retransmisyjnego erzacu, tej jedynej życiowej, niewykorzystanej okazji, jaką sąsiad miał – jak to się w paru zdaniach potrafią odbić czyjeś marzenia), oraz przeglądam własne plany „na przeżycia”. A tak się złożyło, że tydzień był jednak tygodniem robienia pewnych planów. A to, że Wratislavia jest, a to, że Opera Rara… I że jeszcze Beskidów nikt nie ukradł!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz