środa, 17 czerwca 2009

Odkładając na półkę Łaskawe Jonathana Littella

Lektura długa. Nie powiem, dobrze mi się czytało, bo rzecz jest sprawnie napisana. Ale właściwie nie była szczególnie inspirującą. Zresztą brak cytatów i nawiązańa na blogu aż do tej pory świadczy o tym dobitnie. Chciałem już odłożyć na półkę po cichutku, bez wzmianek i komentarzy, ale wczorajszy Bloomsday (nakładający się na zakończenie lektury Łaskawych) sprawił, że gdzieś we mnie Łaskawe zderzyły się z pamięcią Ulissesa. Nie zderzyły się tak, by je aż porównywać, ale jednak na tyle by zaiskrzyło coś we mnie do dokonania tego wpisu.

Mam otóż pretensje do Jonathana Littella. Czytam prawie wszędzie świetne opinie (chyba tylko z jednym istotnym wyjątkiem), gdzie wyrzuca się co najwyżej szczegóły, często z punktu widzenia historii (odpowiedzialności głównego bohatera, Maximiliana Auego za zbrodnie, jako motywu jego ukrywania się), albo zbytnią fascynację wskazywanymi z imienia i nazwiska autorami wspomnień z życia w III Rzeszy. To wszystko w jakiejś mierze prawda — ale moje pretensje są niezupełnie takie…

Po pierwsze, autor świetnie zaczyna (to zresztą też rzecz, która przewija się w opiniach) — powieść zapowiada się na realistyczną, prezentującą rzeczywistość z punktu widzenia inteligentnego i kulturalnego oficera SS znajdującego się w samym środku eksterminacji Żydów (i nie tylko). Powieść wielowymiarową, nie uciekającą przed tym co nieprzyjemne (i to nieprzyjemne z dowolnego punktu widzenia). To wrażenie we mnie ulotniło się przy opisie pobytu Auego w Stalingradzie*. Najpierw pojawiły się opinie, jakby wyjęte ze artykułu współczesnego publicysty (z podkreśleniem współczesności, z bagażem ideologicznym o wiele późniejszym od wojny), potem hasła, które podobno nie były frontowe (jak głosiła inna, równocześnie czytana książka, były produktem wojennej propagandy i nie miały wiele wspólnego z frontem), a wszystko kończyło się wojenną fantasmagorią… (Potem zresztą było gorzej — bohatera co pewien czas nawiedzają takie fantasmagorie (czy to już także ścigające Erynie-łaskawe?), pełne fantazji seksualnych.) Owszem, to we współczesnej literaturze nie powinno dziwić (a literatura dla mnie nie kończy się na Żeromskim), ale cały czas miałem w pamięci swoiste założenie leżące u podstaw — że to fikcyjne wspomnienia spisane po wojnie, w odpowiedzi na inne wspomnienia — co usprawiedliwia odwołania do wspomnień, ale nie usprawiedliwia takiej swobody w opisie. Pękła więc budowana wytrwale przez autora iluzja historycznej rzeczywistości. Takie Erynie pasują do interpretacji autora (freudowskiej…), pasują też do pewnej wizji wojny, którą ogarnia spirala absurdu i okrucieństwa, ale kto takie rzeczy pisze we wspomnieniach i to spisywanych lata po wojnie? Gdzie tu konsekwencja?

Po drugie, odbierałem tę powieść jako pewne oszustwo. Bo niby mamy tu nazistę, ale co to za nazista, który wstępuje do SD praktycznie zaszantażowany? Owszem, zapewne to przyjmowanie rasistowskich tez w wydaniu nazistowskim jako rzeczy oczywistej, ale jednocześnie wewnętrzne poczucie wolności myślenia, nawet pewnego krytycyzmu wobec systemu i jego sługusów, wydaje się ujęciem bardzo trafnym. Ale nic nie mówi o samej ideologii i praktycznie nic o motywach. To ma być ’szczere’ spojrzenie na wojnę? Nie unikające odpowiedzialności? Nie unika jej, to prawda, w formie najbardziej oczywistej — przemilczenia, bo o zbrodniach mówi się otwarcie. Ale ucieka się przed nią w inny sposób, w fantastyczność, w trzeciorzędność znaczenia samego bohatera (częściej świadka niż sprawcy, czasem zupełnie bezwolnego narzędzia — także w jego karykaturalnej roli podczas przedzierania się do Berlina w 1945 roku), w płytkość pojmowania przez niego rzeczywistości. W gruncie rzeczy bohater zdaje się dzieckiem wysłanym na wojnę — nie zdolnym do dojrzałego oglądu tego, co go otacza. (Co nie wyklucza jego inteligencji i oczytania.) Max Aue nie bardzo różni się od podwładnych Generalmajora Adama. Spojrzenie niby dziecka może być intrygujące — można bawić się w dośpiewanie tego, co główny bohater ukrywa uciekając w fantasmagorię. Odpowiadać sobie podczas lektury na pytania, co naprawdę myśli Max Aue, na ile wierzy w nazizm, czy to on mordował na urlopie, czy to jego dziećmi są bliźniacy? Ale to tylko kolejne pytania, które nie przybliżają psychiki zbrodniarza. (Że Hoess byłby banalniejszy? Albo Eichmann? Ależ, założeniem powieści było ukazanie psychiki inteligentnego nazisty — a autor wykpił się z realizacji tej zapowiedzi, bo nazista choć i jest inteligentny, funkcjonuje w obszarze ograniczonej świadomości.)

***

Łaskawe to nieźle napisana powieść (fragmenty są znakomite). Ale nic więcej. Nie daje wglądu w psychikę mordercy, nie pomaga zrozumieć tego, co się stało. (Wiem, że to fikcja, ale gdyby choć dawała jakąś głębszą propozycję zrozumienia.) Pewna niedojrzałość bohatera (od początku do końca) nie daje podstaw do poszukiwania przemyśleń w oderwaniu od historii. Powieść i jej kariera pozwalają jedynie odnotować, że wojna rozpoczęta 70 lat temu wciąż budzi fascynacje, czasem bardzo niezdrowe fascynacje… A może nie sama wojna, tylko zbrodnia?



Jonathan Littell Łaskawe, tłum. Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie

--
*) Nie mogę się oprzeć refleksji, że w Stalingradzie coś z bohaterem się dzieje... Czyżby Jonathan Littell nawiązywał do słynnego przypadku uszkodzenia mózgu, które upośledziło zmysł moralny?

Brak komentarzy: