czwartek, 30 kwietnia 2009

Ech, ta rutyna...

Miałam kiedyś w tej dziedzinie interesujące doświadczenie. Udzielałam czegoś w rodzaju zupełiających lekcji religii młodej maturzystce. Dziewczyna była inteligentna i sumienna. Na samym początku poprosiłam ją, żeby przed następnym naszym spotkaniem przeczytała w całości jedną Ewangelię (chyba chodziło o św. Marka) i żeby czytając notowała wszystko, co by wydawało się jej niejasne. Kiedy przyszła ponownie, zapytałam się, jakie ma pytania. Odpowiedziałą zdecydowanie, że wszystko zrozumiała. Wtedy otworzyłam tę Ewangelię tak, na chybił trafił, przeczytałam jedno zdanie i zapytałam, co to znaczy. Odpowiedziała mi bezradnie, że nie wie. Po prostu czytając tekst, który wydawał się jej znany, tej trudności zwyczajnie nie zauważyła.
Anna Świderkówna Rozmowy o Biblii. Nowy Testament, PWN 2000

(Oczywiste? A i owszem! Ja nawet nie w związku z Biblią wynotowałem, a Mahlerem. Jakoś tak się złożyło, że jednocześnie wpadło mi w ręce parę nie znanych mi wcześniej nagrań symfonii Gustava Mahlera pod batutą Sir Simona Rattle i obiecałem mojemu koncertowemu sąsiadowi pożyczenie książki te symfonie omawiające. Więc słucham. I łapię się na swoistej rutynie, gdzie muzykę świetnie rozpoznaję, ale gdybym miał powiedzieć, o co w niej chodzi...)

PS. I jeszcze jeden cytat -- tym razem jako swoista polemika z Bogusławem Schafferem -- David Hurwitz The Mahler Symphonies. An Owner's Manual (Amadeus Press 2004):
But far more importantly, the second conclusion that needs to be emphasized is this: it doesn't make any difference who does something first. All that matters is who does it best. Music history is full of composers of great originality that people couldn't care less about today, because they wrote tons of very original, boring music.

Brak komentarzy: