Wiosna. Wczesne wiśnie już w Japonii przekwitły -- teraz kwitną różowe, późne wiśnie (ukłony dla Andrzeja!). Berlinerki zdjęły biustonosze, a anioł w mijanej w drodze do pracy kwiaciarni biustonosz założył:
(Biuściaste anioły to coś nowego. Ale pracowniczki kwiaciarni są bardzo religijnie zaangażowane, więc może wiedzą co robią?)
PS.
Już Bastkowi muszę odpowiadać, a tu jeszcze odkładana płyta przypomniała mi o koniecznym PS. Otóż, nie wiem, co, jak i dlaczego, ale wiosenne dni tuż po Wielkanocy często przyprawiają mnie o miłość do muzyki Henry Purcella. (Dokładnie taką purcellowską euforię pamiętam sprzed czterech lat.) Od poniedziałku niemal wciąż słucham The Fairy Queen, pieśni, czy Dydony i Eneasza... To znaczy tym razem częściowo wiem -- to przez poniedziałkowy koncert (choć złośliwie pisałem, że słuchałem skrzypiec). Już się tłumaczę, bo poniedziałkowa notka utknęła w próżni, otóż był to koncert, którego gwiazdą była sopranistka, śpiewająca m.in. Music for a while, oraz If love's a sweet passion, ale akustyka sprawiała, że najlepiej słyszałem skrzypce... W każdym razie kompozytor został, choć sopranistki się zmieniły. Jak to było w dowcipie z cyklu 'gruzińskie toasty'? Wypijmy za stałość mężczyzn i zmienność kobiet?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz