Aż głupio pisać, że się było na „delegacji” w sąsiednim mieście. Ale i to bywa. Zwłaszcza, gdy się nie pracuje w jakimś mieście sąsiednim, ale w mieście sąsiednim-sąsiada-sąsiada, czyli o dwa antagonizmy kibiców, a nie o jeden dalej. W sumie dzięki bliskości delegacji zostało mi sporo czasu by szkodzić swojemu portfelowi i aparatowi fotograficznemu.
W sumie zaczęło się od zagwozdki. Bo co to za ptak na zdjęciu powyżej? Gdy go zobaczyłem pomyślałem: dzwoniec. Gdy zerknąłem do atlasu zwątpiłem. A potem zwątpiłem w zwątpienie. Skrzydło – jak dzwoniec. Ale te szarości. Młody jaki, czy co?
Szpaki wrzeszczały swoje na wiosnę, ale musiałem się nieco odwiośnić i poddać zupełnie innym tematom – delegacja jednak obliguje! „Tematem” delegacji było zapoznanie się ze stanem sztuki w zakresie drukarek i skanerów przestrzennych na polskim rynku. W pokoju stał malutki Alaris (kosztujący na rynku skromne 35 000 euro – co należy brać w nawiasach i cudzysłowach, bo cena jest negocjowana – nie wiem, czy mój rzut oka do wewnętrznego cennika firmy można uoficjalnić), obok zaś na statywie zamontowano trzy kamery i jeden rzutnik (rzutnik rzutuje prążki, niby wystarczy jedna kamera, druga poszerza zakres widzenia, trzecia kamera jest do kolorów) – wszystko to stanowiło składowe skanera QTSculptor (skromne 50 000 euro – przy czym skaner to nic takiego, samemu można złożyć sprzęt za ułamek tej ceny – płaci się za działające oprogramowanie). Alaris „drukuje” obiekty z żywicy (wygląda to tak, że warstwa po warstwie jest utwardzana lampą UV z dokładnością typowej drukarki laserowej, jakby nalepiana na poprzednią), która ma swoje ograniczenia – można drukować też w metalu, jak ktoś chce – od 102 000 euro w górę za drukarkę (za to metal do drukowania jest tańszy od żywicy drukowania – mniej więcej dwukrotnie).
To wszystko po to by „szybko prototypować”, czyli robić pojedyncze sztuki z modelu komputerowego. Czasem działające (spiekane plastiki da się zamontować tu i ówdzie, a spiekać można nawet tytan), zwykle jednak dla dopasowania, sprawdzenia, czy wreszcie… obejrzenia.
Po zapoznaniu się z cennikiem i działaniem miałem czas – odwiedziłem więc wystawę Polska – Niemcy 4:6 w katowickim BWA. Nie wiem, kto pozwolił Niemcom wygrać w tytule. Tym bardziej, że czwórkę Polaków rozumiałem lepiej od szóstki Niemców. Co w sumie jest niepokojące, zwłaszcza, że staram się wzrokiem przenikać schematy narodowego myślenia. Ale jak tu się nie uśmiechnąć śledząc kolejne spotkania polsko-niemieckie – od Cedynii 24.06.972 Polska-Niemcy 1:0 po Dortmund 16.06.2006 Niemcy-Polska 1:0 (Najważniejsze spotkania Polska-Niemcy [972-2006] Kamila Kuskowskiego), czy też obserwując unijny komplet podróżny i nie tylko (Konstytucje II Marcina Berdyszaka).
Z prac niemieckich mogę zauważyć Dietmara Schmale, który nie tylko opisał właściwie gaśnicę, ale także postanowił zaprezentować prawdziwą sztuką. Co to znaczy prawdziwa sztuka – ktoś może zapytać? Otóż prawdziwa sztuka jest podpisana słowem sztuka. Na przykład taka książka – jest sztuką jeśli ma słowo „sztuka” w tytule. A dokładniej w tytule mają „Kunst”, bo przecież chodzi o Niemca. Polecam Hoko co najmniej dwa tytułu: Die Kunst mit seiner Katze zu Leben oraz Die Kunst zu schnurren Eugena Skasa-Weissa.
Z Katowic udałem się do Chorzowa. O tyle pechowo, że na ramionach miałem: marynarkę, plecak i aparat fotograficzny. Mniej od Atlasa, ale i tak o jedną rzecz za dużo. Podczas kupowania czekolad aparat zademonstrował poprawność teorii Newtona. (Może i Einsteina rozumienia grawitacji, ale zjawisko zaszło zbyt szybko, by właściwie to ocenić.) Aparat nadal działa, tylko się nie domyka.
Nie domknął się na przykład na wystawie Jak w życiu Beaty Będkowskiej w Galerii MM, której obrazy mi się podobały (coś było takie kontemplacyjnego w samotnych postaciach, a jednocześnie ciepłego w żółciach i fioletach, a nawet szarości zdawały się ciepłe – wiosna, czy co?), ale żeby od razu nazywać decyzję powrotu do Chorzowa po studiach w Krakowie, Barcelonie i Tuluzie za heroiczną, jak pisze Piotr Szmitke?
Zapowiadanych burz wciąż nie ma. Wciąż wiosennie. Wciąż pogoda bardziej pasuje do Wielkanocy niż Wielkiego Tygodnia (a jutro będzie Wielki Piątek, a we wtorek minęła rocznica, o ile wierzyć Annie Świderkównie, że Ukrzyżowanie miało miejsce zapewne 7 kwietnia 30 roku).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz