piątek, 30 maja 2008

Odkładając na pólkę "Gdzie jest Bóg?"

Odkładam na półkę "Gdzie jest Bóg?" Węcławskiego. Książka mnie nie zmieniła, zresztą czytałem ją w zbyt małych fragmentach... Mam więc pewną pustkę w głowie. (Choć może przesadzam. Coś jednak zostało, bardziej jednak podskórnego niż nadającego się do podsumowania.) Za to zainteresowało mnie posłowie przeznaczone dla teologów, gdzie Tomasz Węcławski pisze np.:

"Po pierwsze, wydaje mi się, że prawie nie istnieją albo są znacznie osłabione dawne światopoglądowe i kulturowe fundament wiary -- znajduje to wyraz w zazwyczaj nie uświadomionym niezrozumieniu, z jakim dość powszechnie przyjmowane są nawet zupełnie elementarne prawdy wiary, a w konsekwencji także związane z nimi wymagania chrześcijańskiej moralności. Takie niezrozumienie można zaobserwować również u ludzi wykształconych -- także u ludzi wykształconych teologicznie. Nie wynika ono więc w zasadzie z braku wiedzy, ale raczej z braku ożywiającego tę wiedzę doświadczenia i takiej refleksji, która mogłaby doprowadzić do zupełnie świadomego utożsamienia się z doświadczaną prawdą."

Ja w znacznej mierze mogę się zgodzić. Czasem sięgam po Katechizm Kościoła Katolickiego, tak dla zrozumienia -- a potem się dziwię, że w kazaniach, listach episkopatu, wypowiedziach biskupów, czy myślicieli katolickich, pojawiają się wypowiedzi wprost z Katechizmem sprzeczne. Świadomość, którą widzę, jest słaba. Tak jakby religia była podtrzymywana i ożywiana przez idee niezwiązane z Bogiem... Oczywiście są wyjątki, ale wyjątki na tyle rzadkie, że tylko podkreślające faktyczne zepchnięcie sfery sacrum na margines. Ale, jak widać, wracam do tematu, który jakoś mnie trapi, choć nie wierzę w powroty i odrodzenia religijne. Raczej uważam ją za cząstkę kultury, którą warto znać, ale niekoniecznie trzeba wyznawać.

"Popularyzować można bowiem wiedzę matematyczną, przyrodniczą, czy historyczną, ale nie teologię!"

Po lekturze równie mocno nie wiem skąd taki wniosek, jak przed lekturą. Dlaczego? Pamięta się Euklidesa, twierdzącego, że nie ma dróg na skróty do matematyki. Czyżby popularyzowanie było czymś innym, niż drogą na skróty. W obu przypadkach można próbować zainteresować (sam Węcławski pisze, że środowiska otwarte na teologię często spotyka), ale zrozumienie wymaga solidnej pracy. Skąd ta różnica? Mogę się jedynie domyślać, że ze słabej znajomości matematyki...

Ale tu się otwiera miejsce na komentarz na marginesie. Bo wczoraj napisałem, że „słuchacze wcale nie mają zbiorowego poczucia potrzeby lepszego rozumienia muzyki” (z czym pesymistycznie zgodziła się Pani Kierowniczka). I to podtrzymuję. Ale nie znaczy to, że ludzi zainteresowanych nie ma. To zresztą w odniesieniu do muzyki zauważają Barenboim (i Said?), którzy nie tylko dostrzegają chęć zrozumienia, ale także warunek konieczny przyjęcia postawy ucznia – przyznanie się do niewiedzy. I o tym też wspomina Węcławski – spotyka się środowiska, które chciałby poznać (w jego przypadku teologię), ale nie mają od kogo się uczyć... Tak jakby, paradoksalnie, w świecie wolności słowa i wyboru, wszechobecnych mediów, nadmiaru informacji docierających z zewnątrz, to o komunikację między chcącymi się dzielić wiedzą, a wiedzy łaknącymi było najtrudniej...

----
Ks. (jeszcze) Tomasz Węcławski "Gdzie jest Bóg? Małe wprowadzenie do teologii dla tych, którzy nie boją się myśleć", Znak, Kraków 1992

Brak komentarzy: