wtorek, 20 maja 2008

I jeszcze raz Barenboim

„Jeśli przyjrzeć się roli muzyki, jak również teatru i opery, w społeczeństwach żyjących w systemach totalitarnych, okazuje się, że to jedyna przestrzeń, w której totalitaryzm może być krytykowany. Innymi słowy, wykonanie utworu Beethovena w hitlerowskich Niemczech czy jakiejkolwiek innej dyktaturze, prawicowej bądź lewicowej, jest wezwaniem do wolności. Może nawet być bezpośrednią krytyką danego reżimy. W takim kontekście muzyka jest niepokojąca, ale jednocześnie podnosi na duchu. To świat bardzo odległy od uciech, które dawały divertimenta Mozarta czy walce Straussa.”
Daniel Barenboim

Na takie rozumienie Beethovena za PRL byłem i trochę za młody (to jednak wymaga doroślejszego przeżywania muzyki, niż to do którego byłem zdolny) i nie czułem się wcale zniewolony (bo i PRL późny, idiotyzmy zaś jedynie wzbudzały śmiech). Za to poczułem to wyraźnie przy słuchaniu „Fidelia” za czasów ministra i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Także nie czułem się osobiście zniewolony, ale w „Fideliu” mamy jeszcze libretto, które było tak bardzo pod prąd umysłowych mód IV RP, tego co wmawiała jako oczywiste telewizja czy propisowscy dziennikarze, że musiałem przystanąć przy tym dziele i poważnie pomyśleć o wolności. Wolności nie tylko dla wybrańców losu, ale dla wszystkich, także tych, którzy mają grzeszki na swoim sumieniu.

To „Fidelio”. Ale symfonie Beethovena to także wolność. Bardzo własna, prywatna, intymna wręcz. Tylko rzadko polityczna. Ale zawsze wolność.

„Jeszcze raz przyjrzyjmy się IV Symfonii Beethovena, z perspektywy czysto harmonicznej. Wstęp jest poszukiwaniem tonacji. Zaczyna się od samotnego dźwięku b. Może więc być B-dur. Ale także As-dur. Może to być każda tonacja. Później grają smyczki unisono, więc nie dają nam informacji o tonacji. Pod koniec introdukcji pojawia się akord dominantowy tonacji B. Utwór zaczyna się od dźwięku b, na początku jednak nie było jasne, czy tonacja będzie molowa, czy durowa. A potem część allegro, ekspozycja utworu, oba jej tematy, potwierdzają, że jest to tonacja B-dur. W jakim celu trzeba to stwierdzić? Ażeby dać poczucie bezpieczeństwa, odnaleźć swój harmoniczny dom. B-dur staje się tym domem. Później, za sprawą bardzo sprytnej zmiany enharmonicznej, dzięki której b staje się ais, pod koniec części nagle zostajemy przeniesieni na obcy teren. Dlaczego obcy? Bo określiliśmy już, gdzie jest nasz dom. To właśnie nazwałbym psychologią tonalności. Chodzi o stworzenie poczucia przynależności, podróż w nieznane, a potem powrót. Ten proces wymaga odwagi. Mamy określenie tonacji, można nazwać je afirmacją jednostki. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa, które daje nam znany obszar, ale pozwala on też udać się w nieznane. Trzeba mieć odwagę zgubić się*, by na koniec odnaleźć tę słynną dominantę, która w zaskakujący sposób prowadzi nas z powrotem do domu. Mamy tu proces równoległy do tego, który każdy człowiek musi przejść wewnątrz siebie. Po pierwsze, by dokonać afirmacji własnego ja, później by mieć odwagę porzucić tę tożsamość i w końcu na nowo ją odnaleźć. Myślę, że w muzyce chodzi właśnie o to. Nie powiedziałbym, że zawsze jest to krytyka społeczeństwa czy jednostki, lecz z pewnością paralela dla najskrytszych ludzkich myśli i uczuć. O to właśnie chodzi w muzyce Beethovena.”
Daniel Barenboim w Daniel Barenboim i Edward W. Said „Paralele i paradoksy”, tłum. Aleksander Laskowski, PIW, Warszawa 2008

Brzmi to trochę uczono, ukazując pewną trudność relacjonowania muzyki – mogę jednak wszystkich laików pocieszyć, że to słychać (choć może pewnego osłuchania to wymaga) i można to zrozumieć intuicyjnie, nie znając muzycznych pojęć. Warto sięgnąć po IV Beethovena (trochę jakby mniej znaną jego symfonię...) i porównać. Ja, przy może niezupełnie takim opisie, ale jednak trochę podobnym, otwarłem się na muzykę Beethovena, którą początkowo zbywałem znudzonym machnięciem ręką – bo przecież Beethoven jest taki ograny i wyeksploatowany, że ‘już nudny’. A to wcale nie prawda.

---
*) Nadal czytuję Ravisiego komentującego Biblię. I wczoraj czytałem jego rozważania nad powrotem syna marnotrawnego w nawiązaniu do opowiadania Gide’a. Gide opowiedział tę historię inaczej – to nie powrót był wartością, ale odejście i odnalezienie wolności; powrót zaś to tchórzostwo, kapitulacja. Wprowadził więc ‘najmłodszego syna’, który kontynuuję próbę brata. Myślałem, że Ravisi, bądź co bądź biskup katolicki, skrytykuje tę interpretację. A on niezupełnie to zrobił – powiedział, że każdy widzi jej wady i zalety. I tylko je krótko podsumował – powrót wymaga wolności i dojrzałości. Trwanie przy ‘ojcu’ (którego utożsamił z Kościołem) bez wolności i dojrzałości, bez możliwości odejścia, nie jest nic warte. I proszę, kto by się spodziewał? Oczywiście, kto by się spodziewał, że Beethoven opisał dzieje syna marnotrawnego.

PS. Dzisiaj miało być coś innego. Cytat z Nabokova o prostocie, albo wyrzut, że codziennie mam zebrania i chyba będę musiał wziąć urlop by w końcu popracować... Jakby tych zebrań było mało, notka z cytatem z Nabokova gdzieś mi się zapodziała, a nie mam książki pod ręką... Ale ten Barenboim nie jest zastępczy – nie należy tego tak rozpatrywać. Po prostu przeczytałem te słowa dzisiaj rano, bardzo chciałem je przytoczyć, ale mój zmysł formy opierał się, wskazując, że już zbyt często cytuję „Paralele i paradoksy”, i że powinienem dać Wam od tego odpocząć.

Brak komentarzy: