wtorek, 27 maja 2008

Gdzie kończy się dla mnie HIP?

Cieszę się z nowego (no... sprzed tygodnia) zakupu płytowego – płyta nazywa się „The Last Concerts” W. A. Mozart Wien, 1791 i zawiera 27. Koncert fortepianowy B-dur K. 595, oraz Koncert klarnetowy A-dur (K. 622), w wykonaniu Freiburg Barockorchester pod kierunkiem Gottfrieda von der Goltza. Na klarnecie gra Lorenzo Coppola; a na pianoforte: Andreas Staier.

Właśnie! Pianoforte! Wymieniałem tytuł, wykonawców, a to o instrument chodziło. Choć może niezupełnie – bo cenie Andreasa Staiera. A o pianoforte chodzi mimo wszystko.

Otóż przywykłem do wykonań HIP (historically informed performance) w muzyce barokowej. Słuchanie Bacha, czy Handla w innym wykonaniu jest co prawda dla mnie czasami do przyjęcia, ale już nie zawsze. Z Vivaldim jest jeszcze gorzej... Ale, o ile dla baroku moje ucho przyjmuje HIP jako konwencje naturalną, to z klasykami wiedeńskimi już tak nie jest. A przynajmniej nie zawsze. Właściwie poza HIP nie wychodzę chyba tylko w Haydnie. U Beethovena odwrotnie – HIP to wciąż dla mnie ciekawostka. A Mozart jest gdzieś po środku.

Trudno mi przeprowadzić granicę – dokąd sięga dla mnie HIP. Tym bardziej, że wybitni wykonawcy tworzą także ciekawe realizacje muzyki romantycznej czerpiąc z tej konwencji. I też przynosi to dobre skutki – choć nie jest już głównym nurtem. Ale, przyjmując że granica przebiega, gdzieś przez twórczość Mozarta – przedtem będąc regułą, a później ciekawostką, to gdzie ona przebiega, konkretnie?

Opery? Nie robi mi to większej różnicy, choć wciąż nie przestaję się zachwycać tym jak Christie (w konwencji HIP) poprowadził „Uprowadzenie z seraju”. Symfonie? Także plus dla realizacji HIP. Pianistyka... No i tu się zaczyna problem...

Problemem jest dawne pianoforte. Otóż pianoforte solo jest już dla mnie ciekawostką. Rzadko słucham go dla zwykłej przyjemności; jeśli już to dla bardziej wymyślnej przyjemności – posmakowania bardziej egzotycznego brzmienia, odmiennego rozumienia muzyki. Jest lepiej z akompaniamentem pianoforte w operach. Ale gorzej, gdy przychodzi do koncertów fortepianowych... Bo czy pianoforte może brzmieć dobrze z orkiestrą? Zachowywać właściwą równowagę? Czasami w to wątpię – tak bywa, ale tylko bywa, w 27. Koncercie fortepianowym z dobrym Andreasem Staierem. Pianoforte wydaje się zbyt słabym, cichym instrumentem, by prowadzić dialog z orkiestrą. A może tylko nie jestem przyzwyczajony?

Bo dyskutując o HIP należałoby dobrze przyjrzeć się przyzwyczajeniom. Bo z jednej strony nowy fortepian jest lepszy od pianoforte z czasów Mozarta. Z drugiej strony, w muzyce nie tyle mamy postęp, co raczej ewolucję, gdzie każdy zysk okupiony jest jakąś stratą. Fortepian nabrał mocy, pewności, wypiękniał, ale stracił część dawnej subtelności i pewnej świeżości. Oczywiście wiele z tych określeń jest czysto subiektywnych – ale właśnie subiektywizm jest tu istotnym czynnikiem, zarówno podkreślając niejednoznaczność przemian, jak i niejednoznaczność ocen i potencjalne znaczenie przyzwyczajenia.

PS.
Zwrócono mi uwagę (ukłony dla Andrzeja), że granica między HIPem a wykonawstwem... tradycyjnym (chyba lepiej byłoby je nazwać postromantycznym, z uwzględnieniem wpływu Wagnera na wykonawstwo muzyki) jest płynna, bo oba style wpływają na siebie i przenikają się. To prawda. Niemniej nadal wcale często można doszukać się pewnych wzorców, czy elementów charakterystycznych -- takich jak specyficzne brzmienie pianoforte, o które chodziło mi w dzisiejszej notce.

Brak komentarzy: