czwartek, 29 maja 2008

Barenboim i Said – no i mogę się stanowczo z nimi nie zgodzić!

Wróciłem do lektury rozmów Barenboima i Saida (po paru dniach oddawania się lekturom ‘gazet lub czasopism’ w pociągu). Tym razem natrafiłem na coś, z czym się głęboko nie zgadzam – z krytyką HIP:


Daniel Barenboim: Jeszcze nigdy żadne pokolenie nie było tak bardzo zaprzątnięte przeszłością. W archeologii widać, jak jedne miasta powstawały na innych. A my nie mamy odwagi iść dalej, pozostawiwszy za sobą to, co powinno zostać pozostawione. Dla mnie jest to część choroby współczesnego społeczeństwa. Różnica między dzisiejszym ruchem instrumentów dawnych a Schumannem, Mendelssohnem czy Wagnerem, którzy grali Bacha i Beethovena, polega na tym, że oni byli naprawdę współcześni. Starali się zbliżyć przeszłość do swoich czasów. Dziś wielu przedstawicieli tego ruchu zakłada (według mnie arogancko), że jest to bardzo nowoczesny trend. A tymczasem mamy tu jedynie do czynienia z próbą powrócenia do przeszłości, spowodowaną brakiem zdolności przekształcenia jej w coś współczesnego. [...] Rozumienia stylu, dokładnego rozumienia wszystkich elementów składowych muzyki. Jest to ciekawe i absolutnie konieczne, sine qua non. Ale próbować odtworzyć przeszłość? Samo słowo „odtworzyć” jest już znakiem ubóstwa.
Ara Guzelimian: Bardzo trafne stwierdzenie.
Edward W. Said: Mamy tu analogię w świecie literatury, chodzi o dość wąskie pojmowanie historii. Podobne wrażenie wywierają słowa tych ludzi, którzy nawołują, byśmy powrócili do klasyków, którzy mówią, że dziś studenci nie dość czytają Homera i Wergiliusza. Ale jak próbowałem wcześniej zasugerować, robią to, chcąc posłużyć się Homerem i Wergiliuszem do zdezawuowania literatury współczesnej, spraw, które niepokoją nas dzisiaj (tj. płci, rasy, klasy społecznej itd.). Twierdzą, że straciliśmy kontakt z naszym dziedzictwem – głównie europejską cywilizacją judeochrześcijańską, że więcej czasu powinniśmy spędzać, czytając prawdziwych mistrzów przeszłości. [...]


Daniel Barenboim i Edward W. Said „Paralele i paradoksy”, tłum. Aleksander Laskowski, PIW, Warszawa 2008

Oczywiście trafiali się tacy, którzy HIP ubierali w różne ideologiczne kostiumy. Jak też i tacy, którzy rozumieli go fundamentalistycznie. Ale, czy cały ten ruch jest taki? A przede wszystkim, czy rzeczywiście jest znakiem ubóstwa i powrotem do przeszłości?

W muzyce nie chodzi o powrót do dziedzictw (oczywiście, są wyjątki), tak jak nie chodzi o postęp – chodzi o przeżycia. Przeżycia, które w zwykłych koncertach filharmonijnych bardzo się skonwencjonalizowały. HIP był próbą odnajdywania głębszej treści poprzez eksperymenty z odtwarzaniem dawnej formy. Próbą, która odniosła większy sukces niż próby twórców muzyki współczesnej. Ale pod pewnymi względami idącą w podobnym kierunku.

Zresztą wszyscy trzej rozmówcy, równie niechętni HIPowi, zakładają, że muzyka, to to, co wykonuje się w filharmoniach. Że Jan Sebastian Bach jest alternatywą dla Elliotta Cartera. Że pop, rock, etno – to jakiś nieistotny margines. Tymczasem jest (a przynajmniej ja tak to postrzegam) odwrotnie. „Klasyka” – cała, od Hildegardy z Bingen po Agatę Zubel, stanowi margines dzisiejszej kultury (nie chciałbym, by rozumiano to pejoratywnie – chodzi mi tylko o udział w muzyce słuchanej współcześnie). Stanowi go przy całym swym zróżnicowaniu i przy mojej zgodzie z Barenboimem, że muzyka współczesna pomaga lepiej rozumieć muzykę w ogóle, zauważam, że słuchacze wcale nie mają zbiorowego poczucia potrzeby lepszego rozumienia muzyki. Zwłaszcza, że wcale często nie przychodzą do „klasyki” z innej części „klasyki”, ale z domów wypełnionych rockiem, popem, czy etno. A to również mogą być klucze do lepszego zrozumienia, niektórych utworów, nikt chyba nie uznałby za coś w rodzaju moralnego obowiązku, zapoznania się z nimi, by lepiej smakować, powiedzmy, współczesne wykonania Vivialdiego.

Gdy czytam wypowiedzi Barenboima, który jednocześnie – jak dalej to zacytuję – odcina się od skrajnych interpretacji społeczny, ale który jednocześnie dostrzega w muzyce wyraz jej społecznego miejsca w danej epoce; to muszę zauważyć, że być może społeczna rola muzyki w baroku, czy klasycyzmie była zapewne bliższa dzisiejszej, niż w okresie romantyzmu. Albo mniej – odcinając się jednak od takich „społecznych” interpretacji – dzisiejsze rozumienie muzyki często stoi w opozycji do ducha romantycznego. Romantyzm, choćby takiego Wagnera, postrzegany jest raczej jako ciężar i balast, niż twórcza i pomocna w odbiorze wartość.

To wszystko prowadzi mnie do stwierdzenia, że nie widzę obecnie w muzyce jednej tradycji i jednego rozumienia. I bardzo dobrze! Każdy może wybrać to, co mu odpowiada. Dlaczego nie?

* * *

Obiecałem odcięcie się Barnboima – proszę:

Daniel Barenboim: Nie jest to trudne, bo z zasady wykonuję taką muzykę, którą chcę wykonywać, dlatego, że mnie interesuje, fascynuje i chcę podzielić się nią z innymi ludźmi. A ty mówisz, że dziś muzyka jest protestem przeciwko społeczeństwu.
Edward W. Said: Ja cię tylko pytam.

PS.
I jeszcze jeden cytat, by uniknąć złego rozumienia Barenboima:
<
I podobnie [PAK: Jak w teologii o Bogu] nie sądzę, żeby można było rozmawiać o muzyce. Można mówić jedynie o subiektywnych odczuciach, jakie w nas budzi.

Brak komentarzy: