piątek, 25 lipca 2008

Ile historii jest w historii?

Wczoraj ‘natchnął’ mnie Torlin (niektórzy to po prostu „biorą i natychają”) dziwiąc się wydaniu „Mitologii słowiańskiej”, ze względu na niepewność co do zawartych w niej faktów. (A nawet więcej – na opieranie się o ‘fakty’ będące kreacją naszych dawnych kronikarzy.)

Oczywiście byłem przeciw. Bo jak tu nie być przekornym wobec takiego zdziwienia? Zacznijmy od początku: tak, Torlin ma absolutną rację, o mitologii słowiańskiej niczego pewnego powiedzieć nie można. Nawet tego, czy istniała – co może wprowadzić czytelnika tomu o takiej nazwie w błąd. Z drugiej strony ‘mitologia słowiańska’ funkcjonuje, to nic że trochę wtórnie, w naszej kulturze. Więc właściwie dlaczego nie?

Zresztą, tak szczerze, to ile książek czytałem, które jako prawdę podawały rzeczy, delikatnie mówiąc wątpliwe? I to pomijając przeróżnych szarlatanów od ‘świętego Graala’, prawdziwości Biblii, UFO, czy dwudziestowiecznych spisków. Weźmy prace poważne – traktujące choćby o takiej Wojnie Trojańskiej, o której wspominałem (i to nie raz). Ale jeśli chodzi o Wojnę Trojańską, to przynajmniej domyślnie umieszczamy ją wśród mitów, które może odpowiadają jakoś rzeczywistości. A są przykłady w drugą stronę – choćby taka inwazja Dorów. Niemal wszędzie uznaje się ją za fakt historyczny. Tymczasem nie ma żadnych argumentów na to, że miała miejsce. Albo królestwo Dawida i Salomona – znowu traktowane jest jako fakt historyczny, a argumenty na jego istnienie są zbliżone do tych, które mamy na istnienie Wojny Trojańskiej. Czyli są (spisane setki lat później i powiązane z dyskusyjnymi odkryciami archeologicznymi – dużo to, czy mało?), ale gdyby kontekst był nieco inny, choćby w jakikolwiek sposób zmieszany z mitologią grecką (albo pradziejami Polski...), przeważałyby głosy sceptyków.

Lektura dzieł, które starają się niejako z lotu ptaka opisywać dzieje, wygładzając wątpliwości, pomijając dyskusje – gdy tych wątpliwości i dyskusji jest się świadomym – bywa całkiem zabawna. Weźmy taką listę dynastii egipskich – powszechnie znanym ‘faktem’ jest to, że dzięki liście faraonów i dynastii dobrze znamy chronologię dziejów Egiptu. Mniej znanym faktem jest to, że Egipt nie zawsze był jednością, i że w niektórych okresach historycy mają wątpliwości, czy dwie dynastie (z kolejnymi numerami) następowały po sobie, czy panowały równocześnie, ale nad różnymi obszarami Egiptu. (Zainteresowanym polecam „Dzieje starożytnego Egiptu” Nicolasa Grimal.) Zresztą, skoro padło na Egipt i „Rodowody cywilizacji” PIWu – interesujący jest „Ramzes Wielki i jego czasy” K. A. Kitchena, gdzie kilkustronicowe opisy ekspedycji oparte są na jednej, krótkiej wzmiance, wyrytej gdzieś na kamieniu (która przytoczona w całości zajmuje dwie linijki tekstu); a towarzyszy im kilkustronicowy opis biblijnego Wyjścia, który umieszczono dowodząc jego prawdziwości jako faktu z czasów Ramzesa II... zbieżnością charakterów biblijnego faraona i Ramzesa II Wielkiego. (Zbieżność polega na tym, że obaj byli literackimi wzorcami dumnych tyranów...)

Podobną proporcję faktów do spekulacji zawierają dzieła dotyczące dziejów wczesnopiastowskiej Polski. Choćby taka „Cedynia 972” Pawła Rochali (Wyd. Bellona). 248 stron poświęconej bitwie, o której zebrane fakty zajmują ćwierć strony... (Owszem, przyznaję, mamy tu także kontekst historyczny, odkrycia archeologiczne, itp. – ale nawet je odejmując opis samej bitwy jest kilkadziesiąt razy dłuższy od wszystkiego co na jej temat wiemy.) „Niemcza 1017” tegoż Pawła Rochali zawiera podobną proporcję spekulacji do faktów, podobnie jak „Legnica 1241” Jerzego Maronia.


Można więc pytać, czy takie dzieła (czy rozdziały dzieł) w ogóle powinny się ukazywać, gdy wątpienie góruje w nich nad faktami? Jak dla mnie mogą – skoro taka jest ‘uroda’ epok, o których wiemy względnie mało... Byle tyle uświadomić czytelnika, co jest faktem, a co spekulacją.

PS.

Inną rzeczą są drobne wpadki. Na przykład „kioskowa” Wielka Historia Świata w tomie 27 zawiera następujący fragment:

"Wprawdzie kanclerz Bismarck usiłował uspokoić obawy cara Aleksandra III Romanowa (1881-1894) i podpisał z nim traktat reasekuracyjny, ale europejska opinia publiczna trafnie oceniła ten akt jako jeszcze jeden wybieg dyplomatyczny. Tekst porozumienia zawierał bowiem klauzule dające zarówno Niemcom, jak i Rosji możność obejścia sojuszniczych zobowiązań w wypadku niewygodnych dla obu stron konfliktów, a więc wojny Rosji z Austro-Węgrami bądź konfliktu niemiecko-francuskiego."

I kto zgadnie na jego podstawie, że traktat reasekuracyjny był tajny i opinia publiczna w niego nie wierzyła, gdyż go nie znała?


PS(2).
Żeby nie było tak poważnie – rano czytałem Patricka Süskinda (wieczorny „Kontrabasista” zobowiązuje!). W „Gołębiu” mamy taki opis tego ptaka:

„Przechylił głowę na bok i wytrzeszczył na Jonathana lewe oko. To oko, mała okrągła tarczka, niebieskie z czarnym punkcikiem w środku, było straszne.”

Zaiste, straszne. Znane mi gołębie mają oczy: żółte (grzywacze), pomarańczowe (skalne), lub szare (sierpówki). Gdzie te błękitnookie gołębie?

Brak komentarzy: