piątek, 11 lipca 2008

Partia-firma, albo mielizny porównań

Ostatnie ‘przecieki’ o rozsyłaniu instrukcji politykom PO przez rząd, wywołały pytania o to, czym dzisiaj jeszcze różnią się partie od firm. Partie bowiem wyraźnie funkcjonują jak przedsiębiorstwa, nastawione na sprzedaż swojego produktu, za co biorą pieniądze (z budżetu, ale proporcjonalnie do głosów na wyborach); inwestują w marketing, w nowe produkty (rzadko, ale brak innowacyjności i dojutrkostwo to niestety popularne cechy rodzimej przedsiębiorczości) i również dostosowują się do oczekiwań rynkowych.

Pytanie jednak, w czym partia powinna się różnić od tego obrazu? Przypominam sobie tu znajomego sprzed lat, zafascynowanego ekonomią (akurat był na studiach MBA), który przekonywał, że partia powinna być profesjonalną firmą menedżerską, którą obywatele wynajmują w wyborach.

Czy więc to źle, że partia staje się ‘firmą’? Łatwo wskazać, że odbiega to od ideału partii, jako ‘ochotniczej’ grupy obywateli o podobnych poglądach i programie. Jednak trudno oceniać tego taki aspekt funkcjonowania partii – motywy i wybory polityków są często dla wyborców ukryte. Zresztą, czy ‘najemnik’ będzie pracował gorzej od zaangażowanego obywatela? Nie wydaje mi się, by były na to dowody. Może nawet wprost przeciwnie – armie zawodowe lepiej sobie radziły od armii ochotniczych. (I może z tej skuteczności wypływa przewaga takiej postaci partii?)

To czego mi tutaj brakuje, to uwzględnienia emocji, różnic poglądów, grup interesów. Partia-firma wydaje się instytucją w pełni racjonalną (nawet jeśli w swoim marketingu-propagandzie odwołującą się do emocji), będącą ponad czymś takim jak posiadanie poglądów.

Taka technokracja to wizja popularna. Tyle, że niestety, nie da się racjonalnie udowodnić, że jakaś wizja polityczna jest lepsza niż inna. Każde tego typu rozumowanie opiera się z jednej strony na nie dających się udowodnić jako jedynie słuszne ‘wartościach’, z drugiej strony musi pomijać czynniki nieistotne – to zaś, co jest istotne, a co nie, to często kwestia poglądów. Kompetencje i wiedza dopełniają jedynie poglądy i pozwlają je wcielać w życie. Są więc konieczne, ale nie są wystarczające.

PS.
I znowu się nie obejdzie bez PS! A w PS chciałem zauważyć, że to nie jedyna analogia, jaką można przyjąć, bo można rozpatrywać partię jako drużynę (powiedzmy, że piłkarską), a politykę jako turniej; z trenerem, kibicami, rozgrywającym i odsyłaniem polityków na ławkę rezerwowych. To zresztą chyba zabawniejsza analogia. (I mająca wielką zaletę wykazywania partiom braków - bo przecież niewielu polityków ma jasno określone pozycje, niewielu zajmuje się "kryciem" konkretnego polityka z przeciwnej drużyny, itp.) Jednak analogie jakich się doszukujemy świadczą o nas, o tym co ważne, o sposobach myślenia.
Druga uwaga w PS to ta, że jeśli partia to ‘firma’, to można mówić o oligopolu, ograniczającym prawdziwą konkurencję na rynku politycznym. Zresztą ten problem, zwłaszcza z wchodzeniem nowych ‘partii na rynek’ możemy wciąż obserwować – właściwie o żadnej z partii w naszym sejmie nie można powiedzieć, by była efektem swobodnej, oddolnej inicjatywy obywatelskiej – wszystkie wykorzystywały struktury i pieniądze innych ugrupowań.

Brak komentarzy: