sobota, 19 lipca 2008

Uzależnienie

W ubiegłym tygodniu ogłoszono dzień bez komórki. Nie pamiętałem i zadzwoniłem (z pilną interwencją, co mogę powiedzieć na swoje usprawiedliwienie). Wczoraj miałem przymusowy dzień bez Internetu (przez wiele godzin) i bez mejla.

Jeszcze nie dawno wydawało mi się, że zniosę to bez problemów. Że w gruncie rzeczy nie jestem od niczego uzależniony. Brak Internetu miał nawet swoje zalety – nic mnie nie rozpraszało (no, może Mozart i Beethoven z koncertami fortepianowymi w słuchawkach). Ale stopniowo narastało zaniepokojenie – czy aby ktoś mnie nie ściga mejlem z jakąś pilną sprawą? Choćby rachunkiem do zapłacenia.

Pamiętam czasy, gdy Internet był rzadkością, a potem długi czas, gdy dysponowałem nim wyłącznie na uczelni, czy w pracy. I jakoś mogłem funkcjonować. Nie odczuwałem braku. (Oczywiście, brak, właściwie to jakikolwiek brak, można odczuć dopiero wtedy, gdy posmakuje się, posiadania tego, czego brakuje.) Teraz to coraz mniej wyobrażalne.

Mogę nawet powiedzieć więcej – cytując zresztą pewnego znajomego, który stwierdził, że bez telewizora może żyć, bez Internetu – nie. Bo Internet to sposób na kontakt z ludźmi, których zna, podczas gdy telewizja nie wnosi niczego nowego. I faktycznie, nie tyle tęsknię za Internetem, co boję się zerwania kontaktu.

PS.
Beethoven (3 Koncert fortepianowy) 'chodził za mną' tak intensywnie, że wcale nie musiałem go słuchać.
PS.(2).
Przez kilka godzin pisałem wczoraj 'bezosobowo'. Teraz nadrabiam zaległości w wykorzystaniu pierwszej osoby liczby pojedynczej.

Brak komentarzy: