sobota, 26 lipca 2008

Lektura pierwsza! ... Lektura pierwsza?

Przed wczorajszym wyjściem na „Kontrabasistę” (swoją drogą trochę wstyd, że tak późno trafiłem na ten monodram – Jerzy Stuhr jeździ z nim w końcu po Polsce od lat, kiedyś dowiedziałem się za późno i nie było już biletów, innym razem od „Kontrabasisty” wolałem Siódmą Mahlera…) intensywnie zaczytywałem tomik Patricka Süskinda aby, „tak jak zawsze” najpierw przeczytać, a potem obejrzeć. (O ile, rzecz jasna, dysponuję wersją drukowaną.)

Tym razem zdążyłem – czyli nie było tak źle jak z „Dziewczyną z perłą”, której do dzisiaj nie oglądałem tylko dlatego, że nie dogrzebałem się wśród domowych książek do literackiego pierwowzoru, choć obok tego pierwowzoru już pojawiła się „Córka Rembrandta” (polecana, z oczywistych względów, przez Komerskiego)…

Wolę, a przynajmniej wolałem zawsze, czytać przed oglądaniem, aby wersja oglądana nie przeszkodziła mojej wyobraźni podczas lektury. Zresztą lektura zwykle ukazuje więcej szczegółów i podtekstów, które można później, oglądając i słuchając, odnajdować ku własnej satysfakcji.

Tyle mówi teoria. Praktyka jest bardziej złożona. Owszem, są subtelności, które gdzieś w filmie, czy spektaklu się gubią. Są cięcia. Ale też i w drugą stronę – gra aktorska, reżyseria, dodają coś, co sprawia, że film lub spektakl nabierają życia. I nabierają go nawet wtedy, gdy podczas lektury ćwiczę własną wyobraźnię – choćby wyobrażając sobie wersję sceniczną, lub choćby – jak to przy „Kontrabasiście”, że z tekstem monodramu związany jest konkretny głos, tym razem Jerzego Stuhra. I to Jerzego Stuhra grającego.

Ale praktyka jest jeszcze bardziej złożona. Bo drugi odbiór – wszystko jedno, czy w roli widza, czy czytelnika, nie jest pozbawiony śladów wcześniejszego odbioru. Żarty i zwroty akcji już tak nie bawią, są wręcz spodziewane. Owszem, jakiś szczególik, szczególny urok tekstu, czy gra aktorska, potrafią przywrócić świeżość w postrzeganiu dzieła, ale… ale muszą ją przywracać, a to oznacza, że z owej świeżości zwykle brakuje.

I tak było wczoraj. Spóźniłem się z Süskindem. Gdybym nie kończył „Kontrabasisty” w czwartkowy wieczór, gdybym już trochę zapomniał, bawiłbym się o wiele lepiej. Nadal pozostawało mistrzostwo aktora, pojawił się dodatkowy element, jakim było znajdowanie i próba zrozumienia różnic między jednym i drugim (a są cięcia i aktualizacje), jednak wiele żartów padających ze sceny, które sprawiały, że moi teatralni sąsiedzi pokładali się ze śmiechu, na mojej twarzy najwyżej wywoływało lekki grymas…

Może więc powinienem zadbać by było inaczej na przyszłość? Co najmniej rok między lekturą, a filmem, czy spektaklem? Długo chyba poczeka jeszcze „Dziewczyna z perłą”

Brak komentarzy: