niedziela, 15 lutego 2009

Pory roku

Wiosną jutrzenka. Kiedy zarys gór powoli bielą wyłania się z mroku, świat różowieje, a fioletowe chmury, jak cieniutki baldachim, kładą się na niebie.

Latem są noce. A jeszcze lepiej, kiedy księżycowe. Nawet ciemność nie straszy, kiedy rój świetlików w locie cieniutko krzyżuje promienie. Ale też prześliczne są i tajemnicze dwa świętojańskie robaczki albo nawet jeden, gdy palą nikłą smużkę, by utonąć w mroku. Deszcz letnią nocą także jest cudowny…

Jesień to są wieczory. Kiedy w słońca ostatnim promieniu szczyty gór wydają się bliskie, a wrony łącząc się w pary lub trójki zwołują się na nocleg. Lecą tam w pośpiechu. To też jest piękne. A jeszcze bardziej dzikich gęsi sznur, kiedy wysoko zdaje się tak drobny. Kiedy już słońce zajdzie za horyzont, a wiatr się zerwie, rozdzwonią się cykady – co czuję wtedy, słowem nie wypowiem…

Zima to ranek biały po bezsennej nocy. Popatrz, spadł śnieg – i o tym pomilczę… Świat oszroniony biało, a nawet bez szronu – niech będzie tylko mroźny, wnet rozpalą ogień, będą nosić węgle. To wszystko rodzi pokój, bo zgadza się z czasem. Ale w południe, kiedy mróz jest lżejszy, gaśnie ogień w piecyku. Biały zostaje popiół. Tak być nie powinno…

Sei Shonagon Makura no soshi (Zeszyty spod poduszki, czyli notatnik osobisty pani Sei Shonagon), tłum. Agnieszka Żuławska-Omeda w Estetyka Japońska, t. 1 (red. Krystyna Wilkoszewska), Universitas, 2008

(Mój ‘japoński trynd’ miał swoje źródło w fascynacji japońską estetyką – niesystematycznej fascynacji, co prawda. Miał ją właśnie trochę usystematyzować. Niezupełnie to zrobił, bo jak przetłumaczyć na przykład mono-no-aware na język polski? Autorzy proponują… lacrimae rerum (patos rzeczy), ale łatwo to źle zrozumieć. Lepiej już cytować panią Sei Shonagon, którą korekta pisowni wciąż poprawia na Się Shonagon…)

Brak komentarzy: