niedziela, 22 lutego 2009

Beethoven i Herbata (i dopisek Monteverdiowski)

Ostatnio notki zrobiły się strasznie pełne cytatów. (Właściwie jedyną planowaną „konsekwencją” w pisaniu tego bloga, jest brak konsekwencji – tak więc zbytnia jednorodność notek mnie martwi. Cóż, lektury są (szczęśliwie) inspirujące, a czasu mało – tymczasem takie notki-cytaty są proste.) Ale czasem coś cytatom umyka. Na przykład – czytam o drodze Herbaty (a że herbatę lubię, to i do Herbaty mam słabość) i słucham V Symfonii Ludwiga van Beethovena. I uderza mnie kontrast. Nie chodzi nawet o to, że V Symfonia to utwór nadmiernie ograny, który powinno się dla jego własnego dobra reglamentować. Chodzi o kontrast w tym, co sztuka wyraża. Bo trudno odmówić charakteru ‘sztuki’ drodze Herbaty – każdy szczegół podkreśla konieczność właściwego przygotowania, włożenia „serca” w przygotowanie herbaty i spotkanie z innymi ludźmi, wyjątkowość chwili (a do tego cała oprawa plastyczna, że tak powiem, z ozdobą na ścianie, z wysmakowanym pięknem czarek). Tymczasem to jest coś zupełnie innego. Beethoven wydaje się twórcą dionizyjskim, przepełnia go (końcowe Allegro zwłaszcza) życiowa energia – jeśli tragedia, to bez dna, jeśli radość – to bez sufitu oddzielającego nas od nieba. A droga Herbaty to kontemplacja, wyciszenie. (Nie mogę nawet napisać, że to coś ‘apollińskiego’, bo Apollo ascetą nie był.) Znalazłbym odpowiedniki muzyczne (może nawet u Beethovena, gdzieś w późnych kwartetach) – ale nie wyzwoliło mnie to z poczucia kontrastu między tymi dwoma rozumieniami sztuki.

---
Visit www.TeatrodAmore.com

I na tym miał być koniec, ale przeszkodził Claudio Monteverdi. Na dwa sposoby. Po pierwsze, przez zapytanie miserere o wartościowe nagrania Koronacji Poppei. Cytowałem już Piotra Kamińskiego, zamieszczałem opinię wypracowaną w dyskusji ze znajomymi (co do DVD), ale nie dość, że sam do Koronacji Poppei nie wróciłem (bo i kiedy – ani w ten weekend, ani w następny nie widzę możliwości na przygotowanie przerywnika operowego) i liczę na parę innych opinii.

Po drugie zaś, dotarła do mnie płyta Teatro d’Amore. Co prawda słyszałem już wcześniej, u Znajomych, przy grzańcu, ale co ja będę tłumaczył… chyba wszyscy wiedzą, że podczas pogaduszek przy grzańcu nie wszystko do człowieka dociera. Dotarło do mnie, że płyta brzmi atrakcyjnie, ale dopiero gdy sobie sam posłuchałem zrozumiałem jak bardzo Kryśka zaszalała. Doprawdy, nie wiem co o tym sądzić. (I pospiesznie się dzielę płytą z Krewnymi, byle zdążyć jeszcze w karnawale.)

Brak komentarzy: