poniedziałek, 16 czerwca 2008

Przerywnik operowy dla odpoczynku od… braku przerywników operowych (13?)

Wbrew pozorom w sobotę nie oglądałem tylko Mistrzostw Europy. Ja nawet nie oglądałem przede wszystkim Mistrzostw Europy koncentrując się na dobrym starym Mozarcie i nowym (niekoniecznie dobrym) spektaklu operowym – „Don Giovannim” pod batutą René Jacobsa (reżyseria Vincent Boussard).

To było moje drugie podejście. Pierwszy raz byłem po wycieczce i jakoś nie byłem w nastroju… Pogubiłem się więc szybko w realizacji. Za co oczywiście obwiniłem reżysera… Przesadnie.

To nie jest najlepszy „Don Giovanni” jakiego widziałem, choć czy ja widziałem „dobrego” „Don Giovanniego”? To swoisty paradoks, że czym większe dzieło, bardziej wielowymiarowe, tym mniej jestem zadowolony z realizacji. „Don Giovanni”, Pasja Mateuszowa, „Hamlet”, to typowe przykłady. Mniejsze dzieła ich genialnych autorów odbieram z wielką przyjemnością, często w zachwytach nad wykonawcami. W tych jednak – nie. Zawsze czegoś mi brakuje, jakiś plan jest niedoważony, coś poświęcono dla czegoś innego ze stratą dla wieloznaczności całego dzieła. A może tak musi być, skoro tych planów do uwzględnienia i wyważenia jest tak wiele?

Donna Anna (Malin Byström) i Don Giovanni (Johannes Weisser).

U Jacobsa podoba mi się orkiestra. I pianoforte w recytatywach – zdecydowanie ciekawsze od zwykle występującego klawesynu. Do tego mamy młodą obsadę (z wyjątkiem Leporella i Komandora), co się przyjemnie ogląda. A jednocześnie to Jacobs, który dba o to, by obsada była dobra.

Ale z drugiej strony ciągle jakieś niespełnienie. Przede wszystkim świetnie rozumiem dlaczego Znajoma uznała, iż Don Giovanniemu brakuje tu charyzmy. Bo brakuje. To zapewne przystojny młody śpiewak, obdarzony dobrym głosem. Ale w sumie człowiek wydelikacony – niby biega za tymi kobietami, niby porywa Zerlinę, ale… Ale Zerlina musi mu pomóc w tym porwaniu, a Donna Anna bardziej go szarpie, niż on Donnę Annę. (Cała scena z Donną Anną i pojedynkiem jest dość karykaturalna. Ma to swój plus – widać, że zabójstwo jest raczej efektem zabawy nieodpowiedzialnego młodzika, niż mordem z premedytacją, o co w tej wizji chodzi. Ale mimo wszystko, to nie miejsce na takie absurdy…) Nie ma w nim przebojowości, odwagi, charakteru. Jest kompletnie nijaki.

Donna Elvira (Alexandra Pendatchanska).

Do tego dochodzi scenografia (autorstwa Vincenta Lemaire) – oszczędna, chwilami ciekawa, ale w gruncie rzeczy również nijaka. Gdyby nie stroje, młodość i uroda wykonawców, oraz pomysłowo wykorzystana krwista kurtyna, spektakl byłby nie do oglądania.

Don Giovanni (Johannes Weisser) i Masetto (Nikolay Borchev).

To wszystko sprawia, że cały „Don Giovanni” jest nijaki. Ale, jak to bywa w wielkich dzieła, każde niezłe wykonanie (a to mimo wszystko takie jest) dostarcza podniet do analiz, porównań. I tak jest tu. Ciekawe jest, na przykład, zestawienie młodości Don Giovanniego z dojrzałością Leporella. To wszystko komplikuje. Bo Leporello-kolega Don Giovanniego, to coś innego, niż Leporello, który powinien być doradcą, nauczycielem (ma w końcu wpływ na swojego pana), ale któremu się nie chce… Albo Donna Anna. Przyznaję, że tu trochę mnie zmyliła anonimowa miłośniczka Don Giovanniego, którą w pierwszej chwili wziąłem za Donnę Annę. Ale jednak – dlaczego Donna Anna ma założoną półprzezroczystą jakby suknię na koszulę nocną, gdy reszta występuje w nocnych koszulach? (Oczywiście z wyjątkiem Don Giovanniego i Leporella.) Czyżby Donna Anna z własnej woli wybrała się na schadzkę? Także sprowadzony Komandor ma raczej zachęcić Don Giovanniego do oficjalnych zalotów, niż przepłoszyć niedoszłego (?) gwałciciela – Komandor tego nie rozumie i stąd tragedia. Zerlina pomaga w porwaniu siebie – częściowo ze względu na niezręczność przedstawienia Don Giovanniego, ale czy tylko? I tak kolejne postacie nabierają dwuznaczności wzbogacają odbiór. Bo za każdym razem przeciwstawiam własną wizję, wizje innych reżyserów temu, co wymyślił Vincent Boussard.

Leporello (Marcos Fink), Don Giovanni (Johannes Weisser) i Zerlina (Sunhae Im).

Oglądałem więc z rosnącą przyjemnością, bo nawet nijaki „Don Giovanni” jest aż „Don Giovannim”.

Brak komentarzy: