poniedziałek, 30 czerwca 2008

Jak Wam się podoba(ją realia)?

Oglądałem Jak wam się podoba? w filmowej wersji Kennetha Branagha. Jego szekspirowskie realizację właściwie lubię, ale ta budzi kontrowersje...

Film został przeniesiony w „realia XIX wiecznej Japonii”. Jeszcze przed obejrzeniem przeczytałem recenzję internauty, że to dobre, ale tylko dla tych, którzy owych realiów nie znają. Wydawało mi się, że więc jest to dobre właśnie dla mnie. I poniekąd jest, ale... Ale sami zobaczcie – Orlando (młodszy syn Sir Rolanda de Boys) w zapasach z zapaśnikiem Karolem:


Na pierwszym planie (odwrócony tyłem do widza) Orlando, na drugim (przodem do widza) Karol. Jak się zapewne i tak domyśliliście...

Gdzie te zachodnio-japńskie klany, które dokonują przewrotów przy wykorzystaniu mieczy i łuków (bez broni palnej)? Gdzie ci murzyni-arystokraci mający białych służących i występujący w samurajskich strojach? I oczywiście siłujący się własnymi rękami z dziko żyjącymi w lasach lwami... No gdzie? W XIX-wiecznej Japonii!

W filmie mamy raczej współczesne ‘multi-kulti’, trochę postarzone i polukrowane elementami estetyki japońskiej. (Elementami, bo kadrowanie wcale do sztuki japońskiej nie nawiązuje; podobnie jak muzyka, która jest jeśli chodzi o rozwiązania harmoniczne i melodyczne europejska, ale przyozdobiona instrumentami japońskimi.) Nie powiem – ogląda się to przyjemnie (ach, te piękne japońskie parki! są nawet piękniejsze od aktorek!), czasem (patrz: zapasy powyżej) zabawnie. Pozostaje jednak jeden, podstawowy warunek – należy (w duchu szekspirowskim, skądinąd) zapomnieć o jakichkolwiek realiach, o wstępnych napisach wprowadzających w historię Japonii końca XIX wieku... Trzeba oglądać film jak małe dziecko, bo bez tego nie wkroczy się w bramy szekspirowsko-branaghowskiej fikcji.


Na ilustracji Aliena (Celia), Orlando (zwracam uwagę na katanę u pasa!) i Ganimed (Rozalinda) w Lesie Ardeńskim.

No i jak Wam się podoba ta idea? Bo jak na mój gust te 'realia' roztaczają wokół siebie miła woń absurdu.

PS.
Branagh zrealizował też „Czarodziejski flet” (by sięgnąć po nieco inną, ale równie klasyczną klasykę). Jeszcze nie widziałem (swoją drogą boję się, że poczta zgubiła mi płytę...), ale już czytałem recenzję, że to bez sensu, bo „Czarodziejski flet” ma się nijak do pierwszej wojny światowej...

Brak komentarzy: