Czasem zastanawiam się, jak wiele wniosło chrześcijaństwo oryginalności do naszej kultury. Buntuję się wobec przeceniania jego wpływu, tym bardziej że widzę jak od niego się ucieka... I bynajmniej nie mam tu na myśli laicyzacji... Ale przecież w kulturze są obecne rzeczy, które Grekom, czy europejskim barbarzyńcom (w sensie nie-Grekom, nie chodzi mi tu o pejoratywną ocenę ludów) do głowy by nie przyszły. Choćby widzę u św. Pawła takie zdanie (List do Efezjan, 5,1): Bądźcie więc naśladowcami Boga jak umiłowane dzieci i żyjcie w miłości na wzór Chrystusa, który nas umiłował i samego siebie wydał za nas jako dar i ofiarę na woń przyjemną dla Boga.
Bogowie greccy bywali niemoralni i Sokrates u Platona rozważał, czy może od nich zależeć moralność. Co prawda na Sokratesa czekał wyrok za bezbożność; ale i w kulturach Bliskiego Wschodu, choć bogowie określali nakazy moralności, sami nie byli wzorcami do naśladowania. Bogów się jedynie słuchało, ale nie naśladowało -- a to zaleca św. Paweł.
Potem będziemy mieć "Naśladowanie Chrystusa", czy też pytania: "Co by Jezus zrobił?" - wszystko to dziedzictwo tej myśli Pawła (a pośrednio i wniosek z uznania boskiej natury Jezusa). I to wciąż gdzieś tkwi, nawet jeśli wielu zamyka na to oczy. Swoją drogą ta ucieczka przed ewangeliczną oryginalnością podkreśla wyjątkowość tej myśli. Bo jakże inaczej skoro i dzisiaj, nawet zadeklarowani chrześcijanie skrywają się przed naśladowaniem Jezusa, zadowalając się bardziej konwencjonalnymi wzorcami (co piszę także w reakcji na van Doornika i jego "Franciszka z Asyżu, proroka naszych czasów" - bo właśnie św. Franciszek to przykład naśladowania ewangelicznego ideału, aż do pojawienia się wątpliwości, czy pewne naśladowane gesty nie staną się obrazem nie tyle świętości, co szyderstwa).
wtorek, 2 września 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz