sobota, 6 września 2008

Uwentura, albo jak zmylić słuchaczy

Wczoraj wybrałem się na pierwszy koncert w nowym sezonie w lokalnej filharmonii. Jak donosiła niemal równie lokalna telewizja, była to „Uwentura meksykańska” (o czym osobiście doniosła mi Ciocia, w końcu nie mogłem jednocześnie słuchać koncertu i oglądać paska informacyjnego na TVP Info…). Program zawierał w pierwszej części trzy utwory trzech kompozytorów (Jose Pablo Moncayo, Ryszarda Siwego, Silvestre Revueltasa) – wszystkie jednoczęściowe. Po przerwie orkiestra rozpoczęła od I Symfonii D-dur Juliána Carrillo. I po Largo – rozległy się brawa. Nie tak spontaniczne jak czasem po trzeciej części VI Czajkowskiego; ale chyba bardziej huczne… I długo trwały. I objęły także znanych mi bywalców, którzy teoretycznie wiedzą kiedy się klaszcze*. I klaszczący wcale nie byli zawstydzeni swoim postępkiem – wprost przeciwnie – dumni zeń… Dyrygent stał spokojnie nie obracając się. A ja zastanawiałem się, jak reagują obecni na sali Meksykanie (z ambasadorem – Raphaelem Stegerą)… Ale potem było lepiej – chyba wszyscy zrozumieli, że to utwór czteroczęściowy, gdyż po Andante sostenuto rozległ się 1 oklask (słownie: jeden), po Scherzo. Allegro non troppo była cisza; a po Allegro con fuoco planowe, normalne brawa, z obrotem dyrygenta o 180 stopni, ukłonami i wstającą z miejsc orkiestrą.

----
*) Teoretycznie. Tylko. Bo już też niejedno słyszałem. A poza tym było spokojnie. Nie widziałem nikogo jedzącego bułkę, choć za mną, w wyjątkowo nieznośnym rzędzie, jakieś podejrzane szelesty torebką i jakby dźwięki kruszenia bułki się pojawiły....

Brak komentarzy: