-- Niech pan spojrzy -- powiedział Mozart -- to jest Brahms. Dąży do zbawienia, ale to jeszcze trochę potrwa.
Dowiedziałem się, że te czarne rzesze wyobrażały wszystkich wykonawców tych głosów i nut, które według boskiego osądu były zbędne w jego partyturach.
-- Niezbyt starannie zinstrumentowane, za wiele roztrwonił materiału -- pokiwał głową Mozart.
Zaraz potem zobaczyliśmy Ryszarda Wagnera kroczącego na czele równie wielkiej armii i czuliśmy, jak te czarne tysiące czepiają się go i jak go wysysają; widzieliśmy, że i on znużony wlókł się jak cierpiętnik.
-- Za czasów mojej młodośći -- zauważyłem ze smutkiem -- obaj ci muzycy uchodzili za swoje największe przeciwieństwa.
Mozart się zaśmiał.
-- Zawsze tak jest. Z pewnego oddalenia tego rodzaju kontrasty stają się coraz bardziej od siebie podobne. Bogate instrumentowanie nie było zresztą osobistym błędem ani Wagnera, ani Brahmsa, było błędem ich epoki.
-- Jak to? I za to muszą teraz tak ciężko pokutować? -- zawołałem z wyrzutem.
-- Oczywiście. To idzie przez różne instancje. Dopiero, kiedy odpokutują winę swoich czasów, okaże się, czy pozostanie jeszcze tyle osobistych walorów, żeby warto było doknać obrachunku.
-- Ale oni obaj nie są temu winni!
-- Oczywiście, że nie. Nie jest również ich winą, że Adam zeżarł jabłko, a przecież muszą za to pokutować.
Hermann Hesse "Wilk stepowy" (tłum. Gabriela Mycielska), Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1992.
---
Co wynotowałem jako komentarz do uwagi Pani Kierowniczki o nieporównywalności Brahmsa i Wagnera. Swoją drogą zerknięcie do Hessego dobrze mi chyba zrobi w przerwie pisania sprawozdania, gdy zaczynam się zżymać, że zbliża się weekend, a ja bym wolał popracować...
PS.
Ale przyznaję, że takie zżymanie trafia mi się po raz pierwszy od długiego czasu...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz