środa, 12 listopada 2008

Brahms w Budapeszcie

Anegdotę podrzucił Andrzej – wraz z ‘copyrightem’, więc tłumaczę:

W wieczór przed koncertem, na którzy przybył Brahms, wystawiano „Don Giovanniego”. Przyjaciele Mahlera wśród miejscowej elity muzycznej (i nie tylko) Budapesztu dysponowali swobodnym dostępem do loży. Hans Koessler i Victor von Herzfeld, dwóch profesorów Akademii Muzycznej, kierowało uwagę Brahmsa na „Don Giovanniego” Mahlera i sugerowało wysłuchanie spektaklu.
„Ani mi się to śni”, odpowiedział im Mistrz. „Nikt nie może odpowiednio dla mnie zrealizować „Don Giovanniego”. O wiele większą przyjemność sprawia mi partytura. Nigdy dotąd nie słyszałem dobrego „Don Giovaniego”. Lepiej chodźmy do piwiarni.”
Nie dało się temu zaprzeczyć. Wieczorem obaj panowie mogli jednak tak sprawy zaaranżować by wybrać się do Opery na siódmą. „Zapewne będziemy zbyt wcześnie. Piwo tak dużo czasu nie zajmie. Wpadnijmy więc tu na pół godziny.”
„Dobrze więc”, warknął Mistrz. „Czy w loży jest sofa?”
„Oczywiście.”
„Więc w porządku. Prześpię się na niej.”
Zajęli swoje miejsca, przyjaciele przy balustradzie loży, Brahms na sofie. Po uwerturze usłyszeli z tyłu loży dziwne burknięcia. Nieartykułowane wyrazy aprobaty następowały jedne po drugich wśród paroksyzmów uwielbienia, które sprawiły, że serca panów przy balustradzie zabiły szybciej.
„Zupełnie znakomicie, straszliwie – jest diabelnie dobry!”
Brahms podskoczył na swojej sofie, a gdy akt się skończył pospieszył na scenę ze swymi przyjaciółmi aby objąć kruchego, małego człowieczka, któremu zawdzięczał najlepszego “Don Giovanniego” w swoim życiu.
Kiedy, siedem lat później, pojawiła się w Wiedniu sprawa następstwa Jahna, Brahms pamiętał nazwisko Gustava Mahlera i wraz z Hanslickiem złożył wpływowe świadectwo na rzecz tego artysty, który może częściowo, o ile nie całkowicie, zawdzięczał mu swoje zatrudnienie w Wiedniu.

(Neues Wiener Journal, 19 maja 1911 r.)

Brak komentarzy: