niedziela, 16 listopada 2008

Wyjść z antyalergicznego kokonu

Prorocy zagłady (ludzie zapracowani w obecnych czasach) ostrzegają, że stajemy się społeczeństwem zamkniętym w swych domach (PAK: indoor society). Wypiekamy świat natury niczym chrupiącą bułeczkę, a my zasilamy nasze klimatyzatory przez wszystkie skwarne miesiące, oraz spalamy gaz ziemny przez całą zimę. Wszystko to, by utrzymać nas w hermetycznym kokonie, w antyalergicznym, klimatyzowanym i dostosowanej do człowieka atmosferycznym luksusie.
Bojaźliwi rodzice zabraniają rozpieszczonym dzieciom wałęsać się wśród drzew, gdzie już nie łowią one żab ani nie łapią motyli. Sytuacja jest tak zła, że popularny autor diagnozuje Dolegliwość Deficytu Natury tropiący naszą młodzież.


To bardzo swobodny przekład początku felietonu Philipa Kennicotta w Gramophone. Autor szarżuje, przesadza (zwłaszcza w polskich realiach, gdzie klimatyzacja jest rzadkim dobrem i chyba częściej prezentuje się ją maszynom niż ludziom), tylko po to, by efektownie wprowadzić do tematu Stworzenia świata (a raczej The Creation, bo woli wersję angielską, jak argumentuje – bardzo miltonowską) Haydna; ale właśnie ten wstęp mnie chwilowo bardziej zafrapował od pochwał dla McCreesha i oczekiwania na nagranie Christiego.


Bo rzeczywiście, jak wygląda nasz kontakt z naturą? Wzbudziłem kiedyś głębokie zdziwienie znajomej, rozpoznając gatunek ptaka za oknem. Znajoma nie rozpoznawała nawet sikorki! I nie była w tym odosobniona. (Z drugiej strony sam dałem plamę, donosząc o pustułkach w Gliwicach innej znajomej, byłej już gliwiczance, która odparła, że przecież mają swoje gniazdo na ulicy Zygmunta Starego, a przynajmniej zawsze miały… A ja zauważam je po jedenastu latach docierania w tejże ulicy okolice, dzień w dzień…)

Nie będę udawał autorytetu i wzorca, bo miałem długi okres obojętności na świat wokół mnie, a i teraz nie jestem ekspertem. Przez lata mogłem przechodzić obok (ptaków, drzew, traw) zupełnie obojętny, w pośpiechu do szkoły, na studia, do pracy, na zakupy, do teatru, do filharmonii, do… A przecież tuż pod ręką jest fascynujący świat, od którego się tak łatwo odizolować.

Co piszę tuż przed wyjściem na spacer, w czasie którego chcę też pooglądać ptaki. I nie tylko – wszystko co się trafi.

PS.
To niby nowa przypadłość, niby się chwali dawnych ludzi za dobrą znajomość natury, nawet tych miejskich; a sam słyszałem, że kukułka, gdy dorasta zostaje jastrzębiem (nie mylić z F-16…).

Brak komentarzy: