Nie raz już narzekałem na wielkie pragnienie organizatorów koncertów, by uczynić z nich ‘wydarzenia’. Koncert „w rocznicę”, „ku czci”, „ku pamięci” – w wersji dawniejszej (choć wciąż spotykanej). „Niezwykłe wydarzenie”, „rewolucja w rozumieniu stylu”, „coś, co na zawsze się zapisze w historii” -- w wersji nowszej. Jakoś budzi to we mnie niechęć.
Weźmy ostatnie koncerty, których echa notowałem na blogu. Na przykład w niedzielę, 16 listopada, Wenecka Orkiestra Barokowa grała Vivaldiego i Handla, a towarzyszyła jej Maria Espada. Bardzo dobry koncert, świetne wykonania, program może nie idealnie wykoncypowany, ale bardzo efektowny. I cieszę się, że ich zaproszono, ale po co były te słowa o ‘rewolucji w postrzeganiu baroku, która się dokona w tym kościele’? Zwłaszcza, że przecież mamy globalizację, że każdy może kupić ich płytę, że rok temu, w tym samym kościele grał zespół Il Giardino Armonico, który stylistycznie nie odbiega daleko od Weneckiej Orkiestry Barokowej? Jaka ‘rewolucja’? Dobry koncert, nawet bardzo, ale nie rewolucja! (Zostawiając nawet na boku niemiłe konotacje tego słowa.)
Albo ostatnia niedziela, ten sam ambitny i różnorodny festiwal, to samo pragnienie tworzenia ‘wydarzeń’ – prawykonanie utworu Aleksandra Lasonia, a do tego wybitni goście (The Hilliard Ensemble). „Na zawsze już będzie zapisane”, że dokonano prawykonania. Owszem, nie powiem, to nie jest rozwiązanie najgorsze (a w pamięci pojawia się dyskusja, czy prawykonanie zamówionego utworu nie byłoby dobrym uczczeniem Dnia Niepodległości) zwłaszcza, że Hilliardzi dobrze śpiewali. Ale czy te słowa w ogóle są potrzebne? Czy bez prawykonania byłby to zły koncert? Nieważny? Nieistotny? Przeciętny?
Jak dla mnie oczywiście nie, a wręcz przeciwnie – zbyt wiele blichtru szkodzi. W końcu słuchacz i tak zostaje sam na sam z muzyką (no dobrze: czasem ktoś szturcha łokciem, kicha, kaszle, wierci się – ta samotność w obliczu muzyki jest względna) – to ona musi go przekonać. To dzieło i wykonanie muszą się obronić – ani słowa uroczystego wstępu, ani zapewnienia o ‘wydarzeniu’ płynące z plakatu tego nie zrobią. A czy te wstępy pomagają w koncentracji? Czy mówią coś istotnego, co pomaga w interpretacji?
Koncert powinien być indywidualnym wydarzeniem – tak, to prawda. Ale to wydarzenie to osobista, intymna wręcz kwestia odbiorcy. Organizatorzy dobierając repertuar, wykonawców; wykonawcy śpiewając i grając mogą w tym oczywiście pomóc, ale nie zastąpią samego przeżycia. A już na pewno nie zrobią tego zapewnieniami o jego ‘wadze’.
PS.
1) Piszę o koncercie, bo właśnie na koncertach najczęściej zapewnia mnie się o tym, czy o tamtym. Że to ważne, piękne, wyjątkowe, a słuchacze są elitą – na przykład. Ale podobne ambicje to nie tylko kwestia koncertów muzycznych i choć tylko o muzyce pisałem, o innych dziedzinach sztuki pamiętałem.
2) Rano przeczytałem, że zmarł Richard Hickox. Nie ukrywam zaskoczenia – miał 60 lat, wydawał się osobą w pełni sił. Żal, wielki żal.
wtorek, 25 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz