sobota, 8 listopada 2008

Relacja koncertowa

Udałem się wczoraj do kościoła na koncert. Kościoła, nie kaplicy, jak można by się spodziewać, bo do głównej nawy. Pytacie co było? Co? – Berlioz!

darmowy hosting obrazków
Berlioz. Claire Berlioz.

Skoro o wiolonczelistce mowa – zdjęcie nie myli. To skoncentrowana energia, bez cienia miękkości i ciepła. Przypominała mi psychopatycznych morderców z filmów, tyle, że zamiast noża nerwowo ściskała smyczek.

Od wiolonczeli blisko do gamby. Gdy tak na gambistę patrzałem to myślałem, czy on tak na poważnie, czy kpi z dyrygenta – buzia w ciup, wzrok błędny. Ale gdy zaczął grać to wszystko się zmieniło, a cała jego postawa dowodziła skupienia, ot buzia w ciup i wzrok mętny...

Pamięcią błądzę po wykonawcach omijając skrzypce po lewej. Bo skrzypce były, ale jakoś za kontratenorami stały i najbardziej rzucały mi się w oczy i uszy podczas strojenia. Co innego flety – instrument bardzo spopularyzowany przez misję publiczną TVP, a konkretnie program „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Flety były dwa, a przy nich dwoje flecistów. Nierozróżnialnych, jak bliźniacy. Tak samo założone nogi, gdy nie grali, tak samo podparte podbródki, gdy nie grali W tych samych chwilach ze sobą plotkowali. Jedyne co ich rozróżniało to to, że łysiejący pan w średnim wieku i fioletowej koszuli obracał się do plotek przez prawe, a młoda brunetka w czarnej sukience przez lewe ramię.

Obok – kontrafagot jak wielki komin wyrastał ponad zespołem każąc zapytać, jak to jest z emisją CO2. Kontrafagocisty widać zza instrumentu nie było, choć logika podpowiada, że ktoś tam powinien być. I już pozytyw, jak przystało na ten instrument pozytywny – z uśmiechem, urodą i długimi kręconymi, ciemnymi włosami. A potem dwie oboistki. Tu muszę wyjaśnić, że tym razem nie miałem miejsca z widokiem na buty oboistek, jak kiedyś. No, może na buty jednej… Ale ciekawiej było oglądać jak grały, kołysząc się na ugiętych kolanach, jakby swingujący chórek. A w przerwach między grą wciąż coś przy instrumentach grzebały.

Od oboistek krok już do fagocistki, uśmiechniętej, jakby wszystko wkoło było komedią. Pod fagocistką zaś stali altowioliści, w tym przesmutna altowiolistka (której dopiero w końcówce wykwitł uśmiech kota zapatrzonego w mięsiwo) i niewyraźny, młody, tyczkowany altowiolista.

darmowy hosting obrazków
Przesmutna altowiolistka u stop ołtarza.

Obok zaś jeszcze klawesynista, skryty gdzieś za bas-barytonami, a raczej baryton-basami, wraz ze swym profesorskim wyrazem twarzy.

Basy, oj basy dobre były. Zwłaszcza ten z prawej – gdy śpiewał z groźnym, prokuratorskim wzrokiem, zmarszczki kreśliły mu się na czole. Co innego drugi – ułożony, gładki, jakby przyszedł na koncert ze spotkania Dzieci Maryi. Tyle, że już we właściwych latach był.

Tenorzy – kontrast. Niski, na czarno ubrany dla wyszczuplenia, co niewiele dawało, robił za poczciwca; obok drugi rudawy, brodaty, w czerwono-fioletowej koszuli, fałszywy jakiś… zdradziecki.

I jeszcze był trzeci tenor. Młody, uczony, bo w okularkach, na czarno ubrany, wyglądał na pilnego ucznia, takiego co go nauczyciele lubią, ba! miłują wręcz.

No i kontratenorzy, słabo ich widziałem bo mikrofony zasłaniały. Jeden bardziej ministrancki, gładko ogolony, równo się trzymający, i drugi z zarostem, z rączkami splecionymi na brzuchu, byle czegoś nie przekombinować w czasie koncertu. W końcu miał sopranistki za sąsiadki.

Sopranistki dwie były i znowu kontrast – mała biała i mała czarna, po sukniach sądząc. Ta czarna bardziej dystyngowana, jak i dystyngowana jest czerń, a ta biała nadrabiała tupetem – zaręczam, że nie chcielibyście stać przed nią w kolejce…


Nad wszystkim czuwał pan dyrygent, który czasem się zacinał i dyrygował jak robot… Ale czasem jakoś wszystko wracało na miejsce, a ruchy nabierały oleistości. Bo tak ma być.

PS.
A Pani Kierowniczce w Łodzi zwrócę jedynie uwagę, że miałem wrażenie, że Missa Solemnis to krótka jest… Krótsza o dobre pół godziny, albo i więcej.

Brak komentarzy: