Koleżanka mnie wczoraj zagadnęła, jako miłośnika historii:
- Jakie jest najstarsze polskie miasto?
- No wiesz - zacząłem się wymigiwać - to zależy, czy chodzi o istnienie osiedla, czy o prawa miejskie, czy...
- Żadne zależy, takie zadanie było w krzyżówce...
- A! To będzie Kalisz.
- ...bo syn rozwiązywał taką krzyżówkę w drugiej klasie. I Kalisz pasował.
Co się okazało – syn znajomej, lubiący historię drugoklasista, dostał taką krzyżówkę do wypełnienia (w podręczniku?). Szybko usiadł do własnego komputera i zaczął poszukiwać w internecie informacji o datach przyznania polskim miastom praw miejskich, bo przecież miasto to prawo... Doszukał się Złotoryi. Ale liczba liter nie pasowała. Zapytanie trafiło więc do mamy, którzy poradzili ostrożność w danych internetowych, ale niczego by nie wymyślili, gdyby nie Google i zwykłe zapytanie – „najstarsze miasto w Polsce”. Krzyżówka dała się rozwiązać, ale ja dostałem pytanie, o co tu chodzi...
Domyślam się o co chodzi – „Calisia” pojawia się u Ptolemeusza, co stało się podstawą do popularnej tezy, iż chodzi tu o Kalisz, który w związku z tym jest najstarszym miastem polskim. Co z tego, że mowa jest tu o osadzie, co nie musi oznaczać miasta (a nawet nie może, odwołując się do definicje, które czynią miastem dopiero twór gwarantujący odpowiednie prawa mieszczan). Więcej utożsamienie „Calisii” z Kaliszem jest dyskusyjne, by nie powiedzieć fałszywe. Położenie „Calisii” można określić na podstawie informacji zawartych u Ptolemeusza – zapewne leżała ona gdzieś na dzisiejszej Słowacji, ale prawie na pewno nie w Wielkopolsce...
Można zrekonstruować ścieżkę rozumowania autora krzyżówki, ale tu pojawia się prawdziwy dylemat mojej znajomej – jak powiedzieć synowi, że autorzy podręczników (?) pytają jako o pewniki, o rzeczy w najlepszym przypadku dyskusyjne, by nie powiedzieć zupełnie bałamutne? Jak to zrobić, skoro inteligentny drugoklasista (druga klasa podstawówki, żeby nie było wątpliwości) wie więcej o prawach miejskich, ich znaczeniu dla kształtowania się struktury i znaczenia miast, niż dorosły autor podręcznika...
Znajoma postanowiła uczyć syna, że fakty i wiedza podręcznikowa, to dwie różne rzeczy, że bezpiecznie w szkole powoływać się na tę drugą (zalecana forma odpowiedzi: „w podręczniku twierdzą, że...”). Ja się do zalecenia przyłączam, ciesząc się, że żadnych egzaminów nie mam w planach...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz