Il furore Vivaldiego. Sopranistka śpiewa o tym, jak Bóg powinien go ukarać za grzechy, a muzyka sugeruje, że musiała sporo nagrzeszyć (co uprasza się zwizualizować we własnej wyobraźni dla lepszego wyczucia atmosfery). Sąsiadka (skądinąd znana mi słuchaczka NOSPRu) szturcha mnie łokciem i scenicznym szeptem informuje:
- Ten pod filarem to ksiądz egzorcysta!
I cały Vivaldi i grzechy sopranistki na nic...
***
Wiolonczelista. Po jego prawej, dwie osoby dalej śliczna skrzypaczka. Po lewej, trochę bliżej, ładna altowiolistka. Z tyłu czeka na wejście ognista brunetka-sopranistka. A on opiera twarz o instrument i go całuje... Co za ludzie ci wiolonczeliści!
***
W przerwie:
- Ale ten ksiądz profesor egzorcysta pożerał ją wzrokiem! Może fascynowała go emisja głosu?
A ja sobie myślę, że to co go fascynowało było normalniejszym obiektem pożądania od wiolonczeli...
***
Ale, ale – moja ulubiona aria z opery barokowej – Ah! mio cor z Alciny. Ciary już mnie oblazły jak pchły, sopranistka robi to swoje Aahhh!, a sąsiadka znowu szturcha mnie łokciem:
- To ta aria?
I bądź tu człowieku uprzejmy i w przerwie opowiedz, o co chodziło Alcinie i dlaczego, choć zamienia mężczyzn w wieprze, można się w niej kochać... A może właśnie dlatego?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
wynalazek płyty gramofonowej był (mimo wad) Genialny... ;-))
Wiesz, słuchałem z wielką przyjemnością, ale zawsze jest tak, że pauzujący muzyk się nudzi, a i słuchacz szuka miejsca, na którym mógłby spocząć jego wzrok, lub jego słowo...
Prześlij komentarz