Gęsto ostatnio z tymi operami – ale nazbierało mi się parę, a za tydzień „przerywnika” nie będzie. Zapewne nie będzie.
Dzisiaj znowu Rossini – „Torvoaldo i Dorliska”. Tytuł zapowiadam z podwójną przyjemnością, bo nie dość, że oglądałem z satysfakcją tę operę (słowo ‘genialne’ nie byłoby tu na miejscu, ale słowo ‘przyjemne’ w odniesieniu do opery i realizacji – jak najbardziej), to jeszcze główną bohaterką, piękną panną młodą jest... No kto? Skoro piękna, to któżby inny, jak nasza Rodaczka, Dorliska!
Dorliska, w której to roli występuje Darina Takova.
Właściwie to polska panna młoda jest jedyną informacją dotyczącą narodowości, którą znamy. Cała reszta jest w pełni umowna, co zresztą scenografia, z lasem pod zamkiem i bramą (po obu stronach otwieranej i zamykanej bramy da się przejść) podkreśla. A właśnie od lasu pod zamkiem wszystko się zaczyna – do zamku wraca bowiem książę d’Ordow (czy to ma być słowiańska nazwa? mi się z ordowikiem kojarzy, zaś Ordowikowie, od których pochodzi nazwa, byli plemieniem celtyckim z Walii… umowność jak widać pełna), który jest zły, gdyż choć uważa, iż zabił męża (pana młodego powracającego ze ślubu?) pięknej Dorliski, niejakiego Torvoalda, to w ciemności gdzieś stracił Dorliskę… A przecież chciał ją poślubić po śmierci konkurenta!
Książę d’Ordow (Michele Pertusi, ale w zbroi, więc czy ważne kto?) powraca do zamku.
Rozebrany ze zbroi d’Ordow wraca do siebie, a u bramy zamku pojawia się Dorliska, tułając się zrozpaczona. Sługa księcia – Giorgio, wraz żoną, Carlottą, przyjmują Dorliskę. Rychło się okazuje, że to zamek prześladowcy, ale Giorgio zapewnia, że on jest człowiekiem honoru. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, że przeciwko panu spiskuje i próbuje zorganizować bunt poddanych w obronie praworządności. Niestety, to nie pomaga, bo d’Ordow wraca, zastaje Dorlsikę i oczywiście się cieszy, że ta znalazła się sama w jego rękach.
Na tym szczęście się nie kończy, bo oto u wrót zamku pojawia się Torvoaldo (żywy!) przebrany za pasterza, z listem od siebie, w którym nakazuje Dorlisce wybaczyć i… pokochać księcia d’Ordow. (Swoją drogą, o ile bardzo trafnie psychologicznie wyczuł, że księcia d’Ordow to ucieszy, to jak chce przekonać Dorliskę? Psychologicznie to absurd…) D’Ordow się cieszy (tym bardziej, że poznaje pismo Torvoalda, co sugeruje, że go nieźle zna, nie poznaje jednak samego Torvoalda… cuda, cuda!) i całą trójką (bo ze służącym-spiskujacym Giorgio) siadają do wspólnego stołu. (Absurd tej sytuacji był szczególnie satysfakcjonujący z mojej perspektywy widza.)
Giorgio (Bruno Praticò), książę d’Ordow (Michele Petrusi) i… Torvoaldo (Francesco Meli) przy wspólnym stole.
Torvoaldo przynosi list Dorlisce, a ta go poznaje. I to na oczach księcia. Torvoaldo trafia więc do celi. Dorliska podlega kolejnej serii nacisków, które sama odciska – za pośrednictwem Carlotty na Giorgio, wymuszając na nim klucze do celi męża. Wszystko układa się dobrze, ale książę d’Ordow już się znudził przetrzymywaniem w lochu swojego wroga i postanowił go stracić. Giorgio wpada w panikę i plącze się w zeznaniach. Wszystko idzie tym gorzej, że d’Ordow znajduje Dorliskę, Torvoalda (i Carlottę) w lochu, mając przy boku straże. I gdy już niemal ma spaść miecz, słychać dzwon zwiastujący nadejście buntowników z Giorgio na czele. Role się zmieniają, do lochu trafia d’Ordow, a reszta śpiewa uszczęśliwiona.
Martwa natura. Niemal, bo d’Ordow w końcu nie zadusi Dorliski…
Wykonanie jak przed tygodniem – także Festiwal Rossiniego w Pesaro (tym razem rok 2006), także Orchestra Haydn di Bolzano e Trento i Praski Chór Kameralny (dyryguje Victor Pablo Pérez). Reżyser – Mario Martone zastosował jednak konwencjonalne „realia” (o ile o realiach można tu mówić, scenografia Sergio Tramontiego) i niekonwencjonalną przestrzeń, bo wykonawcy biegają po całym teatrze (choć przyznaję, że faworyzują scenę). Z punktu widzenia wizualnego jest to bardzo dobre (oczywiście dlatego, że widzę operę na DVD, a nie na żywo), jednak odbija się to czasem źle na słyszalności śpiewaków.
Opera podobała mi się bardziej niż przed tygodniem „Sroka złodziejka”. Porównania nasuwają się same, bo i akcja jest tu dość podobna (obserwujemy miłość wzajemną i wrogość niekochanego człowieka władzy, miłość zostaje uratowana dopiero w finale i to dość niespodziewanie), a różnice dotyczą tyleż opery („Torvoaldo i Dorliska” to dzieło krótsze, bardziej zwarte, z bardziej udanym humorem), co reżyserii, gdyż Martone nie próbuje szukać głębi, a stara się po prostu przedstawić operę, ze swobodą i humorem. I to mu się udaje.
Największy minus realizacji, to sama realizacja telewizyjna. Dwuwarstwowa płyta DVD i słabe światło w Pesaro psują jakość nagrania… Trochę to wszystko za bardzo ciemne i szare. A szkoda…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz