Z przerywnika operowego zrobił się ostatnio przerywnik poświęcony Rossiniemu. Cóż, płyty DVD, o których piszę dzielą się na dwa rodzaje – te, które kupowałem wymarzone w sklepach i te, które nabyłem w kiosku z serii LaScalli, dla poszerzenia zbioru i własnej orientacji w świecie opery. Te pierwsze oglądałem i komentowałem przy pierwszej nadarzającej się okazji. Te drugie… no cóż, oglądam je. Czasami. Czasami ku bardzo pozytywnemu zaskoczeniu zresztą (jak tym razem, że uprzedzę fakty). Ale zasadniczo nie wyczekuję ich i zwykle słucham z dużym opóźnieniem. Tak też jest tym razem – „Włoszka w Algierze” uleżała się już u mnie pod biurkiem ładnych parę tygodni (jak sobie jednak przypomnę, że tam leży „Parsifal”, „Hugenoci”, czy „Thaïs”… to wcale nie jest z „Włoszką” tak źle!).
Zulma (niewolnica, José Maria Lo Monaco) pociesza swoją panią (niesioną) – Elwirę, żonę beja Algieru (w tej roli Barbara Bargnesi).
Uprzedziłem już, że ten spektakl to przyjemne zaskoczenie. Nie jest idealny, rzecz jasna, trochę tu niedoróbek, trochę scenicznego chaosu, nie zawsze dobrze brzmią mi śpiewacy; ale zasadniczo z przyjemnością go oglądałem – humor: w muzyce, libretcie i reżyserii, budzące sympatię postacie, lekkość Rossiniego – czego chcieć więcej?
Lindor (Maxim Mironov… muszę tu zaznaczyć, że jego słowiańska uroda nie bardzo pasowała do postaci Włocha, a i głos trochę nazbyt wysilał…). W tle małpy – zwierzęta grane przez ludzi bardzo mi się podobały.
Jeszcze o wykonaniu parę słów – to nie tylko trzecia pod rząd opera Rossiniego, ale także trzeci w kolejności spektakl z Rossini Opera Festival z Pesaro (tym razem rok 2006). Tym razem gra Orchestra del Teatro Comunale di Bologna (choć tak jak i w dwóch poprzednich produkcjach występuje Praski Chór Kameralny). Dyryguje Donato Renzetti. Reżyseruje Dario Fo, którego muszę pochwalić – umowna, teatralna rzeczywistość, ale nie unikająca egzotyki, będącej istotnym składnikiem tej opery, swoboda, dowcip – to nie jest rewelacja zasługująca na Nobla, ale jest to dobry spektakl. A Dario Fo nie tylko reżyserował, ale i projektował scenografię i kostiumy.
Włoszka Izabella, czyli Marianna Pizzolato.
Libretto: Bej Mustafa znudził się narzekającą na brak jego uczuć żoną Elwirą, którą postanowił wysłać do Włoch wraz z wyzwolonym włoskim niewolnikiem imieniem Lindoro. Właściwie to postanowił ich ożenić, choć kochający Izabellę Lindoro Elwiry wcale nie pragnie… (Zresztą ze wzajemnością, bo Elwira kocha Mustafę.) Co z tego, że oddalenie Elwiry i wydanie jej za Włocha jest niezbyt zgodne z prawem (przynajmniej według librecisty), skoro Mustafa jest bejem?
Teatr cieni – tak Dario Fo ilustruje erotyczne piękno Izabelli…
Ale Mustafa nie chce być sam, bynajmniej – chciałby… Włoszkę. No bo skoro Włoszki są nie tylko piękne, ale i temperamentne? Akurat kapitan piratów Haly przywiózł łupy – w tym piękną Włoszkę Izabellę i jej zalotnika, przedstawionego jako wuj – Taddea. Izabella szybko staje się obiektem zabiegów beja, którym wcale nie jest chętna – kocha Lindora, ale Izabella nie jest z tych, którzy tragizują – wie, że wystarczy jej wdzięku i sprytu by sobie jakoś poradzić. (Na marginesie: zwraca uwagę operowa symetria między obu parami: Izabella-Lindoro i Mustafa-Elwira.)
Taddeo (Brono De Simone).
Bej Mustafa zabiega o Izabellę – robi jej ‘wuja’ Wielkim Kajmakanem, wprasza się do Izabelli na kawę I bardzo chce zostać sam na sam… Ale się nie da – Taddeo i inni dbaja, by do tego nie doszło. Więcej – przekonują beja, że aby podobać się kobietom należy zostać pappatacim. Kto to pappataci nikt chyba dokładnie nie wie, ale należy sobie wyobrażać typowo operową zabawę w upokarzające przebranie i upicie beja. Uroczystość przemienienia beja w pappataciego jest zaś świetną okazją do ucieczki dla wszystkich Włochów w Algierze. Nikt ich nie ściga – w końcu to wymaga trzeźwości… A bej zostaje ze swoją żoną Elwirą, która się wiele od Izabelli nauczyła… Tak oto obie pary żyją długo i szczęśliwie.
Bej Mustafa (Marco Vinco).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz